„Na imieniny dostałem SMSa od nieznajomej. Ta historia mogła być romantyczna, ale miała tragiczny finał”
„Z Malwiną wszystko przychodziło łatwo. Nawet milczenie między nami było jak muzyka – nie denerwowało, nie ciążyło. Ludzie w kawiarni brali nas pewnie za parę z długim stażem, która już nie musi udawać. A przecież znaliśmy się ledwie kilka tygodni”.

Nie spodziewałem się niczego wyjątkowego w swoje imieniny. Zwykle ten dzień mijał mi spokojnie – kilka życzeń od rodziny, może telefon od matki, czasem kartka od ciotki. Tym razem jednak wydarzyło się coś, co całkowicie wybiło mnie z rutyny. Gdy rano sięgnąłem po telefon, zobaczyłem wiadomość od nieznanego numeru. „Wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że dziś się uśmiechniesz. – M.”. Zdziwiłem się, ale i zaciekawiłem. Ktoś pomylił adresata? A może to początek czegoś nowego? Nie wiedziałem wtedy, że ta wiadomość uruchomi lawinę, której nie zatrzymam.
Nieznany numer
Nie miałem w zwyczaju odpowiadać na wiadomości od obcych numerów, ale ten SMS coś we mnie poruszył. Może to przez tę delikatność, może przez dziwną nadzieję, która pojawiła się znikąd. Odpisałem najprościej, jak potrafiłem:
– Dziękuję. Miło z twojej strony, ale... kim jesteś?
Nie minęło pięć minut, a telefon znów zawibrował.
– Zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Może przypadkiem wpisałam dobry numer. Może nie. Chcesz chwilę pogadać?
Nie znałem jej głosu, nie wiedziałem, jak wygląda, ani gdzie dokładnie mieszka, ale odpowiedziałem. Zaczęliśmy pisać – najpierw ostrożnie, z dystansem, jakby każde słowo było testem. Dowiedziałem się, że ma na imię Malwina, że lubi czarne koty i lody waniliowe, że pracuje zdalnie i często wychodzi na wieczorne spacery po osiedlu. Przez kilka dni pisaliśmy niemal bez przerwy. Czasami budziłem się w środku nocy, sprawdzałem telefon i znajdowałem kolejne wiadomości – krótkie, ciepłe, niby przypadkowe, ale jakby celujące prosto we mnie.
– Widziałam dzisiaj chłopaka w zielonej kurtce. Miał taką minę, jakby świat go zdradził. Pomyślałam o tobie.
Poczułem się dziwnie… rozpoznany? Przez kobietę, której nigdy nie spotkałem. Zacząłem wypatrywać jej na ulicy, w sklepach, w tramwaju. Mimo że nic jeszcze się nie wydarzyło, czułem, że czeka mnie coś niezwykłego.
Spotkanie w kawiarni
W czwartek dostałem od niej wiadomość, która sprawiła, że serce zaczęło mi bić szybciej.
– Może kawa? Sobota, 17:00, „Pod Parasolem”. Mały stolik przy oknie. Jeśli nie przyjdziesz, zrozumiem.
Nie odpisałem od razu. Przeczytałem tę wiadomość chyba z dziesięć razy. Czułem podniecenie, ale i lęk. Co, jeśli to jakaś głupia prowokacja? A jeśli ona nie istnieje naprawdę, tylko ktoś się ze mnie naśmiewa? Albo... może to ktoś, kogo już znam?
W sobotę o 16:45 byłem już na miejscu. Wszedłem do kawiarni z udawaną pewnością siebie, rozglądając się nieśmiało. W rogu, przy oknie, siedziała dziewczyna w beżowym płaszczu, z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach. Nie patrzyła w telefon, tylko na ludzi. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się lekko i uniosła dłoń.
– To ty? – zapytałem, podchodząc.
– Cześć. Nie byłam pewna, czy przyjdziesz – odpowiedziała. Głos miała miękki, spokojny.
Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie wyglądała jak ktoś „z internetu”. Była naturalna, obecna. Jej oczy – szare, z lekkim niepokojem – badały moją twarz, jakby chciała odczytać coś między zmarszczkami, których podobno nie mam.
– Masz ciepłe dłonie – rzuciła nagle.
– To z nerwów – przyznałem. – Nie wiedziałem, że istniejesz.
– Wiem. Musiałam najpierw zobaczyć, czy w ogóle chcesz mnie poznać.
Chciałem.
Sekrety zza ekranu
Spotkanie trwało godzinę, może dwie – trudno powiedzieć. Rozmowa płynęła sama, bez napięcia, bez sztucznego udawania. Malwina opowiadała o swoim dzieciństwie, o ojcu, który zostawił rodzinę i o matce, która wszystko trzymała w ryzach, jakby zaciśniętymi zębami. Ja mówiłem o sobie nieco mniej. Nie z powodu nieufności – raczej ze wstydu, że moje życie było tak zwyczajne.
Po spotkaniu wróciłem do mieszkania z dziwnym uczuciem. To nie było zakochanie – jeszcze nie. Bardziej jakby ktoś uchylił przede mną drzwi do innego świata, gdzie jeszcze mogłem zacząć coś nowego. I że to nie było dla mnie za późno. Pisała wieczorem.
– Dziękuję, że przyszedłeś. Chciałam wiedzieć, czy to wszystko było tylko w mojej głowie.
– To było bardzo prawdziwe – odpisałem. – Zaskakująco.
Zaczęliśmy się spotykać. Na kawę, spacery, czasem do kina. Malwina miała w sobie coś nieuchwytnego – mówiła mało o sobie, a kiedy zadawałem pytania, potrafiła jednym zdaniem zmienić temat. Nie był to mur, raczej rodzaj delikatnego dystansu. Czasem zniknęła na dzień lub dwa, nie odpisując. Gdy wracała, zawsze z ciepłem, jakby naprawdę tęskniła.
– Nie wszystko da się powiedzieć od razu – rzuciła kiedyś, gdy zapytałem o jej przeszłość. – Ale zaufaj mi, dobrze?
Zaufałem. Może nie powinienem. Może powinienem wtedy drążyć, dopytywać, nie dać się zwieść jej oczom, które potrafiły milczeć dłużej niż słowa.
Zbyt piękne, by było prawdziwe
Z Malwiną wszystko przychodziło łatwo. Nawet milczenie między nami było jak muzyka – nie denerwowało, nie ciążyło. Ludzie w kawiarni brali nas pewnie za parę z długim stażem, która już nie musi udawać. A przecież znaliśmy się ledwie kilka tygodni. Gdy powiedziała mi po raz pierwszy, że chciałaby zostać u mnie na noc, czułem się jednocześnie jak nastolatek i starzec – podniecony i zawstydzony.
– Będę musiała potem wrócić bardzo wcześnie – uprzedziła. – Mam... obowiązki.
Nie pytałem. Wciąż jeszcze miałem tę głupią romantyczną nadzieję, że jeśli dam jej przestrzeń, sama opowie wszystko, kiedy będzie gotowa. Zasnęła szybko, skulona po mojej stronie łóżka, jakby całe życie spała właśnie tam. Rano już jej nie było. Na poduszce zostawiła karteczkę. Napisane było tylko: „Dziękuję. To było potrzebne”. I nic więcej.
Następnego dnia nie odpisywała. Ani tego po nim. Gdy w końcu odezwała się wieczorem trzeciego dnia, byłem już rozdarty między złością a ulgą.
– Przepraszam. Miałam sprawy. Dziękuję, że się nie obraziłeś.
– Trochę się obraziłem – odpisałem. – Ale bardziej się martwiłem.
– Jeszcze trochę cierpliwości, dobrze? Proszę.
Zgodziłem się. Wciąż miałem nadzieję. Gdyby mi wtedy powiedziała, że to wszystko to tylko gra, pewnie i tak bym został. Była zbyt realna w swojej nieuchwytności. Zbyt ludzka. I zbyt samotna.
Przestała odpowiadać
Minął kolejny tydzień. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy. Była jak zwykle czarująca, ciepła, ale wycofana. Rozmawialiśmy więcej o mnie niż o niej. Czasami miałem wrażenie, że unika tematów, które mogłyby ją „odsłonić”. Jakby istniała tylko w tym, co mi pokazuje. Reszta była za mgłą.
W czwartek nie przyszła na umówione spotkanie. Czekałem pod tą samą kawiarnią, co przy pierwszym spotkaniu. Mijały minuty. Godzina. Dwie. Nie odezwała się. Nie odbierała. Pomyślałem, że może coś się stało. Napisałem: „Czekam, wszystko w porządku?” Nie było odpowiedzi. Następnego dnia też nie. Próbowałem dzwonić – numer był aktywny, ale nikt nie podnosił słuchawki. Trzeciego dnia telefon był już wyłączony.
Wiedziałem, gdzie mieszka, ale tylko mniej więcej – wspomniała raz. Poszedłem tam. Przechodziłem ulicami jak detektyw bez mapy, bez zdjęcia, bez tropu. Nikt nie kojarzył jej imienia, nikt nie widział dziewczyny o takim opisie. Byłem zdezorientowany, zmęczony i... zraniony. Choć nie powinniśmy byli jeszcze do siebie należeć, czułem się jak porzucony.
Napisałem ostatnią wiadomość: „Jeśli chcesz zniknąć, po prostu napisz. Zasługuję, chociaż na to”.
Nie odpowiedziała. Tydzień później numer został wyrejestrowany. Przepadła. Zostało tylko kilka kartek, wspomnienie dotyku i zapach jej perfum, który czasem czułem na własnej kurtce. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle istniała.
Milczenie, które boli najgłośniej
Nie miałem złudzeń. Po miesiącu bez śladu po Malwinie zrozumiałem, że nie wróci. Próbowałem przetrawić to wszystko, racjonalizować, nadać sens. Może była chora, może uciekła przed czymś albo przed kimś. A może przed sobą. Albo – najprościej – zagrała rolę, której finał był wpisany od początku w scenariusz.
Czasem sprawdzałem skrzynkę e-mail, czasem zaglądałem na portale społecznościowe, wpisując jej imię, miasto. Bez skutku. Jakby nigdy nie istniała. Nawet jej numer był na kartce z życzeniami zapisany jako „M.” – nie zapisałem go imieniem. Jakby podświadomie wiedziałem, że to wszystko się wymknie.
Zaskakujące, ile można przeżyć z kimś, kogo się prawie nie zna. I jak głęboko może wejść w myśli ktoś, kto był obecny tylko przez chwilę. Malwina zostawiła po sobie echo. Nie wspomnienie kobiety, ale stanu – tego drżenia, niepewności, ulotnej nadziei. Przestałem jej szukać. Zrozumiałem, że nie ma dokąd iść. Jeśli wróci – będę wiedział. Jeśli nie – muszę przyjąć, że nigdy nie była naprawdę „moja”.
Czasem, gdy przechodzę obok tej kawiarni, patrzę przez okno na stolik w rogu. Na wypadek, gdyby znów tam była, z kubkiem czekolady, z tą samą niepokojącą ciszą w oczach. Jednak jej tam nie ma. I pewnie nigdy nie będzie.
Michał, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż kazał mi przygotować dodatkowe miejsce przy wigilijnym stole. Ten, kto przyszedł, nie był zbłąkanym wędrowcem”
- „Przyklaskiwałam każdemu pomysłowi szefa, by dostać podwyżkę. Skończyłam z wypowiedzeniem i bez pieniędzy”
- „Uwagi teściowej puszczałam mimo uszu. Gdy jednak stwierdziła, że źle wychowuję syna, przestałam gryźć się w język”

