„Na gwiazdkę kupiłem synowi komputer, żeby dać mu trochę szczęścia. Prędko dotarło do mnie, że to nie jego potrzebował”
„Zbliżały się święta. Nigdy nie spędzaliśmy ich w tradycyjny sposób — nie było typowej wieczerzy, choć zawsze starałem się, żeby na stole znalazło się ulubione danie Pawła. Tym razem kupiłem mu komputer. Najlepszy model, gamingowy, z podświetlaną klawiaturą i kartą graficzną, której sam nie potrafiłem nazwać”.

Bycie ojcem nigdy nie przychodziło mi naturalnie. Zawsze pozostawałem skupiony na pracy, wciąż nieobecny duchem, nawet gdy ciałem byłem w domu. Mój syn miał już czternaście lat, a ja coraz częściej łapałem się na tym, że prawie go nie znam. Kiedyś śmiał się do mnie z kanapy, dziś milczał zamknięty w swoim pokoju. Czułem, że coś muszę zrobić, że jeszcze nie wszystko stracone. Zbliżały się święta, więc pomyślałem o jakimś wypasionym prezencie. I tak kupiłem mu komputer — drogi, nowoczesny, z myślą, że dzięki temu się do siebie zbliżymy. Że będzie szczęśliwszy. Że w końcu zobaczę uśmiech, który tak bardzo chciałem sobie przypomnieć.
Powoli go tracę
— Zjesz jeszcze ziemniaków? — zapytałem, patrząc na jego talerz, na którym niemal wszystko zostało nietknięte.
— Nie, dzięki — odpowiedział cicho, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
Było coś rozdzierającego w tej scenie. Siedzieliśmy przy tym samym stole, ale jakby na innych kontynentach. Kiedyś ten stół był pełen śmiechu, okruchów chleba i brzękania łyżek. Teraz panowała przy nim niepokojąca cisza, której nie umiałem już przerywać. Mieszkaliśmy tylko we dwóch, ale zawsze potrafiliśmy jakoś do siebie dotrzeć.
— Jak tam w szkole? — zagadnąłem, udając, że to pytanie mnie rzeczywiście interesuje, że nie zadaję go z przymusu.
— Spoko — odparł lakonicznie.
— Coś ciekawego się działo?
Wzruszył ramionami i tyle. Koniec rozmowy. W jego oczach nie widziałem ani gniewu, ani smutku. Była tam tylko obojętność. Patrzył na mnie, jakby byłem tylko elementem tła. Kiedyś biegał do drzwi, gdy wracałem z pracy. Teraz ledwo podnosił wzrok. Zrozumiałem, że powoli go tracę. Nie przez kłótnie, a przez zwyczajne milczenie. Przez brak obecności. Kiedy skończyliśmy jeść, wstał od stołu i bez słowa wrócił do swojego pokoju. Spojrzałem na jego pusty talerz i pomyślałem: muszę coś zrobić, zanim naprawdę zniknie mi z oczu.
Może to będzie początek
Zbliżały się święta. Nigdy nie spędzaliśmy ich w tradycyjny sposób — nie było typowej wieczerzy, choć zawsze starałem się, żeby na stole znalazło się ulubione danie Pawła. Tym razem kupiłem mu komputer. Najlepszy model, gamingowy, z podświetlaną klawiaturą i kartą graficzną, której sam nie potrafiłem nazwać. Sprzedawca w sklepie powiedział, że „żadne dziecko nie będzie rozczarowane”. Ja też miałem nadzieję, że nie będzie.
Gdy Paweł zobaczył pakunek pod choinką, spojrzał na mnie zdziwiony.
— To dla mnie? — zapytał, wskazując karton.
— No jasne. Pomyślałem, że przyda ci się porządny komputer. Do nauki, ale i do gier — dodałem z wymuszonym uśmiechem.
Po raz pierwszy od miesięcy zobaczyłem w jego oczach błysk. Rozciągnął usta w półuśmiechu, po czym chwycił pudełko i od razu zaniósł do pokoju. Nawet nie czekał, aż pomogę mu rozpakować.
Chciałem pójść za nim, zobaczyć, jak wszystko podłącza, zapytać, czy mu się podoba. Zatrzymałem się jednak w progu. Stał nad biurkiem, odpiął stary laptop i niemal z namaszczeniem rozpakowywał nowy sprzęt.
— Dzięki, tata — rzucił mimochodem, nie odwracając się.
Wróciłem do salonu, usiadłem na kanapie i wsłuchiwałem się w odgłosy klikania. Coś we mnie mówiło, że zrobiłem dobrze. Że może to będzie początek. Sygnał, że wciąż mogę być potrzebny. Bo jeśli dam mu coś, czego pragnie, może zechce też w końcu porozmawiać. Ostatecznie doczekałem się jednak tylko trzaśnięcia zamykanych drzwi.
Łatwiej było kupić, niż zapytać
Z czasem komputer stał się przedłużeniem jego ciała. Paweł wchodził do domu, rzucał plecak, mruczał coś pod nosem i zamykał się w pokoju. Światło zza drzwi migało jak latarnia na wybrzeżu, która nie prowadziła nikogo do domu, a tylko przypominała, że gdzieś tam ktoś jest. Nie pytałem syna, co robi. Czułem, że nie mam prawa. Oddałem mu narzędzie, które zbudowało mur. Miałem naiwne wyobrażenie, że wspólny sprzęt to wspólny czas. Tymczasem komputer był jego samotnią, a ja z dnia na dzień byłem coraz mniej obecny.
— Może zagralibyśmy razem w coś? — zaproponowałem któregoś wieczoru, stając niepewnie w drzwiach jego pokoju.
Odwrócił się z opóźnieniem, z wyraźnym zaskoczeniem.
— Ty? — uniósł brwi.
— Czemu nie? Kiedyś w coś tam grałem.
— To nie tak działa, tata. To są teamy, poziomy, czas. Ty byś nie ogarnął.
Zamrugałem.
— Możesz mi pokazać.
Wzruszył ramionami.
— Innym razem.
Wróciłem do siebie z uczuciem porażki. Wiedziałem, że nie chodzi o grę, tylko o to, że byłem spóźniony. Nie znałem już języka, którym się porozumiewał, ani zasad jego świata. Mój gest, ten komputer, zamiast mostem, stał się granicą. Łatwiej było kupić, niż zapytać, co go naprawdę trapi. Łatwiej wydać pieniądze, niż wytrzymać ciszę. I tak odhaczyłem swój ojcowski obowiązek, choć wcale go nie spełniłem.
Nie spałem do rana
Któregoś wieczoru nie mogłem zasnąć. Siedziałem w kuchni z herbatą, kiedy usłyszałem jego głos przez cienką ścianę. Śmiał się, mówił coś szybko, z emocjami, które ostatni raz widziałem u niego chyba rok temu. Podszedłem bliżej i zrozumiałem, że rozmawia z kimś przez słuchawki. Chciałem tylko usłyszeć, jakim głosem mówi, gdy zapomina, że ktoś słucha.
— No serio... Mój stary nawet nie wie, jak się do mnie odezwać. Kupił mi ten komputer, jakby to coś zmieniało. Pewnie myśli, że teraz wszystko git. — Chichotał. — Nie, nie powiem mu tego, przecież on nawet nie zrozumie.
Stałem tam, w ciemnym korytarzu, jak intruz we własnym domu. Każde słowo wbijało się we mnie jak drzazga. Myślałem, że zrobiłem coś dobrego. Że wreszcie choć raz wykazałem się jako ojciec. Tymczasem dla niego byłem „starym”, który nie ogarnia. Miał rację. Nie ogarniałem. Patrzyłem na jego życie z zewnątrz jak przez szybę. Wszystko było wyciszone, odległe. Nie znałem jego znajomych, nie wiedziałem, z kim spędza czas online, co go wkurza, co cieszy.
Nie spałem do rana. Przewracałem się w łóżku, w głowie mając tylko jedno pytanie: Czy jeszcze da się coś naprawić? Kiedy rano wyszedł do szkoły, rzucił zdawkowe „na razie”. I tyle. Znów zostałem sam: z komputerem, który świecił pustym światłem, jakby przypominając mi, że nie tak miało być.
Zostawało mi tylko czekać
Próbowałem z nim rozmawiać. Naprawdę próbowałem. Usiadłem obok, kiedy jadł kanapkę, zagaiłem, że może gdzieś razem wyjdziemy — do kina, na spacer, do lasu. Odpowiadał jednym słowem, wzrokiem błądząc po telefonie.
— Synu, ja... — zacząłem raz, ale nie wiedziałem, jak dokończyć. — Chciałem tylko, żebyś był szczęśliwy.
Spojrzał na mnie, jakby coś w nim drgnęło, ale od razu odwrócił wzrok.
— Jestem — odpowiedział cicho, lecz bez przekonania.
Nie byłem głupi. Widziałem, że nie jest. Widziałem, jak często wraca zmęczony, jak rzuca się na łóżko, jak czasem nie włącza nawet komputera. Widziałem podkrążone oczy i coraz rzadsze uśmiechy. I czułem ten durny ciężar w klatce piersiowej, że przespałem coś ważnego. Że próbuję teraz nadrobić lata obojętności jednym prezentem. Kiedyś wystarczało, że przytuliłem go po koszmarze. Że przyniosłem cukierka z pracy, że usiadłem obok, gdy układał klocki. Teraz nic nie wystarczało.
— Chcesz pogadać? O czymkolwiek — spytałem jeszcze raz, kilka dni później.
— Nie teraz, tata. Później.
„Później” nigdy nie przyszło. Komputer chodził cicho, bezgłośnie, jak tło dla życia, które coraz bardziej działo się poza mną. Próbowałem resetować tę relację jak system operacyjny, ale nie miałem punktu przywracania. Nic się nie zapisało. Zostawało mi tylko czekać, bo może kiedyś sam przyjdzie. Może kiedyś zrozumie, że chciałem dobrze. A może... nie przyjdzie już nigdy.
Czasem po prostu jesteśmy
Pewnego wieczoru usiedliśmy przypadkiem razem w salonie. On przyszedł po coś z kuchni, ja już tam siedziałem. Na telewizorze leciał stary film. Paweł usiadł z boku, nie pytając o pozwolenie. Nie odezwał się ani słowem. Minuty mijały. W końcu zapytałem:
— Chcesz herbaty?
— Może.
Zrobiłem dwie, jedną postawiłem przed nim. Wziął łyk i znów milczał. Tym razem jednak była to inna cisza. Nie chłodna, a raczej ostrożna.
— Wiem, że dałem ciała — powiedziałem w końcu, nie patrząc na niego. — Próbowałem coś naprawić tym komputerem, bo nie umiałem inaczej.
Nie odpowiedział, ale po chwili westchnął.
— Nie chodziło o komputer, tata.
— To o co?
— O ciebie.
To zdanie utkwiło we mnie głębiej niż jakiekolwiek inne. O mnie. Nie o rzeczy, nie o pieniądze, nie o gesty. Chciał tylko, żebym był. Naprawdę był. Nie z zegarkiem w ręku, nie z telefonem przy uchu, nie tylko wtedy, gdy się paliło. Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Nie jest idealnie. On wciąż często zamyka się w swoim pokoju, a ja nie zawsze wiem, jak się zbliżyć. Ale czasem siada obok mnie bez powodu. Czasem mówi, co u niego. A czasem po prostu jesteśmy — obaj, w ciszy, ale razem. I to wystarcza.
Mirosław, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez cały rok rzadko kto pamięta o dziadku. W święta wygarnął nam, co o tym myśli i miał rację”
- „Zostawiłam syna na weekend u teściów, a sama uciekłam w góry. Chciałam mieć tylko święty spokój, a mam też puste konto"
- „Zrezygnowałem z dobrze płatnej pracy w Berlinie dla żony. A ona zamiast to docenić, zostawiła mnie na lodzie”

