Reklama

Nie wiem, co sobie wtedy myślałam: że jak wyniosę się z miasta, wszystko się uspokoi? Że zniknie to napięcie w karku, ten ucisk w żołądku? Że nagle będę szczęśliwie żyć w rytmie natury, gdzie wszystko ma swój czas – jakby życie też miało się do mnie uśmiechnąć, gdy tylko zmienię kod pocztowy?

Zostałam sama

Po rozwodzie nie miałam wyjścia – musiałam przenieść się do domu po babci, na wsi, przy lesie. Zarośnięty ogród, dom z pęknięciem w ścianie i kominkiem, którego nigdy nie umiałam rozpalić. Ale był mój. Nie musiałam z nikim negocjować, gdzie postawić krzesło. A jednak każdego dnia przy kawie patrzyłam przez okno i czekałam, aż ktoś się pojawi. Ktokolwiek.

– I co, Dorotko, samotność to taka zupa, która najlepiej smakuje zimą? – zapytała mnie kiedyś sąsiadka przez płot. Uśmiechnęła się, ale nie ironicznie, raczej ze współczuciem. Ja tylko przytaknęłam, bo co miałam powiedzieć?

Rano wstaję wcześniej niż kiedyś. Zaparzam kawę, zerkam przez okno i staram się nie słuchać ciszy, która wrzeszczy mi do ucha. Od czasu do czasu rzucam „dzień dobry” sąsiadowi przez drogę, ale nie wiem, czy to grzeczność, czy próba ratunku. Czasem bardziej potrzebuję odpowiedzi niż powietrza.

Zawsze lubiłam przyrodę, ale tylko z okna. Teraz jest wszędzie wokół mnie – zieleń, świergoty, wilgoć. I ten las, niby blisko, a jednak jakby za szybą. Aż któregoś dnia postanowiłam: pójdę na grzyby. Może nie znajdę ani jednego, ale przynajmniej poczuję, że dokądś idę.

Potrzebowałam towarzystwa

Las wydawał się piękny. Porośnięty mchem, cichy, chłodny. Wszystko w nim było takie uporządkowane, ale ja się w nim czułam jak zbędny mebel. Chodziłam, zaglądałam pod krzaki, klękałam przy pniach i nic, żadnego grzyba. Ani jednego kapelusza, który mogłabym z dumą wrzucić do koszyka.

Po godzinie, zrezygnowana, zawróciłam. Szłam wzdłuż ścieżki, zła na siebie, na swoją naiwność, na wszystko. Wtedy zobaczyłam sąsiada, który wracał z przeciwnej strony i niósł pełen kosz grzybów.

– Nic nie znalazłam – powiedziałam bez wstępów. – Chyba nie mam do tego ręki.

– Eee, początki są zawsze trudne – odpowiedział spokojnie. – Proszę, niech pani weźmie trochę, i tak nie przejem.

– Nie wypada… – zawahałam się, bo tak mnie wychowano, żeby nie brać niczego od obcych.

– A co pani szkodzi? Dobre grzyby to te, którymi można się podzielić – powiedział, wkładając kilka do mojego pustego koszyka. – Najlepiej smakują smażone na maśle, z odrobiną pieprzu i soli.

Patrzyłam na niego zaskoczona. Nie byłam przyzwyczajona, że ktoś tak po prostu, bez pytania, bez wymiany uprzejmości, chce się dzielić czymś więcej niż pogodą. Uśmiechnęłam się, choć sama nie wiem dlaczego.

Chciałam się odwdzięczyć

Następnego dnia po południu, kiedy szłam w stronę sklepu, zobaczyłam go przy furtce. Stał oparty o płot, z kubkiem w dłoni. Uśmiechnął się.

– Napije się pani kawy? – zapytał, zanim zdążyłam się dobrze zbliżyć.

Zawahałam się. Miałam listę zakupów w kieszeni, ale prawda była taka, że mogłam iść po chleb godzinę później.

– Może na chwilkę – odpowiedziałam, zaskoczona własnym głosem.

W jego kuchni pachniało kawą i drewnem. Usiadłam na krześle przy stole, przykrytym ceratą z wyblakłym wzorem. Podał mi kubek i nalał naparu bez pytania o mleko czy cukier.

– Mówią na mnie Janek – powiedział, siadając naprzeciwko. – Jestem wdowcem. Od dziesięciu lat sam.

– Dorota – odpowiedziałam cicho. – Od kilku miesięcy też sama. Rozwiodłam się.

Na chwilę zapadła cisza.

– Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś z kimś posiedzę przy stole – powiedział po chwili.

– Ja… też nie. Od rozwodu to mój pierwszy raz, gdy nie piję kawy sama – odpowiedziałam, unosząc kubek.

– To może trzeba zacząć częściej razem – dodał, a ja poczułam, że coś we mnie drgnęło.

Nie odpowiedziałam od razu. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, słuchając odgłosów wrześniowego popołudnia – warkotu traktora, krakania wron. Wyszłam stamtąd, mając wrażenie, że zostawiłam część swojej samotności.

Zbliżyliśmy się

Zaczęłam zaglądać do niego częściej. Czasem przynosiłam ciasto, które piekłam z nudów, czasem po prostu przechodziłam obok, a on wychodził na ganek i pytał, czy mam chwilkę. Nigdy nie miałam wymówki, żeby odmówić.

Pomagałam mu w drobnych rzeczach – raz w spiżarni przestawiłam słoiki, innym razem pozamiatałam liście przed domem. On za to wziął mnie do lasu. Tym razem nie tylko szłam za nim, ale i słuchałam. Pokazywał, gdzie rośnie podgrzybek, gdzie można się spodziewać koźlarza, gdzie nie warto wchodzić, bo tylko pokrzywy. Jego głos był spokojny, nieśpieszny, jakby znał rytm lasu lepiej niż własnego serca.

Któregoś dnia siedzieliśmy przy kawie. Głos Janka był niższy niż zwykle, cichszy. Ale zdanie, które usłyszałam, zapadło mi w pamięć.

– Nie wiem, czy mam jeszcze serce, by próbować.

Poczułam, że powinien był to powiedzieć komuś innemu albo nie mówić wcale.

– Jeśli to dla ciebie tylko miła znajomość, to mi to powiedz.

Zamilkł. Wziął głęboki oddech. Odstawił kubek na blat.

– To coś więcej. Ale boję się tak samo jak ty.

Miałam obawy

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Żadne z nas nie umiało w takich chwilach mówić właściwych rzeczy. W końcu wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego dłoni.

– To może… pójdźmy razem na grzyby. I zobaczymy.

W lesie było chłodniej niż zwykle, chociaż słońce przemykało przez gałęzie. Szliśmy wolno, nie po to, żeby coś znaleźć, ale żeby być razem. Nie musiałam już zerkać, czy coś rośnie – grzyby stały się pretekstem, a nie celem. Szłam obok Janka i czułam, że moje myśli zaczynają być ciszą, której się nie bałam. Zatrzymaliśmy się przy starej brzozie. Usiadłam na pniu, on stanął obok.

– Nigdy nie wierzyłam, że jeszcze będę się do kogoś tak uśmiechać – powiedziałam, patrząc na gałęzie, które poruszał wiatr. – Po rozwodzie byłam przekonana, że to już wszystko. Że zostało mi już tylko czekanie.

– Miałem to samo po śmierci Marii – odpowiedział spokojnie. – Przez pierwszy rok nie ruszałem jej kubka ze stołu. Potem przestałem go zauważać, ale pustka została.

– Pamiętasz ją? Tak codziennie?

– Codziennie nie. Ale czasem wraca przez zapach albo dźwięk, albo jak ktoś, tak jak ty, wchodzi do kuchni i stawia kubek po lewej stronie blatu.

Zaufałam mu

Spojrzałam na swoje dłonie, jakby to one coś zrobiły nie tak.

– Nie musimy się spieszyć – dodał po chwili. – Możemy po prostu być, bez planów. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

– Może nie znam się na grzybach, ale wiem jedno: przy tobie smakują lepiej – powiedziałam cicho.

Odwrócił się i usiadł obok mnie.

– Nie tylko grzyby – powiedział, a jego głos zabrzmiał jak coś bardzo mi bliskiego.

Nie potrzebowałam wtedy więcej. Nawet jeśli moje serce nie ufało jeszcze tej bliskości, wiedziałam, że nie jestem już taka sama jak wtedy, gdy przyszłam tu pierwszy raz z pustym koszykiem i ciężką ciszą.

Dorota, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama