„Na grzybobraniu poznałam pewnego mężczyznę. To, co wydarzyło się w lesie, zmieniło mnie na zawsze”
„Las był większy, niż zapamiętałam. Cichy, zbyt cichy. Zorientowałam się, że się zgubiłam, kiedy nie potrafiłam odnaleźć żadnego punktu odniesienia. Drzewa wyglądały tak samo, ścieżki zlewały się w jedno. Wtedy go zobaczyłam. Stał przy sośnie, oparty o siekierę”.

- Redakcja
Po rozwodzie wróciłam w rodzinne strony. Małe miasteczko, cisza, znajome twarze, które patrzyły na mnie z mieszaniną współczucia i ciekawości. Niby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inne. W moim mieszkaniu samotne wieczory ciągnęły się bez końca – bez smaku, bez sensu. Uczyłam w szkole, chodziłam na spacery, udawałam przed ludźmi i sobą, że jest mi dobrze. Ale nie było. Byłam jak wyblakłe zdjęcie – niby ja, a jednak jakby nie do końca.
Któregoś dnia wzięłam koszyk i poszłam na grzyby. To było takie moje małe marzenie – wrócić do lasu, który pamiętałam z dzieciństwa. Chciałam choć na chwilę poczuć, że znów jestem częścią czegoś prostego, prawdziwego. Że nie muszę grać, zabiegać, tłumaczyć się. Drzewa nie pytały, co się ze mną stało. Nie chciały wiedzieć, dlaczego 36-latka chodzi sama po lesie.
Nie planowałam wtedy niczego. Chciałam tylko odetchnąć. Ale czasem las oddycha razem z tobą – i przynosi coś, czego się nie spodziewasz.
Serce mocno mi biło
Szłam wtedy trochę na oślep – bardziej za zapachem mchu niż jakimkolwiek szlakiem. Wrześniowe słońce już nie paliło, ale powietrze było gęste, lepkie. Grzybów jak na lekarstwo. A może po prostu nie umiałam już ich szukać. Las był większy, niż zapamiętałam. Cichy, zbyt cichy. Zorientowałam się, że się zgubiłam, kiedy nie potrafiłam odnaleźć żadnego punktu odniesienia. Drzewa wyglądały tak samo, ścieżki zlewały się w jedno.
Wtedy go zobaczyłam. Stał przy sośnie, oparty o siekierę, jakby to było coś zupełnie naturalnego – tak po prostu być w środku lasu, samemu, z narzędziem w ręku. Miał brodę, zmarszczki wokół oczu i twardy, spokojny wyraz twarzy. Wysoki. Mocny. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rzucił:
– Zgubiła się pani?
– Trochę – przyznałam, próbując się nie zdradzić z tym, jak mocno bije mi serce.
– Często tu pani chodzi?
– Pierwszy raz od… dwudziestu lat.
– To panią zaprowadzę. Ale proszę uważać – łatwo się tu zaplątać. Wśród grzybów i ludzi.
Uśmiechnął się, ale bez cienia flirtu. Ten uśmiech był jak powiew powietrza – krótki, chłodny, przyjemny. W drodze opowiadał mi o grzybach. O tym, że rydze już się pokazują. Że są miejsca, które zna tylko on. Słuchałam go z zaskakującą uwagą.
Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, powiedział tylko:
– Jeśli kiedyś znów się pani zgubi… wie pani, gdzie mnie znaleźć.
Coś we mnie drgnęło
Dwa dni później znów byłam w lesie. Niby znowu na grzybach, ale prawda była inna. Szłam wolno, udając, że interesują mnie muchomory. Zastanawiałam się, czy się pojawi. Czy to spotkanie było przypadkiem, czy może... początkiem.
Zobaczyłam go przy tej samej sośnie. Jakby czekał.
– Znowu się pani zgubiła? – zapytał z uśmiechem.
– Można tak powiedzieć – odparłam, nie siląc się na żarty.
Zaprosił mnie do swojej leśniczówki. Drewniany dom, pachnący żywicą i kawą. Wnętrze proste, ale przytulne. Siedzieliśmy przy stole, a on parzył herbatę z suszonych liści mięty. Patrzyłam, jak się porusza – powoli, pewnie, bez zbędnych słów. Mężczyzna, który nie musi niczego udowadniać.
– Nieczęsto tu ktoś zagląda – powiedział. – Lubię ciszę.
– Ja też. Ale czasem boję się, że jeśli zamilknę na dobre, to zniknę.
Spojrzał na mnie uważnie. Jakby rozumiał więcej, niż powinnam powiedzieć.
– Czasem mam wrażenie, że przegapiłam swoje życie – dodałam po chwili ciszy.
– A może po prostu ono jeszcze się nie zaczęło – odpowiedział cicho.
Wtedy mnie pocałował. Bez uprzedzenia, bez pytania. Delikatnie, ale z jakąś dziwną pewnością. Nie cofnęłam się. Przeciwnie – poczułam, że coś we mnie drgnęło. Jakby ktoś otworzył drzwi, o których zapomniałam.
Nie rozmawialiśmy już więcej. Po prostu siedzieliśmy. A kiedy wyszłam, las wydawał się inny. Cieplejszy. Jakby coś się we mnie obudziło.
Nic o nim nie wiedziałam
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to brzmi jak z jakiegoś taniego romansu? – Marta upiła łyk kawy i spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
– Nie chodzi o romans. Po prostu… czuję się przy nim inaczej. Lżej.
– Znacie się tydzień. Nie wiesz o nim nic. Nie wiemy, kim on jest. Może ma rodzinę, dzieci, może to jego hobby – zbierać zagubione kobiety z lasu.
Uśmiechnęłam się, ale w środku coś mnie ścisnęło. Faktycznie – Kacper był jak zamknięta księga. Spotykaliśmy się kilka razy, całowaliśmy się, spacerowaliśmy, ale kiedy znikał, znikał naprawdę. Nie pisał, nie dzwonił. Jakby świat się wtedy zatrzymywał.
– Może po prostu nie jest typem piszącego smsy – powiedziałam, bardziej do siebie niż do niej.
– Albo nie chce, żeby ktoś wiedział, gdzie jest i z kim. Zakochiwanie się w kimś, kto znika, to najkrótsza droga do cierpienia.
Wróciłam do domu z ciężką głową. Wzięłam telefon. Brak wiadomości. Cisza. Czułam, że coś się we mnie przesuwa – od euforii do niepokoju. Zaczęłam analizować jego słowa, pauzy, to, czego nie mówił. Może Marta miała rację?
W nocy nie mogłam spać. Przeglądałam internet, ale nie znalazłam o nim nic. Nawet zdjęcia, nawet śladu. Jakby istniał tylko w tym lesie. Tylko dla mnie.
A ja nie wiedziałam, czy to mnie bardziej fascynuje, czy przeraża.
Kompletnie mnie zatkało
Nie szukałam go. Nie tego dnia. Poszłam tylko przejść się po lesie – dla siebie. Ale kiedy wychodziłam z gęstwiny na jedną z szerokich ścieżek, zobaczyłam go. Stał przy aucie. Obok niego – chłopiec, może pięcioletni. Trzymał go za rękę. Mówił coś, czego nie słyszałam. Dziecko się śmiało.
Schowałam się za drzewem. Serce mi waliło. Stałam tam długo. Gdy odjechali, wróciłam powoli do domu. Po południu poszłam do sklepu. Stara sąsiadka spojrzała na mnie z ciekawością.
– Znajoma Kacpra? – zapytała.
– Znamy się – odparłam ostrożnie.
– Dobry z niego chłop. Ciężko mu było z tą Dorotą, ale dzieciak to jego oczko w głowie. Szkoda, że nie wrócili do siebie. A może… wrócili?
Zatkało mnie. Przez całą drogę do domu czułam, jak we mnie wrze. Nie czekałam długo. Pojechałam do leśniczówki. Był w ogrodzie.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz dziecko? – zapytałam bez powitania.
Zamarł. Spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało jak wstyd.
– Bo to nie takie proste.
– Proste? Wiesz, co jest proste? Mówienie prawdy. Albo chociaż jej części.
– Nie jestem z żoną. Ale ona… ciągle jest częścią mojego życia. Przez syna.
Zrobiło mi się duszno. Chciałam krzyczeć.
– Kim ja dla ciebie jestem, Kacper? Przerwą między weekendami z rodziną?
Milczał.
– Jeśli nie potrafisz wybrać, to ja ci pomogę – powiedziałam i odeszłam.
Tym razem nie oglądałam się za siebie.
Coś już się we mnie zmieniło
Minęły dwa tygodnie. Telefon milczał. Ja też nie pisałam. Chodziłam do pracy, rozmawiałam z Martą, próbowałam zapomnieć. Nie chodziłam już do lasu. Jakby to miejsce przestało być moje. Marta mówiła, że dobrze zrobiłam, ale jej słowa nie koiły. W środku czułam pustkę.
Pewnego popołudnia usłyszałam dzwonek do drzwi. To był on. Kacper. Wystarczyło jedno spojrzenie, by poczuć, że wszystko wróciło – żal, złość, tęsknota.
– Nie powinieneś tu być – powiedziałam cicho.
– Wiem. Ale nie mogę tak po prostu zniknąć.
– Przecież właśnie to robisz najlepiej.
Zamilkł na chwilę, potem westchnął.
– Rozstałem się z Dorotą. Na dobre. Zrobiłem to, bo zrozumiałem, że cały czas stałem w miejscu. Ale nie oczekuję niczego. Chciałem tylko ci to powiedzieć. Że nie jesteś „przerwą”. Że byłaś jedynym momentem, w którym czułem, że żyję.
Patrzyłam na niego długo. Nie płakałam. Nie ucieszyłam się. Coś we mnie było już inne.
– Może zrozumiałeś. Ale może ja też w końcu zrozumiałam siebie – powiedziałam. – I to mi wystarczy.
Skinął głową. Nie próbował mnie przekonywać. Po prostu odszedł. Zamknęłam drzwi powoli.
Tym razem cisza nie bolała tak bardzo.
Joanna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Facet z aplikacji randkowej od razu mi się spodobał. Niestety to, co robił przy stole, było nie do zniesienia”
- „Mam w domu 3 facetów, a wszystko robię sama. W końcu oznajmiłam, że nie będę ich już służącą”
- „Wyprowadziłam się na wieś, by mieszkać w ciszy. Trafiłam na takich sąsiadów, że mi ręce opadają”

