Reklama

Las zawsze był naszą wspólną przestrzenią. Chodziłyśmy tam z Bożeną od dziecka – najpierw z mamą, potem same. To była nasza mała tradycja, rytuał, który jakimś cudem przetrwał wszystkie lata, zmiany i milczenia. Choć od dawna nie potrafiłyśmy już rozmawiać ze sobą jak siostry, co roku we wrześniu jechałyśmy razem do tego samego zagajnika.

Nie byłyśmy blisko

Siedziałam na miejscu pasażera, a Bożena prowadziła. Z głośników leciała playlista z lat dziewięćdziesiątych, a ja przypominałam sobie, jak obie wtedy wyglądałyśmy – ja w za dużej bluzie, z książką pod pachą, Bożena z kitką, zawsze o krok przede mną. Tak było od zawsze. Nawet mama, choć nigdy nie mówiła tego wprost, częściej chwaliła Bożenę. „Bożenka to zaradna, Bożenka wie, czego chce”.

Od lat rozmawiamy tylko o rzeczach prostych: grzyby, pogoda, praca, kawa. Kiedyś próbowałam zacząć poważniejszy temat o tym, jak się czuję w rodzinie, co mnie uwiera, ale Bożena spojrzała na mnie z taką miną, jakby mówiła: „Znowu ty i te twoje emocje?”. Więc przestałam.

Ale dziś coś było inaczej. Czułam to w powietrzu – tę gęstość, której nie da się przeciąć ani słowem, ani żartem. Wzięłam termos do ręki, nie mówiąc nic, i spojrzałam w stronę lasu, który właśnie mijałyśmy.

– Za mostem skręć w lewo – powiedziałam cicho.

– Wiem – odpowiedziała i poprawiła uchwyt na kierownicy. Tylko tyle.

Miało być miło

Weszłyśmy w znajomy zagajnik tuż po ósmej. Słońce dopiero zaczynało się przebijać przez korony drzew, a pod naszymi butami chrzęściły gałązki i liście. Bożena, jak zawsze, szła pierwsza – z nożem w jednej dłoni i koszykiem w drugiej. Kiedy coś znalazła, klękała sprawnie, jakby znała każdy mech i każdą dziurę w ściółce. Ja szłam kilka kroków za nią, bardziej skupiona na niej niż na tym, co rosło pod nogami.

Cisza między nami była gęsta, ale nie nienaturalna. Taka, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Po kwadransie znalazłam pierwszego prawdziwka i wtedy usłyszałam głos z daleka – najpierw niepewny, trochę zachrypnięty.

– A wy zawsze razem? Taka siostrzana obstawa?

Bożena podniosła głowę znad borowika. Odwróciłam się i zobaczyłam Krzyśka. Stał parę metrów od nas, w tej samej starej kurtce, którą pamiętałam sprzed lat. Nosił ją, odkąd miałam siedemnaście lat i pomagał przy dachu sąsiadom. Teraz wyglądał na kogoś, kto miał za sobą niejedną noc pod gwiazdami, a przed sobą dzień bez planów. Uśmiechał się, nonszalancko, ale patrzył z uwagą. Najpierw na Bożenę, potem na mnie.

– Las jest duży, ale grzyby rosną tylko tam, gdzie cicho – odpowiedziałam, prostując się.

Nie spodziewałam się go

Bożena nie patrzyła ani na niego, ani na mnie. Wstała, otrzepała kolana.

– Albo tam, gdzie nikt wcześniej nie przeszukał – rzuciła i spojrzała Krzyśkowi prosto w oczy. On się zaśmiał.

– No to może ja was trochę pokieruję – powiedział, zbliżając się – poszukamy razem.

Spojrzałam na Bożenę. Jej twarz niczego nie zdradzała. Krzysiek mówił coś jeszcze – o tym, że wrócił z delegacji, że nie mógł spać, więc poszedł w las. Widziałam, jak zerka na Bożenę, jakby znali się lepiej, niż ja chciałam przypuszczać. Jej ciało lekko się otworzyło – stanęła bokiem, głową zaznaczyła obecność, usta uniosły się w lekkim grymasie.

Nie odezwałam się więcej. Chodziłam za nimi, słuchając urywanych żartów, półsłówek, tej całej niedopowiedzianej łatwości. Krzysiek rzucił jakiś komentarz o tym, że „Bożka zawsze miała oko do grzybów i ludzi”. Nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Dobrze znałam ten uśmiech. Miała taki, gdy wygrywała.

Pokłóciłyśmy się

Kiedy Krzysiek odszedł, znów zrobiło się cicho. Stałyśmy przy jakimś pieńku, obie z pustymi koszami. Bożena spojrzała w stronę, gdzie zniknął między drzewami.

– Dobrze wygląda, co? – rzuciła mimochodem, jakby nic się nie stało.

– Ty zawsze musiałaś mieć to samo, co ja – powiedziałam bez zastanowienia.

Odwróciła się, skrzyżowała ramiona. Wcale nie była zaskoczona.

– Nie chciałaś jego, tylko wygrać.

– Zawsze wszystko mi zabierałaś. Nawet to, co ledwo zdążyłam poczuć.

– Przestań. Nie walczyłaś o nic. Wolałaś siedzieć z boku i mieć pretensje.

Zacisnęłam palce na koszyku.

– Wchodziłaś na mój teren i udawałaś, że nic się nie stało.

– Bo to nigdy nie był twój teren. Ty tylko stawiałaś tabliczki. Niczego nie pilnowałaś.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i ruszyłam w głąb lasu, nie czekając na nią. Nie chciałam już zbierać grzybów, nie chciałam też jej tłumaczeń. Zostawiła mnie tam, bez słowa. Zatrzymałam się przy omszałym kamieniu, usiadłam. Koszyk położyłam obok. Słońce przebiło się przez liście, ale nie czułam ciepła, tylko ciężar, taki, co siedzi gdzieś pod mostkiem i nie chce zejść.

Byłam na nią wściekła

Nie chodziło tylko o Krzyśka, chłopaka, który kiedyś odwiózł mnie z zabawy i powiedział, że dobrze się ze mną czuje. Nie o ten jeden pocałunek przed domem, tylko o to, że tydzień później usłyszałam w kuchni, jak Bożena mówi do koleżanki, że „coś tam z Krzyśkiem było, ale szału nie ma”. A ja udawałam, że nie słyszę. Ona naprawdę nie chciała Krzyśka, tylko chciała, żebym ja go nie miała.

Pamiętałam też rower. Dostała go jako pierwsza, chociaż obie miałyśmy obiecane. Bożenie bardziej się przyda, bo ona jeździ do szkoły dalej, a ja przecież mogę jeszcze poczekać. Przez całe życie nie byłyśmy przyjaciółkami, ale rywalkami, tylko nikt nam tego nie powiedział. Nawet my sobie.

Wstałam. Las był cichy, tylko ja oddychałam głośno, jakby to miało mi pomóc przełknąć to wszystko. Do wsi doszłam pierwsza, ale zamiast iść do domu, stanęłam przy furtce u rodziców. Bożena przyszła po kilku minutach. Zbliżyła się wolno, otworzyła furtkę, weszła na podwórko. Minęła mnie bez zatrzymania.

– Nie rób z tego dramatu. To tylko facet – rzuciła przez ramię.

– Nie. To tylko ty – odpowiedziałam i nie patrzyłam na nią, kiedy to mówiłam.

Chciała mieć wszystko

Ona też już się nie odwróciła. Weszła do domu, jakby nic się nie wydarzyło. Ja jeszcze chwilę stałam, potem też weszłam, ale nie poszłam do kuchni, tylko prosto do swojego starego pokoju. Zamknęłam drzwi, zsunęłam się na podłogę i oparłam głowę o łóżko. Nie czułam żalu po Krzyśku. Czułam pustkę po czymś, co przez lata udawałam, że istnieje – po siostrze.

Usiadłam przy biurku i spojrzałam przez okno. Drzewa za domem wyglądały tak samo jak wtedy, gdy miałyśmy po dziesięć lat i wracałyśmy z podrapanymi kolanami. Wtedy wystarczyły plaster i herbatnik, żeby się pogodzić. Teraz nawet nie było kłótni, tylko długa, cicha wojna.

Otworzyłam szufladę i wyjęłam stare zdjęcia. Byłyśmy na nich razem – na huśtawce, z wiankami z mleczy, nad rzeką, uśmiechnięte. Na niektórych zdjęciach trzymała mnie za rękę. Ciekawe, czy wtedy naprawdę to czuła, czy tylko pozowała do kadru.

Schowałam zdjęcia z powrotem. Zostawiłam w szufladzie to, czego już nie da się odbudować. W tej historii nie było wielkiego wybuchu, zdrady, dramatu, tylko cichy rozkład, niewypowiedziane rzeczy, spojrzenia nie tam, gdzie trzeba, słowa za późno.

Z lasu wyszłyśmy jako rywalki. Ale prawda jest taka, że nigdy nie weszłyśmy tam jako siostry.

Beata, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama