Reklama

Nie sądziłam, że cisza może mieć aż tyle barw. Kiedy w sobotni poranek stanęłam na skraju lasu, poczułam, że po raz pierwszy od miesięcy naprawdę oddycham. Wilgotne liście uginały się pod moimi kaloszami, a w powietrzu unosił się ten charakterystyczny, kojący zapach ziemi i mchu. Jesień pachniała kawą z termosu, dymem z ogniska i… spokojem, którego tak bardzo mi brakowało.

Po rozstaniu z Markiem miałam wrażenie, że zniknęłam – nie dla niego, ale dla samej siebie. Patrzyłam w lustro i widziałam kobietę, która jeszcze niedawno potrafiła śmiać się do łez, a teraz uciekała przed każdym pytaniem o przyszłość. Ten wyjazd na grzybobranie miał być jak plaster. Ciepły, pachnący, terapeutyczny.

– Może wśród tych borowików znajdziesz jakiegoś grzybiarza z sercem do podziału? – zażartowała Ewa, kiedy pakowałyśmy koszyki.

Byle nie trującego – odparłam ze śmiechem, ale gdzieś w środku poczułam ukłucie niepokoju. Prawda była taka, że od dawna nie potrafiłam nikomu zaufać.

Wyruszyłyśmy w głąb lasu. Słońce sączyło się przez korony drzew, tworząc na ściółce złote plamy. Dzieci Ewy biegały z okrzykami, a ja starałam się zapomnieć o wszystkim – o Marku, o rozstaniu, o tej dziwnej pustce, która od miesięcy nie chciała się zapełnić. Jeszcze nie wiedziałam, że właśnie tego dnia los postanowi mi przypomnieć, jak niebezpiecznie pachnie zaufanie.

Spotkałam go w lesie

Las miał w sobie coś hipnotyzującego. Wchodziło się między drzewa jak w inny świat – bez dźwięku telefonów, bez pośpiechu, bez tego wszystkiego, co męczyło człowieka bardziej niż brak snu. Szłam powoli, zaglądając pod omszałe pieńki, aż w pewnej chwili zorientowałam się, że nie słyszę już głosów Ewy ani dzieci. Zrobiło się cicho. Niepokojąco cicho.

Sięgnęłam do kieszeni kurtki, żeby sprawdzić godzinę – i wtedy serce mi zamarło. Nie było telefonu.

Nie... tylko nie to... – mruknęłam, zaczynając nerwowo przeszukiwać plecak. Nic.

Poczułam, jak fala gorąca uderza mi do głowy. Wróciłam po własnych śladach, potykając się o korzenie. Każdy liść wyglądał tak samo, każde drzewo wydawało się znajome i obce jednocześnie. Już miałam się rozpłakać, kiedy za sobą usłyszałam głos:

Szukasz może tego?

Odwróciłam się gwałtownie. Między drzewami stał mężczyzna z moim telefonem w dłoni. Miał zieloną kurtkę, plecak i uśmiech, który z miejsca rozbroił moją czujność.

– Tak, Boże... dziękuję! Myślałam, że już po nim – odezwałam się, łapiąc oddech.

– Po nim? Raczej po tobie, jeśli szukałaś go z taką miną – zaśmiał się lekko. – Jestem Tomasz.

– Karolina.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, a jego dotyk był zaskakująco ciepły, pewny.

– Podobno kilometr stąd są prawdziwe grzyby giganty – powiedział, wskazując kierunek. – Pokażę ci, jeśli chcesz.

– A nie boisz się konkurencji?

– Tylko jeśli masz lepszy koszyk.

Zaśmiałam się, pierwszy raz od dawna szczerze. Było w nim coś… nieuchwytnego. Coś, co kazało mi iść obok niego, choć rozsądek szeptał: „nie ufaj obcym w lesie”. A jednak poszłam. Dziś wiem, że właśnie wtedy, wśród liści i porannej mgły, zaczęła się historia, która pachniała nie tylko grzybami, ale i kłamstwem.

Zachłysnęłam się komplementami

Słońce przebiło się przez konary, a las z każdą minutą nabierał barw – złotych, miedzianych, ciepłych jak jesienna herbata. Szliśmy z Tomaszem w głąb ścieżki, którą – jak twierdził – znał „jak własną kieszeń”. Z początku rozmawialiśmy o niczym. O pogodzie, o tym, że grzyby w tym roku wyjątkowo obrodziły. Ale z czasem rozmowa zaczęła się toczyć jakby sama.

Nie boisz się chodzić po lesie z obcą kobietą? – zagadnęłam, gdy przystanęliśmy przy powalonym pniu.

– To raczej ty powinnaś się bać – uśmiechnął się przekornie. – Ale patrząc na ciebie, myślę, że umiesz się obronić.

– O, to komplement czy ostrzeżenie?

Raczej zachwyt w czystej formie.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, czując jak serce przyspiesza rytm. Było w jego głosie coś łagodnego, a jednocześnie głębokiego. Znalazł borowika tak dużego, że oboje roześmialiśmy się jak dzieci. Uklęknął obok i podał mi go z teatralnym gestem.

– Królewski – powiedział. – Dla królowej dzisiejszego grzybobrania.

Zrobiłam zdjęcie. Potem jeszcze jedno, tym razem jemu. A potem razem, w półcieniu drzew, z tym naszym „trofeum” między nami.

Wyślij mi to – poprosił, gdy się żegnaliśmy.

– Oczywiście.

– Albo wiesz co? Lepiej podaj mi telefon, wpiszę numer sam.

Podałam mu bez zastanowienia. Niby drobiazg, ale jego palce, muskające ekran, sprawiły, że coś we mnie drgnęło.

Gotowe – powiedział, oddając mi aparat. – To był świetny dzień.

Ujął moją dłoń i… pocałował ją lekko. Tak po prostu, jakbyśmy znali się od lat. Wracałam do pensjonatu z bijącym sercem. Mgła już opadła, a w powietrzu unosił się zapach mokrego mchu i kawy, którą pewnie zaraz zaparzy Ewa. „Może właśnie tak zaczyna się coś nowego?” – pomyślałam, idąc przez las. A może znowu tylko się łudzę.

Nie wiedziałam jeszcze, że ten dzień, pachnący zaufaniem i ciepłym światłem, skończy się w zupełnie innej tonacji.

Zaufałam i przegrałam

Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Za oknem było jeszcze szaro, a las spowity mgłą wyglądał jak sen, z którego nie chciałam się wybudzać. Wzięłam do ręki telefon. Odruchowo. Chciałam napisać mu krótką wiadomość: „Dziękuję za wczoraj. Za śmiech i spokój”. Wstukałam zapisany numer. „Nieprawidłowy format”. Spróbowałam ponownie. To samo.

Serce zabiło mi mocniej. Przewinęłam kontakty – numer Tomasza rzeczywiście był wpisany, ale gdy nacisnęłam „zadzwoń”, usłyszałam tylko chłodny komunikat: „Podany numer nie istnieje”.

Niemożliwe – szepnęłam.

W tym samym momencie telefon zawibrował. Przyszło powiadomienie z banku. „Transakcja na kwotę 8 000 zł została zrealizowana”. Zamarłam. Otworzyłam aplikację. Moje konto… puste. Wszystkie oszczędności, które trzymałam na czarną godzinę, zniknęły. Ręce zaczęły mi się trząść.

– Ewa! – krzyknęłam, wpadając do kuchni z telefonem w dłoni.

Przyjaciółka spojrzała na mnie zdziwiona, z kubkiem kawy w ręku.

– Karo, co się stało?

Ukradł mi pieniądze. Wszystko.

– Co? Kto?!

– Tomasz. Ten, którego wczoraj poznałam. Miał mój telefon… tylko na chwilę. Wpisał swój numer. Chciał mi pokazać mapę z grzybowymi miejscami…

Ewa aż pobladła.

– Ty chyba żartujesz? Pokazałaś mu telefon?

– Na moment, przysięgam! Nie wiem, jak to zrobił…

Czułam, jak fala paniki przelewa się przez całe ciało. Dzwoniłam do banku, tłumacząc, że to oszustwo. Potem na policję. Słowa grzęzły mi w gardle, gdy opowiadałam, jak bez zastanowienia zaufałam obcemu mężczyźnie.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, Ewa tylko westchnęła i usiadła obok mnie.

– Karo… przecież mogło być gorzej.

– Gorzej? Straciłam wszystko! – wrzasnęłam, a potem schowałam twarz w dłoniach. – Jak mogłam być taka głupia?

Las, który jeszcze wczoraj pachniał spokojem, teraz w moich wspomnieniach cuchnął kłamstwem. A ja – kobieta, która chciała tylko na chwilę uwierzyć, że życie może być znowu dobre – siedziałam w kuchni, czując, że znów przegrałam z własnym zaufaniem.

Okazałam się kolejną naiwną

Na komisariacie pachniało papierem i mocną kawą. Policjant, który przyjmował moje zgłoszenie, miał zmęczone oczy i ton głosu, jakby słyszał takie historie codziennie.

– Proszę pani, to klasyczny numer – powiedział, stukając w klawiaturę. – Wystarczyło, że mężczyzna zainstalował aplikację zdalnego dostępu, kiedy „pomagał pani znaleźć GPS”. Wtedy mógł zrobić wszystko z pani kontem.

– Ale ja nawet nie widziałam, żeby coś klikał! – próbowałam się tłumaczyć.

Oni robią to w kilka sekund – odparł spokojnie. – Trzeba być naprawdę czujnym.

Patrzyłam na jego dłoń sunącą po klawiaturze i miałam ochotę zniknąć. Kolejna naiwna, która dała się nabrać na uśmiech i ładne oczy – myślałam z goryczą.

Po wszystkim wyszłam przed komisariat. Ewa czekała w samochodzie.

– I co? – zapytała cicho.

– Klasyczne oszustwo – powtórzyłam słowa policjanta, czując, jak drży mi głos. – Zgłosili sprawę, może coś zdziałają… ale nie łudzę się.

– To nie twoja wina, Karo – Ewa położyła mi dłoń na ramieniu.

– A czyja? Uwierzyłam w bajkę o miłym facecie z Krakowa. Pokazałam mu telefon, zdjęcia, a nawet… – urwałam, nie mogąc dokończyć.

Wieczorem siedziałam na łóżku z kubkiem zimnej herbaty i przeglądałam galerię. Nasze wspólne zdjęcia zniknęły. Po prostu wyparowały. Została tylko pusta przestrzeń, jakby ktoś chciał wykasować ślad po chwilach, które nigdy nie powinny się wydarzyć.

Napisałam kilka słów do Ewy: „Nie mogę przestać myśleć o tym, że nawet nie wiem, jak naprawdę się nazywał”. Zgasłam telefon i spojrzałam w lustro. W odbiciu zobaczyłam kobietę, której oczy były starsze niż wczoraj. Kobietę, która kolejny raz uwierzyła, że ktoś ją dostrzeże, i znowu zapłaciła za to zaufaniem. Najtrudniej przebaczyć sobie własną naiwność.

Już nikomu nie ufałam

Minęły trzy tygodnie. Jesień zdążyła przyprószyć las rdzą i złotem. Wracałam tu dziś sama – nie po grzyby, nie po spokój. Chciałam po prostu domknąć coś w sobie. Zobaczyć to miejsce jeszcze raz i udowodnić sobie, że nie boję się wspomnień.

Ścieżka wyglądała tak samo. Może tylko bardziej pusta. W dłoni ściskałam kubek z gorącą kawą i stary termos, ten sam, który wtedy pachniał nadzieją. Teraz pachniał goryczą.

– Głupia – mruknęłam pod nosem. – Kto normalny wraca tu po czymś takim?

Właśnie wtedy usłyszałam trzask gałęzi. Odwróciłam się gwałtownie. Na ścieżce stał mężczyzna. Wysoki, w zielonej kurtce. Przez sekundę świat przestał istnieć – serce wstrzymało rytm. Tomasz?
Ale nie, to tylko nieznajomy z siwym zarostem i ciepłym spojrzeniem.

– Przepraszam, nie chciałem przestraszyć – powiedział, unosząc rękę. – Dobre miejsce na spacer, prawda?

– Tak... – odparłam po chwili, czując, jak nogi drżą mi z napięcia. – Naprawdę piękne miejsce. Ale czasem zdradliwe.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, skinął głową i odszedł w przeciwnym kierunku. A ja długo patrzyłam za nim, aż jego sylwetka zniknęła między drzewami.

Wyjęłam telefon. Ewa pisała właśnie wiadomość: „Znowu poszłaś do lasu? Ty się nigdy nie nauczysz”. Odpisałam: „Może właśnie się uczę. Tylko już z dystansem”.

Usiadłam na powalonym pniu. Słuchałam, jak wiatr szumi w koronach drzew, i myślałam o tym, że może nigdy nie nauczę się nie ufać. Ale nauczę się ufać sobie – temu, co czuję, gdy coś jest nie tak.

Las znów pachniał jesienią. Ale teraz ten zapach był inny – spokojniejszy, mniej słodki, bardziej prawdziwy. Pachniał świadomością, że nie każda cisza jest bezpieczna, i że czasem to, co wydaje się początkiem, bywa tylko ostrzeżeniem.

Dostałam swoją nauczkę

Minęły dwa miesiące, odkąd policja potwierdziła, że „Tomasz z Krakowa” to tylko jedna z wielu jego tożsamości. Fałszywe dane, fikcyjne profile, dziesiątki kobiet w różnych miejscach. Każda z nich zostawiła po sobie ślad w aktach – i ranę w sercu. Bank zwrócił mi część pieniędzy, reszta przepadła. Ale to nie o pieniądze chodziło.

Wieczorami, gdy gaszę światło, myślę o tamtym dniu w lesie. O śmiechu między drzewami, o tym królewskim borowiku, który wtedy wydawał się znakiem szczęścia. Teraz wiem, że to był tylko haczyk – zapach ciepłego kłamstwa.

Ewa powtarza, że powinnam się cieszyć, że to skończyło się „tylko” stratą pieniędzy. Może ma rację. A może nie. To, co zabrał mi naprawdę, to coś znacznie cenniejszego – chwilowe złudzenie, że ktoś widzi mnie taką, jaką chciałam być.

Czasem pytam siebie, czy to, że ktoś nas oszukał, znaczy, że powinniśmy przestać ufać ludziom. Czy raczej, że powinniśmy najpierw nauczyć się ufać sobie?

Karolina, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama