„Na firmowej wigilii dostałam niespodziewany prezent od koleżanki. Ten 1 drobiazg uratował mnie przed najgorszym”
„Rozpakowałam. Przeczytałam napis. Zamarłam. Prezent tak po prostu, bez specjalnej okazji, bez przesady. Było jednak w tym coś, co mnie rozbroiło. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś pomyślał o mnie w taki sposób. To wiele dla mnie znaczyło”.

Codzienność najbardziej przypominała mi dźwięk zegara w pustym mieszkaniu – jednostajny, nieubłagany. Dni się zlewały. Szłam rano do pracy, wracałam wieczorem. Czasem robiłam zakupy. Czasem nie. Nikt nie czekał. Nikt nie pytał. Nikt się nie dziwił. Moja obecność nie robiła różnicy, a nieobecność pewnie przeszłaby niezauważona.
W korporacji, wśród ludzi wpatrzonych w ekrany, czułam się jak duch. Byłam kimś, kto wchodzi cicho, nie przeszkadza, pracuje sumiennie. Uśmiecham się od czasu do czasu, ale nie za bardzo. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że czegoś chcę. Że mam jakiś interes. A tak naprawdę to chciałam, żeby ktoś o mnie pomyślał.
Od lat nie dostałam żadnego prezentu. Nawet drobnego. Nawet czekoladki. Zazwyczaj to ja pamiętałam – przynosiłam innym kawę, zostawiałam karteczkę z napisem „miłego dnia”. Robiłam to w nadziei, że ktoś kiedyś zrobi to samo dla mnie.
Zdarzało mi się siedzieć po pracy w kuchni i parzyć herbatę, choć nie miałam już żadnej roboty. Potrzebowałam powodu, żeby jeszcze przez chwilę nie wracać do mieszkania. Do milczących ścian. Kiedyś miałam kogoś, kto o mnie myślał. Babcię. Była jedyną osobą, która naprawdę mnie widziała. Mówiła do mnie:
– Ciepło się pamięta, Adusia. To nie przedmiot się liczy, tylko kto i dlaczego ci go dał.
Zawsze parzyła herbatę do porcelanowych filiżanek. Nigdy nie mówiła: „to tylko herbata”. Dla niej to było coś więcej. Od kiedy odeszła, wszystko było „tylko”. Tylko dzień. Tylko życie. Tylko ja sama.
To było coś więcej niż prezent
– No to zaczynamy – powiedział Marek, szef naszego działu, z miną, jakby ogłaszał wyrok. – Prezenty firmowe, tradycyjna wigilia. Proszę nie marudzić, bawimy się!
Staliśmy wtedy w kręgu jak uczniowie na apelu. Każdy losował kartkę z imieniem. Ja wylosowałam kogoś z IT, nawet nie pamiętam imienia. Kupiłam czekoladki i kubek z napisem „Dziś będzie dobry dzień”. Szczerze? Robiłam to od niechcenia. Byłam pewna, że ktokolwiek mnie wylosował, też nie poświęcił mi ani minuty więcej, niż musiał.
Gdy przyszła wigilia firmowa i moja kolej, podeszła do mnie Iza z uśmiechem. Miała opakowany prezent – w papier w czerwone renifery.
– Proszę – powiedziała. – Nie wiem, czy pijesz herbatę, czy kawę, ale to wyglądało… jak coś, co pasuje do ciebie.
Rozpakowałam. Termos. Prosty, czarny. Tylko miał napis: „Zatrzymaj ciepło”. Zamarłam. Tak po prostu, bez specjalnej okazji, bez przesady. Było jednak w tym coś, co mnie rozbroiło. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś pomyślał o mnie w taki sposób.
– To… bardzo miłe. Dziękuję – wydusiłam.
– Czasem dobrze mieć coś, co trzyma ciepło, nie? – dodała cicho.
Reszta ludzi już hałasowała przy stole – Marek komentował, że dostał znowu skarpety, Natalia śmiała się z plastiku w tanim zestawie kosmetyków. A ja patrzyłam na ten termos, jakby był czymś więcej niż tylko prezentem. Może Iza coś widziała. Może zauważyła, że piję herbatę samotnie w kuchni, że rzadko się odzywam. A może... po prostu wybrała ten termos przypadkiem. Zaczęłam go trzymać jak coś, czego nie wolno upuścić. Jak pamiątkę po czymś ciepłym.
Nawet herbata smakowała inaczej
Nie wiedziałam, że można przywiązać się do przedmiotu. A jednak… każdego ranka zaczynałam dzień od tego samego gestu: parzyłam herbatę do termosu. Tylko do tego. Żadna filiżanka, żaden kubek nie pasował już tak dobrze do moich dłoni. Stał się czymś więcej niż pojemnikiem. Był… dowodem. Na to, że ktoś mnie zauważył.
Napis „Zatrzymaj ciepło” odbijał się w lustrze szafki, gdy sięgałam po torebki herbaty. Przypominał mi babcię. Jej porcelanowe filiżanki, dłoń trzymającą spodeczek, spokojny głos. „Ciepło się pamięta, Adusia”. Nagle tamta fraza, ta z termosu, stała się pomostem. Między mną a nią. Między dawnym światem, w którym byłam dla kogoś ważna, a tym obecnym – pustym, ale… może nie do końca?
Zaczęłam baczniej obserwować Izę – kuchni firmowej, na korytarzach. Miała w sobie lekkość. Gdy wchodziła, rozmowy przyspieszały, ludzie przestawali gapić się w ekrany. Uśmiechała się często, ale bez przesady. Jakby nie robiła tego dla efektu. Raz natknęłyśmy się na siebie przy ekspresie do kawy.
– Zawsze parzysz herbatę w tym termosie? – zapytała.
Pokiwałam głową.
– Tak… bo przypomina mi, że ciepło się trzyma. I że ktoś kiedyś dał mi coś… po prostu.
Iza spojrzała na mnie bez słowa, ale było w tym spojrzeniu coś, co zostawiło ślad. Usiadła obok. W milczeniu. Piłyśmy herbatę. Po raz pierwszy od miesięcy nie miałam ochoty natychmiast wstać i uciec. Nie wiem, czy wtedy coś się zaczęło. Może jeszcze nie, ale już wiedziałam, że termos to nie był przypadek.
Zniknęła bez słowa
Najpierw myślałam, że to może przeziębienie. Potem – że urlop. Iza przestała przychodzić do pracy z dnia na dzień. Nikt nic nie mówił. Nikt nic nie wiedział.
– L4 – rzucił Marek z niesmakiem, jakby to było osobiste zaniedbanie wobec całego działu.
– Znowu coś jej odbiło – skwitowała Natalia, popijając latte ze zbyt dużą ilością pianki. – Wiecznie jakaś dziwna była.
Zamknęłam się w sobie. Parzyłam herbatę jak zwykle, ale termos stał się… zimny. Nie dosłownie – nadal trzymał temperaturę. Tylko nie było już tej energii, tego skojarzenia, że gdzieś wśród tych wszystkich głosów i biurek jest ktoś, kto raz – przez jeden drobny gest – dał mi powód, by się zatrzymać.
Zastanawiałam się, co się stało. Chciałam zapytać, ale nie wiedziałam kogo. Kiedyś miałam gotowy mail: „Cześć, zauważyłam, że Cię nie ma. Wszystko w porządku?”. Patrzyłam na ten tekst dobre dziesięć minut. Potem go skasowałam. Nie byłyśmy przyjaciółkami. Rozmawiałyśmy może kilkanaście razy. Jednak ten termos... nie wiem. Może wystarczyło jedno spojrzenie, jedno zdanie, by ktoś poczuł się mniej przezroczysty?
Wieczorami wracałam do pustego mieszkania, stawiałam termos na stole jak relikwię. Zdarzało mi się do niego mówić. Głupie, wiem. A czy głupie jest to, że ktoś tęskni za obecnością, nawet jeśli nie była bardzo bliska? W kuchni nikt już nie siadał obok mnie. Miałam wrażenie, że świat znów się zamknął na zamek, do którego nie miałam klucza.
Prawda zbiła mnie z nóg
To był przypadek albo... coś więcej. Weszłam do małej kawiarni przy stacji metra, żeby uciec przed nagłym deszczem. Zamówiłam herbatę – imbirową, choć wcześniej jej nie lubiłam. Wtedy ją zobaczyłam. Siedziała w kącie, skulona nad kubkiem, z cienką książką na kolanach. Wyglądała inaczej. Zgaszona. Jakby ktoś wyłączył światło w środku. Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić. Potem, odruchowo, podeszłam.
– Iza?
Podniosła wzrok. Uśmiechnęła się niepewnie.
– Ada... Cześć.
– Mogę...?
– Jasne. Usiądź.
Cisza trwała chwilę. Potem powiedziała:
– Pewnie się zastanawiałaś, czemu zniknęłam.
Pokiwałam głową.
– Od kilku miesięcy walczę z gorszym nastrojem, brakiem motywacji – powiedziała, bez ceremonii. – Było coraz gorzej. W końcu powiedziałam o tym Markowi. Od niego dostałam tylko: „to się nie nadaje do raportu”. No to wzięłam urlop zdrowotny. A potem... przestałam chcieć wracać.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Powiedziała to tak spokojnie, że aż bolało.
– Przykro mi – szepnęłam.
– Wiem, że się nie znamy. Jednak tamtego dnia, na wigilii firmowej… wybierając prezent, pomyślałam o tobie. O tym, że ty też możesz wiedzieć, jak to jest. Jak bardzo człowiek chce zatrzymać ciepło. Choćby tylko w termosie.
Zacisnęłam dłoń na krawędzi stolika. Poczułam łzy pod powiekami.
– Dzięki tobie zaczęłam czuć to ciepło. Naprawdę.
Nie odpowiedziała. Tylko skinęła głową. Siedziałyśmy razem w tej ciszy. Innej niż zwykle. Czułej. Potrzebnej. Zrozumiałam, że nie trzeba znać się całe życie, żeby coś dla siebie znaczyć.
Coś się zmieniło
Nie zostałyśmy przyjaciółkami od razu. To nie było jak w filmach, gdzie jedno spotkanie zmienia wszystko. Raczej jak zapalanie świeczki w ciemnym pokoju – nie oświetla od razu całości, ale wystarcza, by nie potknąć się o siebie.
Zaczęłyśmy pisać do siebie. Czasem tylko „hej”, czasem: „dzisiaj herbata smakuje jak z liści rozczarowania”. Iza odpowiadała: „u mnie z nutą niepokoju i imbirem”. Nikt się nie spieszył. Nikt nie oczekiwał za dużo. Zdarzały się też dni, kiedy po prostu siadałyśmy razem w kawiarni, każda z własnym kubkiem. Mówiłyśmy o byle czym. O roślinach, które nie chcą rosnąć, i o książkach, których nie chce się kończyć. To wystarczało.
Zabrałam termos do pracy. Znowu. Nikt nie komentował. Nawet Natalia, która potrafiła szydzić z każdego drobiazgu. Termos stał sobie na moim biurku jak cichy świadek małej historii. Tego, że ktoś kiedyś coś mi dał – bez powodu. W drodze do biura przestałam odruchowo spuszczać wzrok. Patrzyłam ludziom w oczy. Nie wszystkim, ale czasem. Dla siebie.
„Zatrzymaj ciepło” – mówił napis na termosie, a ja dopisywałam w myślach: „nie tylko w dłoniach”. Zrozumiałam, że nie rzeczy nas ogrzewają. To ludzie, którzy je dają. Czasem ciepło nie przychodzi w wielkim geście. Czasem to tylko termos. Cichy. Niepozorny. To wystarczy, żeby zacząć znowu czuć.
Jeden gest wystarczył
Czasem wracam myślami do tamtej firmowej wigilii. Do tej chwili, gdy dostałam termos i przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co czuję. To była tylko rzecz, a może aż rzecz? Przypomnienie, że jeszcze istnieję w czyichś myślach. Wciąż go mam. Trochę już obdrapany, lekko zarysowany. Jak ja. Ale działa. Trzyma ciepło.
Iza wróciła do pracy na pół etatu. Czasem się mijamy, czasem siadamy razem na herbatę. Niewiele mówimy. Rozumiemy więcej niż słowa. Nie trzeba wielkich deklaracji, żeby być obecnym.
W mieszkaniu nadal jest cicho, ale już nie tak głucho. Czasem wyjmuję porcelanową filiżankę po babci i siadam z herbatą – tylko dla niej i dla siebie. Ciepło się pamięta. Teraz wiem, że nie trzeba wielkiej miłości, żeby poczuć, że się żyje. Wystarczy, że ktoś zobaczy cię w tłumie, wyciągnie rękę. Albo termos i powie: „To dla ciebie. Może cię nie znam, ale widzę cię”. Zatrzymuję to ciepło, ilekroć mogę. Może kiedyś... podam je dalej.
Adrianna, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zaraz po Bożym Narodzeniu zaczęłam zwracać wszystkie nietrafione prezenty. Niestety nie przewidziałam tylko jednego”
- „Chciałem raz zrobić rodzinie symboliczny prezent pod choinkę. Spadł na mnie taki hejt, że nie poznałem własnej siostry”
- „Przez 40 lat nie miałam zbyt wielkich ambicji, ale potem możliwości się otworzyły. Pokazałam wszystkim swoją wartość”

