Reklama

– Mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł – westchnęłam, wciskając się głębiej w fotel pasażera.

Reklama

Bartek tylko się zaśmiał, zerkając na mnie kątem oka. Jego kumple siedzący z tyłu w ogóle nie zwrócili na mnie uwagi, zajęci rozlewaniem piwa do plastikowych kubków.

– Dorota, przestań. Przecież będzie wspaniale – powiedział Bartek. – Góry, klimat, zajebiste żarcie i najlepsze towarzystwo!

– Właśnie, mała, wyluzuj – wtrącił się Michał, klepiąc mnie w ramię. – Trochę ci brakuje luzu.

Nie lubiłam ich

W ich słowniku oznaczało to głośne imprezy, picie do upadłego i przekonanie, że świat należy do nich. Znałam Bartka od lat i przywykłam do jego wybryków, ale od jakiegoś czasu coraz mniej mi się to podobało. Może dlatego tak źle czułam się w towarzystwie jego kumpli – Łukasza, Krystiana i Michała. Warszawscy królowie życia, którym wydawało się, że wszędzie są u siebie.

Kiedy dotarliśmy do wioski, karczma wyglądała na pustą. Góral za barem spojrzał na nas bez cienia uśmiechu. Był krzepki, postawny, z siwymi włosami i zmarszczkami świadczącymi o ciężkiej pracy.

– Pięć piw – powiedział Bartek, rzucając banknot na blat.

Góral nie ruszył się nawet na milimetr.

– U nas się najpierw mówi „dobry wieczór”, a dopiero potem zamawia – odparł spokojnie.

Krystian zaśmiał się pod nosem. Michał przewrócił oczami.

– Dobra, dobra, nie spinaj się, dziadku – powiedział Łukasz. – To co, dostaniemy te piwa?

Spojrzałam na właściciela karczmy i poczułam niepokój. Jego twarz pozostała niewzruszona, ale coś w oczach sugerowało, że w tej wiosce nie przywykli do braku szacunku. Czułam, że to nie skończy się dobrze. Ale podał im piwa.

Zadzierali nosa

– No i co, chłopy? Zdrowie Bartka! – ryknął Michał, stukając swoim kuflem o drewniany blat.

Wszyscy podnieśli piwa i wypili je jednym haustem. Ja wzięłam tylko mały łyk, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Gdyby tylko siedzieli, pili i gadali o głupotach, pewnie jakoś bym to przeżyła. Ale po dwóch godzinach, kilku kolejkach wódki i setkach idiotycznych żartów, poczułam znajomy niepokój. Zaczęło się od Krystiana, który nagle wskazał na grających górali w kącie sali.

– Ej, ej, patrzcie na nich – zachichotał, szturchając Michała. – To się serio ludziom podoba?

– Powinniśmy im puścić coś porządnego, a nie te smęty – rzucił Łukasz, wyciągając telefon. – „Warszawski deszcz”, co wy na to?

Bartek się zaśmiał, klepiąc Łukasza w plecy.

– A może „Jesteś szalona”? To by bardziej pasowało do tych wieśniaków – parsknął, odwracając się w stronę grających mężczyzn.

– Bartek – syknęłam, łapiąc go za rękę. – Przestań.

Zignorował mnie kompletnie. A potem zaczęło się na dobre.

Przebrali miarkę

Michał i Krystian zaczęli fałszować, próbując przekrzyczeć górali. Ludzie przy stolikach spojrzeli na nas z dezaprobatą. Facet zza baru powoli podszedł do naszego stolika.

– Panowie – powiedział cicho, ale stanowczo. – Szanujcie miejsce, w którym jesteście.

Łukasz skrzywił się i uniósł kufel.

– Ale przecież my nic złego nie robimy, prawda? Pijemy, bawimy się, cieszymy się życiem! No chyba nie zabronicie nam dobrej zabawy?

Mężczyzna nie odpowiedział. Zmierzył go tylko wzrokiem, po czym wrócił za bar. Ale napięcie zawisło w powietrzu jak burzowa chmura. Miałam ochotę wyjść, ale wiedziałam, że nie przekonam Bartka. Był w swoim żywiole – nakręcony, rozbawiony, przekonany, że to on tu rządzi.

Nagle Krystian sięgnął po kufel i teatralnym gestem rozlał resztkę piwa na podłogę.

– O nie, ale niefart! – zaśmiał się, patrząc w stronę barmana.

Ten westchnął ciężko, ale nie zareagował. Jego spojrzenie mówiło jedno: „Jeszcze jeden wybryk”. I wtedy Łukasz zrobił ten jeden wybryk. Nagle z głośnym hukiem przewrócił stół, na którym stały puste kufle. Drewno uderzyło o podłogę, szkło rozprysło się na wszystkie strony, a cisza w karczmie była tak nagła, że aż dzwoniło mi w uszach.

Ignorowali go

Miejscowi patrzyli na nas wściekle, a karczmarz odłożył ścierkę, podszedł powoli do nas i spojrzał Bartkowi prosto w oczy.

– Ostrzegam was, chłopcy – powiedział cicho. – Tu się szanuje miejsce i ludzi.

Bartek uśmiechnął się kpiąco.

– No i co? Wezwiesz policję? Daj spokój, stary, stawiaj lepiej kolejkę.

Facet uniósł brwi.

– Policja? A na co mi oni… – uśmiechnął się krzywo. – U nas inne sposoby.

Poczułam dreszcz na plecach.

– Bartek, idziemy. Teraz – powiedziałam stanowczo, ale on mnie zignorował.

Krystian wybuchnął śmiechem.

– No, no, ale strasznie! Co nam zrobicie, dziadki?

To był ten moment, w którym barman skinął głową w stronę drzwi. Zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, trzech górali – wielkich jak szafy, z szerokimi ramionami i kamiennymi twarzami – podeszło do naszego stolika.

– Chłopcy – powiedział jeden z nich, głosem głębokim jak studnia. – Wyjście jest tam.

Było mi wstyd

Łukasz próbował coś jeszcze powiedzieć, ale jeden z nich złapał go za ramię i niemal bez wysiłku pchnął w stronę drzwi. Krystian i Michał zrozumieli, że nie ma sensu walczyć. Bartek wciąż stał nieruchomo.

– No już, młody – mruknął barman. – Dość na dziś.

Zostaliśmy wyrzuceni. Po prostu. Stanęliśmy przed karczmą w zimnym górskim powietrzu. Bartek był czerwony ze złości.

– Tak nas potraktować?

Michał odpalił papierosa i spojrzał na nas, mrużąc oczy.

– Może się odegramy?

Poczułam, jak wszystko we mnie krzyczy: Nie, nie, nie! Ale Bartek spojrzał na nich i uśmiechnął się powoli.

– Oczywiście, że tak.

I wtedy już wiedziałam, że tej nocy wydarzy się coś złego. Nie chciałam tam wracać. Całym sercem czułam, że to najgorszy pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł im do głowy.

– To bez sensu – powiedziałam cicho. – Naprawdę, możemy po prostu wrócić do pensjonatu.

– Dorota, do cholery, uspokój się – warknął Bartek, idąc przodem. – Nie pozwolimy się tak traktować.

Chcieli się zemścić

Najpierw mówili o przewróceniu beczki z wodą, potem o wybiciu szyby w oknie, a później… Wolałam już nie słuchać. Nie byli w stanie przyjąć do wiadomości, że ktoś mógł ich nie chcieć w swoim towarzystwie. Ich świat działał inaczej – w Warszawie to oni ustalali zasady. Tyle że teraz nie byli w Warszawie.

– No i co? Spanikowali – zaśmiał się Krystian, zacierając ręce.

– Tchórze – dodał Michał, wchodząc do środka.

W tym momencie drzwi za nami zamknęły się z głuchym trzaskiem. I nagle… światło zgasło. Usłyszałam czyjeś kroki. Coś zaszurało. Powietrze przeszył dziwny, głuchy dźwięk, jakby ktoś przeciągał ciężki przedmiot po podłodze. Czyjeś ręce zacisnęły się na moim ramieniu. Chciałam krzyknąć, ale coś mnie szarpnęło. Zapadła ciemność.

Otworzyłam oczy. Przede mną, w bladym świetle poranka, stały pokryte śniegiem drzewa. Byłam przywiązana do jednego z nich.

– Co jest?! – dobiegł mnie spanikowany głos Michała.

Dostaliśmy nauczkę

Rozejrzałam się. Bartek, Krystian, Łukasz – wszyscy byli przywiązani do pobliskich drzew. Przemarznięci, brudni, w poszarpanych ubraniach. Po chwili z lasu wyszli barman i kilku górali. Spokojni. Jakby to, co zrobili, było czymś zupełnie naturalnym.

– Spaliście dobrze? – spytał karczmarz, zaciągając się papierosem. – U nas, jak ktoś nie szanuje ludzi i miejsca, dostaje lekcję.

– To jest… nielegalne! – wykrztusił Bartek.

– A rozróby w knajpie są legalne?

Górale rozwiązali liny, rzucili nam butelki z wodą, po czym ruszyli w stronę swoich samochodów.

– Do wioski macie dwie godziny przez las – dodał barman. – O ile po drodze nie zainteresuje się wami jakiś niedźwiedź.

Szliśmy przez las w ciszy. Nikt nie odważył się odezwać, nawet Bartek. Krystian potykał się co kilka kroków, Michał masował nadgarstki, a Łukasz, który zwykle nie zamykał ust, miał wzrok wbity w ziemię. Wstyd. To było jedyne, co wypełniało powietrze między nami. Nagle Bartek odwrócił się do mnie.

– Ani słowa – rzucił cicho.

Odeszłam od niego

Patrzyłam na niego przez chwilę, a potem pokręciłam głową.

– I co teraz, Bartek? Nadal myślisz, że możesz robić, co chcesz?

Nie odpowiedział. Ruszył przed siebie, skulony, ze spuszczoną głową.

Do pensjonatu dotarliśmy późnym wieczorem. Wzięliśmy szybkie prysznice, spakowaliśmy rzeczy i bez słowa wsiedliśmy do samochodu. Całą drogę do Warszawy nikt się nie odezwał. Bartek prowadził mechanicznie, zaciśnięte szczęki zdradzały, że buzują w nim emocje, ale nie miał już tej pewności siebie. Ja też milczałam. Bo co mogłam powiedzieć? Że wiedziałam, że tak się skończy? Że miałam rację? To już nie miało znaczenia.

Tydzień po powrocie wyprowadziłam się od Bartka. Ta noc pokazała mi prawdę – nie był silny. Był tylko hałaśliwy. Do tej pory czasem myślę o górach i o tym, jak jedna noc potrafi zmienić wszystko.

Dorota, 22 lata

Reklama

Czytaj także:
„Romantyczne walentynki spędziliśmy w 6. Ja, mój ukochany i stado jego rozochoconych kochanek”
„Walentynkową kolacje upichciłam w towarzystwie kochanki męża. Wspólnie zaserwowałyśmy mu słodką zemstę”
„W walentynki zamiast róż, kupowałam pogrzebową wiązankę. Miłość życia pochowałam razem z zaręczynowym pierścionkiem”

Reklama
Reklama
Reklama