„Na feriach miałam odpocząć, a wróciłam jeszcze bardziej zmęczona. Czy mogę wziąć urlop od własnych dzieci?”
„Zamiast wracać zrelaksowana i pełna energii, czułam się wyczerpana jak po maratonie. Myślami byłam już przy stercie prania, które na nas czekało”.

Gdy myślę o ostatnich feriach, które miały być moim azylem od codziennego zgiełku, zastanawiam się, gdzie dokładnie popełniłam błąd. Stojąc wtedy przed walizką, miałam głowę pełną obrazów spokojnych wieczorów przy kominku, spacerów po śniegu i chwil tylko dla siebie. Zamiast tego, w przedpokoju panował chaos. Zosia, moja córka, trzymała w rękach ogromnego pluszowego dinozaura, który był chyba większy od jej plecaka.
Jeszcze tego mi brakowało...
– Mamo, czy Dino może z nami pojechać? – pytała z błagalnym spojrzeniem, którego trudno było zignorować.
Wiedziałam, że zabranie Dino było raczej nierealne, ale serce miękło na myśl o łzach w oczach córki.
– Zosiu, kochanie, naprawdę nie zmieścimy go do walizki, mamy tyle innych rzeczy do zabrania – próbowałam wytłumaczyć, mimo że sama byłam już na granicy wytrzymałości.
– Ale on nie może zostać sam! – protestowała Zosia, a ja zastanawiałam się, jak przetrwam te ferie z uśmiechem na twarzy.
Siedziałam na podłodze, otoczona stertą ubrań i innych rzeczy, próbując ogarnąć chaos, który nazywałam pakowaniem. Krzysztof, mój mąż, krążył po domu, robiąc pozory, że coś robi, ale jego rzeczy wciąż leżały nieruszane w kącie. Wydawało się, że jest bardziej zajęty unikaniem jakiejkolwiek pomocy niż faktycznym przygotowaniem do wyjazdu.
– Mamo, a czy w górach będzie dużo śniegu? – zapytał Tomek, mój syn, z ekscytacją, jakby planował już wszystkie śnieżne bitwy.
– Mam nadzieję, że tak, kochanie – odpowiedziałam z uśmiechem, choć gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że z każdym kilogramem, który dokładałam do walizki, moja wizja spokojnych ferii stawała się coraz bardziej mglista.
Udało nam się wyjechać
W końcu udało się wszystko zapakować, a podróż przebiegła w towarzystwie śpiewu dzieci i moich cichych westchnień. Kiedy dotarliśmy do domku, poczułam na chwilę, jak ogarnia mnie odprężenie. Śnieżna sceneria była dokładnie tym, o czym marzyłam... aż weszliśmy do środka.
– Mamo, tu ściany są cienkie jak papier – zauważył Tomek, ledwo przekraczając próg, a w tle słychać było krzyki dzieci z sąsiedniego domku.
Zosia triumfalnie położyła Dino na łóżku, udowadniając, że jednak wszystko da się zabrać, jeśli tylko się bardzo chce. Ja z kolei zaczęłam zastanawiać się, jak te ferie mają się do mojej wizji odpoczynku.
Następnego dnia obudził mnie głośny śmiech dzieci. Spojrzałam na zegarek – była szósta rano. Zosia i Tomek już dawno byli na nogach, gotowi na swoje pierwsze narciarskie przygody. Ja z kolei marzyłam o jeszcze kilku minutach snu.
– Mamo, wstawaj! Idziemy na narty! – krzyknął Tomek z entuzjazmem, ciągnąc mnie za rękę.
– Jeszcze chwilkę... – mruknęłam, próbując wcisnąć się głębiej w poduszkę.
Krzysztof obiecał, że dziś rano on zajmie się dziećmi, ale gdy spojrzałam na niego, był zanurzony po uszy w kołdrze.
– Kochanie, pamiętasz, że dzisiaj ty... – zaczęłam, ale przerwał mi jęk:
– Magda, strasznie mnie boli głowa. Muszę jeszcze trochę poleżeć.
Z trudem zwlokłam się z łóżka, zdając sobie sprawę, że cała poranna rutyna znowu spadnie na mnie. Wciągnęłam na siebie śniegowce i ruszyłam z dziećmi na stok. Po godzinie biegania za nimi i noszenia nart, które były „za ciężkie”, zaczęłam czuć, że wyjazd może być bardziej wyczerpujący, niż sobie wyobrażałam. Podczas gdy dzieci radośnie zjeżdżały na sankach, ja zaczęłam się zastanawiać, kiedy w końcu będę mogła zrealizować choćby jedną z tych wymarzonych chwil wytchnienia, o których marzyłam
Wszystko na mojej głowie
Kiedy trzeciego dnia obudził nas odgłos bębniącego o dach deszczu, miałam nadzieję, że dzieci spokojnie obejrzą bajkę i dadzą mi chwilę wytchnienia. Niestety, rzeczywistość szybko mnie sprowadziła na ziemię. Zosia i Tomek, zainspirowani tym nagłym zwrotem pogody, postanowili znaleźć sobie inne rozrywki w naszym przytulnym domku. Najpierw była bitwa o to, kto wybierze planszówkę. Zanim zdążyłam zareagować, kawałki gry leżały już porozrzucane po podłodze.
– Mamo, on oszukuje! – krzyknęła Zosia, rzucając pionek w stronę Tomka.
– Nieprawda! To ona zaczęła! – Tomek nie pozostawał dłużny.
Czułam, że moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy postanowiłam na chwilę się oddalić, aby uspokoić nerwy, usłyszałam nagły śmiech i wrzaski z korytarza.
– Co tu się dzieje? – zapytałam, wchodząc do pomieszczenia i patrząc na najmłodszego, który właśnie próbował zrobić aniołka w śniegu... w samych skarpetkach.
Podłoga była zalana wodą, a dzieci piszczały z radości. Z trudem próbowałam ogarnąć ten chaos – suszenie ubrań i mycie podłogi to nie była część mojego wymarzonego planu na ferie. Zdałam sobie sprawę, że chwilowa apokalipsa w domku nie była wcale tak chwilowa, jak bym chciała.
Wychowałam bandę dzikusów
Po południu postanowiliśmy wybrać się do lokalnej restauracji, licząc, że chociaż tam uda mi się zaznać odrobiny spokoju i spróbować regionalnych przysmaków. Zosia i Tomek początkowo byli podekscytowani nowym miejscem, ale szybko okazało się, że ich kulinarne gusta nie pokrywają się z menu.
– Ja chcę pizzę! – oświadczyła Zosia, rozglądając się po restauracji z wyraźnym niezadowoleniem.
– A ja frytki! – dodał Tomek, a jego ton nie pozostawiał miejsca na negocjacje.
Wiedziałam, że to będzie trudne, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Gdy w końcu udało mi się zamówić coś, co przynajmniej przypominało ich życzenia, przyszła pora na moje danie – gorącą zupę, na którą czekałam z utęsknieniem.
– Uważaj z tym sokiem, Tomku – upomniałam syna, widząc, jak niebezpiecznie balansuje szklanką.
Oczywiście, zanim zdążyłam dokończyć zdanie, czerwona ciecz wylądowała na moich spodniach. Poczułam, jak ciepło zalewa mi twarz, a złość zaczyna pulsować w skroniach. Dzieci spojrzały na mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja wiedziałam, że to nie ich wina, ale w tamtej chwili marzyłam o tym, by choć na chwilę zniknąć. Siedziałam, starając się opanować emocje, a w głowie kłębiły mi się pytania, jak uda mi się przetrwać resztę tego dnia bez utraty zdrowego rozsądku.
Ani chwili odpoczynku
Wieczorem miałam w planach jedyny moment prawdziwego relaksu – wizytę w jacuzzi w pensjonacie. Wyobrażałam sobie, jak w końcu mogę zanurzyć się w ciepłej wodzie i na chwilę zapomnieć o całym zamieszaniu. Jednak dzieci oczywiście miały na ten temat inne zdanie.
– Mamo, czy możemy pójść z tobą do jacuzzi? – zapytała Zosia z błyskiem w oku, którego dobrze znałam.
Pomyślałam, że może to nie jest zły pomysł. Może bąbelki ich uspokoją i dadzą mi choć odrobinę wytchnienia. Niestety, rzeczywistość była zgoła odmienna. Gdy tylko dotarliśmy do jacuzzi, dzieci dosłownie wskoczyły do wody, wywołując przy tym fale, które rozlały się na boki. Zosia i Tomek tak bardzo ekscytowali się bąbelkami, że skakali i śmiali się głośno, nie zważając na innych gości, którzy również próbowali się zrelaksować.
– Kochani, trochę ciszej, proszę – mówiłam, próbując ich uspokoić, ale efekt był żaden.
Po chwili podszedł do nas pracownik pensjonatu, który z uprzejmością w głosie zasugerował, że może powinniśmy zakończyć kąpiel, żeby nie przeszkadzać innym. Poczułam, jak resztki mojego relaksu ulatniają się niczym bąbelki w wodzie. Wyszliśmy z jacuzzi, a ja próbowałam nie dać po sobie poznać frustracji, choć w środku czułam się coraz bardziej przytłoczona.
Marzę o chwili dla siebie
Powrót do domu z ferii okazał się dla mnie trudniejszy, niż się spodziewałam. Zamiast wracać zrelaksowana i pełna energii, czułam się wyczerpana jak po maratonie. Droga minęła w ciszy przerywanej jedynie odgłosami przewracanych stron książki, którą dzieci czytały na zmianę. Krzysztof skupił się na prowadzeniu, a ja myślami byłam już przy stercie prania, które na nas czekało.
W domu, gdy dzieci rozpakowywały swoje rzeczy, usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Kawa oczywiście zdążyła już wystygnąć, ale nawet to nie miało znaczenia. Właściwie jedyne, o czym marzyłam, to chwilowy urlop... od wszystkiego.
Zastanawiałam się, jak to możliwe, że wyjazd, który miał być odskocznią od codziennych obowiązków, okazał się jeszcze większym wyzwaniem. Spojrzałam na górę ubrań, które potrzebowały prania, a plecy bolały mnie od ciągłego dźwigania sanek i nart.
Westchnęłam ciężko, zadając sobie pytanie, które coraz częściej przychodziło mi do głowy: „Czy można wziąć urlop od własnych dzieci?” Może kiedyś znajdę na to odpowiedź. Na razie musiałam się skupić na teraźniejszości, choć, jak każda mama, wiedziałam, że życie toczy się dalej, a kolejne wyzwania czekają tuż za rogiem.
Magda, 37 lat
Czytaj także:
„Po śmierci męża wpadłam w ramiona szwagra. Cała wieś mnie wyklęła, bo młoda wdowa chciała ułożyć sobie życie”
„Po śmierci matki otworzyłam pudełko pełne sekretów. Zrozumiałam, dlaczego w żadnym calu nie jestem podobna do ojca”
„Zamiast słodkich perfum w prezencie walentynkowym dostałam gorzkie łzy. Dlaczego byłam aż tak ślepa?”

