„Na emeryturze w końcu mogłam zaznać odrobinę luksusu. Nie sądziłam, że córka będzie mnie rozliczać z wolnego czasu”
„Zaśmiałam się, jakby to był żart. Ale coś mnie ukłuło. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, dlaczego Ania stała się taka... inna. I dlaczego mój sposób życia tan bardzo ją tak drażnił”.

- Redakcja
Po czterdziestu dwóch spędzonych w szkolnej bibliotece w końcu przeszłam na emeryturę. Zamiast stresu – spokojne spacery, basen dwa razy w tygodniu, joga w soboty, zdrowe jedzenie, kolorowe ubrania. Nie noszę już szarych garsonek. Teraz wybieram fuksję, zieleń, pomarańcz. Takie, które sprawiają, że gdy patrzę w lustro, czuję się jakby młodsza o dziesięć lat. Zawsze myślałam, że emerytura to początek końca. A ja zaczęłam kwitnąć. I nie mówię tego z kokieterii. Po prostu – zadbałam o siebie, pierwszy raz od bardzo dawna. Nawet sąsiadka z parteru, pani Lusia, powiedziała:
– Wyglądasz, jakbyś się zakochała!
Może i tak. Zakochałam się – w swoim nowym życiu. Jednak nie każdy cieszy się moim szczęściem. Moja córka Anka... Od pewnego czasu... coś się zmieniło. Zaczęła patrzeć na mnie jakoś chłodniej. Jakby moja obecność sprawiała jej dyskomfort. Ostatnio, kiedy wyszłam z przebieralni w nowej sukience, Anka rzuciła półgębkiem:
– Znowu wygląda jak z katalogu. Idziesz na randkę?
Zaśmiałam się, jakby to był żart. Ale coś mnie ukłuło. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, dlaczego Ania stała się taka... inna. I dlaczego mój sposób życia tan bardzo ją tak drażnił.
Zamarłam na sekundę
W sobotę odwiedziłam córkę. Obiecałam, że wpadnę z zupą, bo była przeziębiona i nie miała siły gotować. Zastałam ją w dresie i z podkrążonymi oczami.
– Przyniosłam rosół i kawałek ciasta. Tego, co lubisz – powiedziałam i zajrzałam do kuchni, żeby od razu wszystko podgrzać.
– Dzięki, mamo – odparła cicho, bez większego entuzjazmu.
Postawiłam talerz na stole i usiadłam naprzeciwko. Próbowałam rozruszać rozmowę, bo nie widziałyśmy się kilka dni.
– Zapisuję się na nowy kurs jogi. Mówią, że dobrze działa na stawy – powiedziałam z uśmiechem.
Anka wzruszyła ramionami.
– Dobrze mieć tyle czasu na pierdoły – rzuciła.
Zamarłam na sekundę. Niby nic, ot zwykła uwaga, ale coś w jej tonie zabrzmiało nieprzyjemnie.
– To nie są pierdoły – odpowiedziałam cicho. – Po prostu lubię mieć jakieś zajęcie. Nie potrafię siedzieć bezczynnie.
– Chciała posiedzieć – burknęła. – Ale nie mam kiedy, chyba że o drugiej w nocy, jak już dzieci zasną i uprasuję wszystko, co się da.
Poczułam, jak w gardle zbiera mi się gula. Córka zjadła jeszcze kilka łyżek, a potem odsunęła talerz.
– Dobre – mruknęła. – Pewnie miałaś czas, żeby gotować na spokojnie.
Zabrałam talerz do zlewu, a potem spojrzałam na nią i zapytałam:
– Co się dzieje? Mam wrażenie, że jesteś na mnie zła.
– Nie jestem zła – odparła szybko. – Jestem tylko zmęczona.
Uśmiechnęłam się słabo i skinęłam głową.
Była na mnie zła
Kilka dni później zadzwoniłam do niej wieczorem. Chciałam tylko zapytać, czy lepiej się czuje, ale kiedy usłyszałam jej głos, coś mnie tknęło.
– Wszystko w porządku? Bo ostatnio… nie wiem, mam wrażenie, że jesteś trochę zdystansowana.
Cisza. Potem westchnęła.
– Po prostu mam dużo na głowie.
– Wiem, kochanie, ale… mam poczucie, że coś cię męczy. I nie chodzi tylko o przeziębienie.
– Jestem tylko zmęczona. Praca, dzieci, dom. To wszystko.
– Wiem, że masz ciężko – powiedziałam łagodnie. – Ale jeśli coś cię gryzie, możesz mi powiedzieć.
– Ale co miałoby mnie gryźć? – jej głos stał się nieco ostrzejszy. – Że ty teraz żyjesz jak na wakacjach? Nie zazdroszczę ci tego, jeśli o to ci chodzi. Po prostu... jestem na innym etapie.
Zapadła cisza.
– Nie porównujmy się – powiedziałam w końcu. – Teraz mam czas, ale przecież wiem, jak to jest, wstawać nocą do dzieci, zasypiać przy stole, liczyć pieniądze pod koniec miesiąca.
– Tak, tylko ty już masz to za sobą – rzuciła.
Chciałam odpowiedzieć, że życie nie jest wyścigiem. Ale czułam, że ona nie chce niczego słyszeć. Po rozmowie siedziałam w fotelu, gapiąc się przez okno. Patrzyłam, jak sąsiadka z naprzeciwka wraca z siatkami do domu. Myślałam o Ani. Nie o jej słowach, ale o tym, co w nich wybrzmiewało.
Myślałam, że się rozpłacze
W niedzielę spotkaliśmy się u mnie. Zaprosiłam Anię z rodziną na obiad. Zrobiłam pieczone udka z rozmarynem i ulubione ciasto wnuków. Zadbałam o każdy szczegół. Chciałam, żeby córka poczuła się u mnie dobrze, jak za starych czasów. Na początku było całkiem miło. Dzieci biegały po mieszkaniu, głośno się śmiały, ja nalewałam kompot do szklanek. Ania rozmawiała z mężem o zakupach na kolejny tydzień. Wszystko wydawało się w porządku.
W pewnym momencie zaproponowałam, żebyśmy zrobili sobie wspólne zdjęcie. Powiedziałam, że chciałabym mieć jakieś nowe z wnukami. Poprosiłam zięcia, żeby stanął z dziećmi, ja stanęłam obok i czekaliśmy na Ankę.
– Może mnie nie fotografujcie – powiedziała. – Wyglądam jak wasza niania.
Zawiał chłód. Nikt się nie zaśmiał. Zięć szybko pstryknął zdjęcie, a córka zniknęła w łazience. Zamknęłam oczy i poczułam, jak ściska mnie w środku. Kiedy wszyscy już się zbierali, zatrzymałam córkę w przedpokoju. Cicho, prawie szeptem, zapytałam:
– Czy ty mnie nie lubisz już?
Zamrugała zaskoczona pytaniem. Przez moment myślałam, że się rozpłacze. Ale nie. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Nie, mamo. Po prostu... wyglądasz lepiej niż ja. Masz więcej czasu, mniej obowiązków. Nie mogę już patrzeć na to, jak kwitniesz, kiedy ja gasnę.
Stałam przez chwilę bez ruchu. W uszach dźwięczały mi jej słowa. Nie powiedziała ich ze złością. Powiedziała z bólem. I wtedy pierwszy raz naprawdę ją zrozumiałam. To nie była niechęć. To była tęsknota. Za sobą sprzed lat, za spokojem, którego nie znała już od dawna.
Rozumiałam ją dobrze
Zadzwoniłam do Ani następnego dnia.
– Możemy się spotkać tylko we dwie? Może kawa u mnie?
Zgodziła się bez wahania, jakby też tego potrzebowała. Przyszła wieczorem, położyła płaszcz na krześle i usiadła przy stole, jakby trochę niepewna, po co właściwie przyszła. Zaparzyłam herbatę i postawiłam przed nią kubek.
– Pamiętasz, jak byłaś mała i bałaś się chodzić na religię? – zaczęłam. – A ja ci wtedy powiedziałam, że nie musisz być idealna, żeby być dobra.
Uśmiechnęła się słabo.
– Tak.
– Widzę, że cię ranię. Chociaż nie chcę. Naprawdę nie wiedziałam, że tak to odbierasz.
Wzruszyła ramionami, ale oczy jej pociemniały.
– Ty się cieszysz życiem. A ja... nie wiem, kiedy ostatni raz coś czułam. Mam wrażenie, że tylko działam. Budzę się, odwożę dzieci, wracam z pracy, robię zakupy, kolację, pranie. I od nowa. A potem patrzę na ciebie, jak jesteś zadbana, zrelaksowana, pachnąca. I czuję, jakbyś mi pokazywała, jak może wyglądać życie, którego ja nie mam. To boli. Bo ty mi przypominasz, że coś tracę.
Patrzyłam na nią długo. W jej głosie nie było wyrzutu, tylko zmęczenie.
– Myślisz, że nie znam tego zmęczenia? – zapytałam cicho. – Ja też tak żyłam. Przez lata. Ale nie wiedziałam, że coś tracę. Dopiero teraz to widzę. Ty jesteś jeszcze w tym pędzie, ale możesz coś zmienić. Nie musisz robić rewolucji. Może wystarczy coś małego. Godzina dla siebie. Tylko dla siebie.
Pokiwała głową, a potem zakryła twarz rękami. Płakała bezgłośnie, jakby przez chwilę nie chciała, żeby ktoś to widział.
– Czuję, że nie dam rady, że już nie wiem, kim jestem – wyszeptała.
– Musisz przestać się karać za to, że ktoś obok ciebie jest szczęśliwy.
Usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem. Wtedy poczułam, że wreszcie rozmawiam z moją córką. Nie z matką dwójki dzieci, nie z wiecznie zagonioną kobietą. Z moją Anią.
Poczuła moje wsparcie
Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie zmieniło się wszystko. Anka nadal wstaje wcześnie, nadal biega między pracą a domem, nadal wieczorem zasypia przy bajkach czytanych dzieciom. Ale coś się przesunęło. Jakiś ciężar, który niosła sama, teraz jest między nami – lżejszy, bo niesiony we dwie. Czasem dzwoni tylko po to, żeby zapytać, jak minął mi dzień. Innym razem mówi:
– Mamo, możesz zabrać dzieci w sobotę? Chciałabym pójść sama na spacer.
I zabieram. Nie dlatego, że trzeba, tylko dlatego, że chcę. Bo widzę, jak powoli odzyskuje siebie. W drobnych gestach – tym, że znów maluje paznokcie, że zamówiła książkę, której nie musi przeczytać dla nikogo. Że zapisała się na basen. W niedzielę przyniosła mi jabłecznik. Własnoręcznie zrobiony.
– Jak tam joginka? – zapytała z uśmiechem. – Nadal stoisz na jednej nodze i udajesz drzewo?
Zaśmiałyśmy się obie. Bez cienia złośliwości. Patrzyłam na nią wtedy i wiedziałam, że w tej relacji coś się urodziło na nowo. Bez zazdrości, bez żalu. Z miejsca zrozumienia, które tak długo musiało dojrzeć.
Halina, 64 lata
Czytaj także:
- „Chciałem się pogodzić z bratem przy grillu. Po tym 1 zdaniu ze złości skwierczał głośniej niż śląska kiełbasa”
- „Odkryłam, z kim mąż spędza sobotnie poranki na leśnej polance. Rozwód to dopiero początek niespodzianek, które szykuję”
- „Na chorwackiej plaży zgubiłam portfel. Choć odzyskałam pieniądze, to coś innego odebrano mi bezpowrotnie”

