Reklama

Nigdy nie myślałam, że tak skończę. Że po latach pracy, po tych wszystkich szkolnych zebraniach, wywiadówkach, radach pedagogicznych i nerwach, będę siedzieć w pustym mieszkaniu i liczyć każdy grosz. Co miesiąc patrzę na rachunki: prąd, gaz, czynsz, leki. I wiem, że znowu zabraknie.

Halina z naprzeciwka wpadła na herbatę. Patrzyła na mnie, jakby rozumiała.

– Wiesz, Hala, ja nie tak to sobie wyobrażałam… – powiedziałam, z trudem powstrzymując łzy. – Myślałam, że będę odpoczywać, a nie… dzieci obcych ludzi niańczyć, żeby na prąd zarobić.

Jadwiga, co ty mówisz… Ty? Przecież dzieci masz!

– Mam, mam… – prychnęłam gorzko. – Ale oni mają swoje życie. Anna mówi, że „to moja decyzja”. A Paweł? Nawet nie pyta, jak mi się żyje… – schowałam twarz w dłoniach, czując, jak w gardle rośnie mi gula.

Halina westchnęła i poklepała mnie po ramieniu.

– Świat się zmienił, Jadźka. My się dla nich liczymy tylko wtedy, kiedy coś trzeba…

Córka była niewdzięczna

Wracałam z pracy z bolącymi nogami. Byłam zmęczona dziećmi, którymi się opiekowałam. Marta, ta najmłodsza, znowu mnie dziś opluła, a Staś wylał na mnie sok. Siedziałam tam cały dzień, jakby moje zmęczenie nic nie znaczyło. Ledwo zamknęłam drzwi mieszkania, rozebrałam się, a tu dzwonek do drzwi. Ania.

– Cześć, mamo – rzuciła, jakby przyszła po worek ziemniaków. – Słuchaj, możesz wziąć dzieci w piątek? Bo my z Tomkiem jedziemy na wesele do znajomych.

Spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem.

– Aniu, ja pracuję jako niania. Wiesz o tym.

– A co to za praca? Przecież możesz poprosić o wolne, to chyba nie etat w szkole!

Zagotowało się we mnie.

– Aniu, ty wiesz w ogóle, co to znaczy? Ja nie mam wyboru. Nie mam z czego zapłacić rachunków! Muszę się zająć tymi dziećmi, żeby mieć na leki, na jedzenie!

Anna spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała.

– Mamo… To przecież twoja decyzja. Jak ci tak ciężko, to weź kredyt albo poproś Pawła.

– Kredyt? W moim wieku? A Paweł ma kredyt na mieszkanie, mówi, że mu samemu ciężko!

Głos mi drżał, oczy piekły od powstrzymywanych łez.

– Aniu, ja cię całe życie wspierałam. Pamiętasz? Jak się uczyłaś, opiekowałam się dziećmi, robiłam obiady, pilnowałam, żebyś zdążyła na studia. A teraz co?

Anna wzruszyła ramionami, jakby to nie miało znaczenia.

Mamo, nie rób z tego dramatu. Każdy sobie jakoś radzi.

Poczułam się wtedy... niepotrzebna. Jakby wszystko, co zrobiłam w życiu, nic nie znaczyło.

Syn odmówił mi pomocy

Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Pawła. Nie odzywałam się do niego od dłuższego czasu – zawsze był zajęty, zawsze coś miał do zrobienia. Ale teraz musiałam. Siedziałam z telefonem w ręku, a serce waliło mi jak młot.

– Halo? – odezwał się jego głos, chłodny, zmęczony.

– Paweł, to mama. Mogę z tobą chwilę porozmawiać?

– Teraz? Jestem w pracy, co się stało? – odpowiedział tonem, jakby zaraz miał odłożyć słuchawkę.

– Paweł… ja... potrzebuję twojej pomocy. Wiesz, ja teraz dorabiam jako niania. Nie daję już rady. Jestem zmęczona, boli mnie kręgosłup, mam problemy z sercem… Może mógłbyś mi trochę pomóc? Jakąś niewielką kwotę co miesiąc?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam jego ciężki oddech.

– Mamo, ale… Ja mam kredyt, wiesz o tym. Raty, dzieci, Marta znowu musi iść do ortodonty. Nie wiem, jak ci pomóc.

– Ale Paweł… – zaczęłam mówić, głos mi się załamał.

– Mamo, naprawdę, nie mam z czego. Sam ledwo wiążę koniec z końcem. Musisz to zrozumieć.

Nie miałam już siły tłumaczyć. Milczałam, a on po chwili rzucił:

– Dobra, muszę wracać do pracy. Trzymaj się.

Rozłączył się. Patrzyłam w telefon, jakby był wrogiem, który właśnie złamał mi serce. Schowałam twarz w dłoniach i pierwszy raz od dawna głośno zapłakałam. Niby wiedziałam, że Paweł nie pomoże. Ale jednak… gdzieś tam głęboko liczyłam, że powie: „Nie martw się, mamo, jakoś to ogarniemy”. A on po prostu uciekł.

Wtedy zrozumiałam, że muszę radzić sobie sama. Nie będzie już nic łatwiej, nie przyjdzie pomoc znikąd.

Nie miałam już siły

Wieczór był chłodny, a ja czułam w kościach, że zaraz złapie mnie jakieś choróbsko. Mimo zmęczenia poszłam jeszcze do sklepu, bo skończył się chleb. W kolejce przede mną stała młoda matka z dwójką dzieci. Maluch płakał, starszy coś mamrotał. Kobieta szarpała go za rękę, syczała: „Cicho, bo cię zostawię!”. Patrzyłam na nich i coś we mnie pękło. Pomyślałam, że ja też kiedyś tak wyglądałam – zmęczona, z dziećmi, z wiecznym brakiem pieniędzy. Ale wtedy miałam nadzieję, że będzie lepiej. Teraz już nie mam tej nadziei.

Kiedy wróciłam do domu, zasłabłam przy drzwiach. Upadłam, zakręciło mi się w głowie. Kiedy się ocknęłam, usiadłam na podłodze, drżącymi rękami sięgnęłam po telefon. Ale komu miałam zadzwonić? Do Anny? Do Pawła? Do kogoś, kto odburknie „mamo, co się znowu dzieje”?

W końcu zadzwoniłam do Haliny. Przyszła zaraz, podała mi herbatę i powiedziała:

– Jadźka, ty się wykończysz. Tak nie można. Ile ty masz lat? Sześćdziesiąt osiem! A biegasz za cudzymi dzieciakami jakbyś miała dwadzieścia pięć!

Patrzyłam na nią z pustym wzrokiem.

– Halu, ja muszę. Nie mam wyjścia. Dziś się przewróciłam, a jutro pójdę znów, bo rachunki same się nie zapłacą.

– Ale ty im powiedz, tym swoim dzieciom, że ci ciężko.

– Po co? – westchnęłam. – Oni mają swoje życie. Nie chcę się narzucać. Zresztą już próbowałam...

Halina pokiwała głową z goryczą.

– My, stare baby, tylko się wstydzimy, a oni myślą, że jesteśmy niezniszczalne.

Siedziałyśmy razem, popijając herbatę, a ja myślałam, jak to się stało, że całe życie pomagałam innym, a teraz nie mam się do kogo odezwać w potrzebie.

Pogadałam z sąsiadką

Siedziałyśmy z Haliną przy kuchennym stole, popijając herbatę, kiedy nagle Halina zaczęła mówić o swoim życiu.

Wiesz, Jadźka, ja też dorabiam. Sprzątam u takich jednych na osiedlu. Paniusia z tipsami, a pan to nawet nie wie, ile mleko kosztuje. A ja, stara baba, latam tam z mopem, żeby sobie dorobić. Bo co z tej renty mam? Na leki i na czynsz to ledwo, a jak coś zostanie, to i tak dzieci przychodzą: „Mamo, pożycz”.

Patrzyłam na nią z ciężkim sercem.

– Halina… myślałam, że tylko ja tak mam.

– Nie, kochana. My wszystkie tak mamy. Tylko nikt o tym nie mówi. Bo wstyd, bo jak to tak – babcia, matka, a nie daje sobie rady. A prawda jest taka, że my już nie mamy siły, a oni – młodzi, zdrowi – tylko biorą, co im się da.

Westchnęłam ciężko, patrząc przez okno na puste podwórko.

– Anna chce, żebym im wnuki pilnowała za darmo. Jak odmówię, to patrzy na mnie, jakbym była najgorsza. A ja… nie mam już siły.

– I słusznie, że mówisz „nie” – Halina pokiwała głową. – My też mamy prawo powiedzieć, że nie damy rady. Że chcemy trochę odpocząć, poczytać książkę, posiedzieć w ciszy. A nie tylko latać, służyć, zasuwać.

Słowa Haliny zapadły mi w serce. Poczułam się jak ktoś, kto pierwszy raz usłyszał, że ma prawo być zmęczony.

– Może… może powiem im wprost. Że nie mogę. Że muszę pracować, bo emerytura nie starcza.

– Powiedz, Jadźka. Dla własnego spokoju. Bo inaczej… wykończysz się na tej starość.

Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, a ja poczułam coś dziwnego – jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak, choć wiedziałam, że i tak będę musiała go zaraz założyć z powrotem.

Postawiłam wyraźne granice

Następnego dnia zebrałam się na odwagę. Czekałam, aż Anna przyjdzie, bo zapowiedziała wizytę – jak zwykle z dziećmi, jakby moje mieszkanie było darmowym przedszkolem. Otworzyłam im drzwi, wzięłam głęboki oddech.

– Mamo, słuchaj, w piątek... – zaczęła Anna, ale przerwałam jej.

– Nie, Aniu. Nie mogę.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie zrozumiała.

– Jak to „nie możesz”?

Nie mogę już pilnować dzieci za darmo. Nie dam rady. Muszę zarabiać, żeby przeżyć.

Anna zmarszczyła brwi, z jej ust wypłynęły słowa jak strzały:

– Mamo, ale ty jesteś babcią! To twoje wnuki! Myślałam, że chcesz nam pomóc, a nie liczyć pieniądze jak obca!

– Nie chodzi o pieniądze – głos mi drżał, ale mówiłam dalej – chodzi o to, że nie mam siły. Że muszę dorabiać, żeby opłacić rachunki. Twoje dzieci nie są moim obowiązkiem.

W kuchni zrobiło się cicho. Paweł, który przyszedł chwilę później, stanął w progu, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Co tu się dzieje? – zapytał.

– Mama odmawia pomocy! – krzyknęła Anna.

– Bo muszę pracować – powiedziałam, głos mi się łamał. – Nie mam siły być darmową nianią.

Paweł spuścił wzrok. Anna patrzyła na mnie, jakbym ją zawiodła. W końcu rzuciła, szlochając:

Nie wierzę, że to mówisz, mamo.

– A ja nie wierzę, że wy nic nie rozumiecie.

Wyszłam do pokoju, czując, że coś się we mnie złamało – ale też, że coś we mnie się obudziło. Może pierwszy raz od dawna postawiłam granicę. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam, że więcej nie dam się wykorzystywać.

Jadwiga, 67 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama