„Na emeryturze miałam odpocząć na jesień życia. Zamiast świętego spokoju mam ciągłe telefony z prośbami o przysługi”
„– Mamo, ratuj! – usłyszałam w słuchawce. – Muszę pilnie skoczyć do fryzjera, a mała marudzi. Posiedzisz z nią dwie godzinki? – Miałam iść na działkę… – zaczęłam. – Zrobisz to jutro. Teraz jesteś na emeryturze, masz czas – córka zaśmiała się lekko”.

- Listy do redakcji
Nazywam się Marianna, mam sześćdziesiąt lat. Jeszcze miesiąc temu codziennie chodziłam do pracy w urzędzie, gdzie latami wypełniałam papiery i tłumaczyłam ludziom to samo po sto razy. Marzyłam o tym, że gdy wreszcie przejdę na emeryturę, będę mogła posiedzieć spokojnie w domu, poczytać książkę, popatrzeć na moje pelargonie na balkonie i pogrzebać w ziemi na działce. Tyle tylko chciałam – trochę ciszy, trochę spokoju i żeby nikt niczego ode mnie nie wymagał.
Mój mąż zmarł kilka lat temu i zostałam sama w naszym dwupokojowym mieszkaniu. Dzieci – dwójka dorosłych, z rodzinami na głowie – mieszkają w innych dzielnicach. Mają swoje obowiązki, ja swoje życie. A przynajmniej tak myślałam. Bo odkąd zostałam „wolna”, nagle wszyscy sobie o mnie przypomnieli. Telefon dzwoni non stop. Raz to córka, żebym zajęła się wnuczką, bo ona musi na zakupy. Innym razem sąsiadka, bo „ty teraz masz czas” i może pójść z nią do przychodni. Albo kuzynka, której nagle zepsuła się pralka, a ja mam „najlepiej u siebie zrobić pranie, bo przecież i tak siedzę w domu”.
Nie wiem, jak to się stało, że zamiast odpoczywać, biegam po mieście jak opiekunka, sekretarka i złota rączka w jednym. Każdy zakłada, że jak już nie pracuję zawodowo, to mam obowiązek poświęcać swój czas innym. A ja coraz częściej łapię się na tym, że zwyczajnie nie mam siły i ochoty. Pytam sama siebie – czy o taką emeryturę walczyłam?
Telefony się urywały
Pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak, kiedy z samego rana zadzwoniła moja córka Ania. Dopiero co zrobiłam sobie kawę, jeszcze pachniała w kuchni świeżo upieczona drożdżówka, a tu telefon:
– Mamo, ratuj! – usłyszałam w słuchawce. – Muszę pilnie skoczyć do fryzjera, a mała marudzi. Posiedzisz z nią dwie godzinki?
– Aniu, ale ja dziś miałam iść na działkę, bo zarasta chwastem… – zaczęłam ostrożnie.
– No mamo! Przecież fryzjer też ważny. Czekałam dwa miesiące na termin. Zrobisz to jutro. Teraz jesteś na emeryturze, masz czas – córka zaśmiała się lekko, jakby to była oczywistość.
I tak spędziłam pół dnia, bawiąc się z wnuczką. Kocham tę małą ponad wszystko, ale to nie o to chodziło. Wieczorem zadzwoniła sąsiadka z piętra wyżej.
– Pani Marianno, słyszałam, że już pani w domu siedzi na stałe. Może by pani jutro poszła ze mną do przychodni? Ja się boję sama, a pani taka zaradna…
Nie umiałam odmówić, więc znów cały dzień szybko minął. Wróciłam zmęczona, marząc tylko o kąpieli, a tu telefon od kuzynki Heli:
– Marianna, mogę u ciebie zrobić pranie? Moja pralka padła, a zanim przyjdzie fachowiec, to minie tydzień.
Stałam przy oknie, patrząc na zachód słońca nad blokami i czułam, że coś mnie dusi. Przecież ja całe życie wszystko robiłam dla innych: dla męża, dla dzieci, dla urzędu, dla sąsiadów. A teraz, kiedy wreszcie miałam być wolna, znów wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Tylko że ja już nie miałam siły.
Miałam dość ich wszystkich
Postanowiłam, że wreszcie zrobię coś dla siebie. W sobotę miałam plan – obudzić się bez budzika, wziąć termos z herbatą, usiąść na działce i przesadzić krzaczki wrzosów, które czekały w skrzynkach. Ale oczywiście los miał dla mnie niespodziankę.
O siódmej rano obudziło mnie natarczywe pukanie do drzwi. Otworzyłam w szlafroku – przed progiem stał mój syn Tomek.
– Mamo, masz może chwilę? – zapytał tonem, który wcale nie brzmiał jak pytanie. – Basia źle się czuje, a ja muszę jechać do pracy. Zostaniesz z chłopcami?
– Tomku, ja dziś… – próbowałam coś wtrącić.
– Mamo, proszę cię. Ty masz luz, a ja nie mogę wziąć wolnego – przerwał i już wpychał mi do mieszkania dwójkę swoich rozbrykanych synów. – Zajmij ich trochę, ja wrócę po południu.
I tak cała sobota minęła mi na układaniu klocków, smażeniu naleśników i sprzątaniu po bitwie na poduszki. Kiedy Tomek wreszcie ich odebrał, byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam siły pójść na działkę.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– Mamo, a ty nie myślałaś, żeby się zapisać na jakieś zajęcia w domu kultury? Masz teraz wolny czas, mogłabyś rozwijać pasje.
Zacisnęłam zęby. Chciałam jej wykrzyczeć, że ja nie mam wolnego czasu, bo cały świat go dla mnie planuje. Ale powiedziałam tylko:
– Pomyślę.
Gdy odłożyłam słuchawkę, zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Moje dzieci nie pytały, czy ja chcę. Zakładały, że jestem od pomagania. A ja miałam ochotę raz w życiu pomyśleć tylko o sobie.
Wreszcie nie wytrzymałam
Niedziela miała być spokojna. Wyszykowałam się – ładna sukienka, kapelusz, koszyk z narzędziami i sadzonkami. Już miałam wychodzić, kiedy telefon zadzwonił po raz kolejny.
– Marianno, tu Hela – usłyszałam w słuchawce znajomy głos kuzynki. – Słuchaj, nie masz przypadkiem wolnej chwili? Bo do mnie przyjeżdżają dzieci, a ja jeszcze nie mam upieczonego ciasta. Mogłabyś mi coś machnąć w piekarniku? Ty to robisz z zamkniętymi oczami.
– Hela, ja naprawdę mam plany… – zaczęłam nieśmiało.
– No weź, przecież ty jesteś sama w domu, a ja się nie wyrobię! – przerwała mi tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Odstawiłam koszyk, zdjęłam kapelusz i poszłam do kuchni. Mieszałam ciasto z takim gniewem, że aż mikser jęczał.
W połowie pieczenia zadzwonił dzwonek do drzwi. Stała sąsiadka z trzeciego piętra, pani Zofia.
– Pani Marianno, bo ja mam taki problem… Syn przyjedzie, a trzeba by firanki powiesić. Mnie się w głowie kręci na drabinie, a pani to taka zwinna.
Poczułam, jak coś we mnie się kruszy.
– Pani Zosiu, nie mogę! – wyrzuciłam z siebie, aż sama się przestraszyłam swojego głosu. – Mam dosyć! Wszyscy tylko czegoś ode mnie chcą, a ja też mam prawo do własnego życia!
Sąsiadka cofnęła się o krok, spojrzała na mnie jak na wariatkę i mruknęła:
– Oj, nie trzeba się tak unosić, człowiek tylko poprosił…
Trzasnęłam drzwiami i wróciłam do kuchni. Ciasto się przypaliło, a ja usiadłam przy stole i nagle łzy same popłynęły. To nie były już łzy złości. To była rozpacz. Nagle dotarło do mnie, że ja po prostu nie umiem mówić „nie”.
Czułam wyrzuty sumienia
Cały poniedziałek chodziłam jak struta. Nie mogłam się pozbierać po tej awanturze z panią Zosią. Wciąż miałam w uszach jej urażony ton: „Człowiek tylko poprosił…”. W mojej głowie brzmiało to jak oskarżenie, że jestem egoistką.
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Mamo, jakbyś mogła jutro… – zaczął.
– Tomku, nie mogę! – przerwałam mu ostro. – Nie mogę i już.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Ale nawet nie wiesz, o co chciałem poprosić… – powiedział zaskoczony. – Myślałem, że może przyjdziesz tylko na obiad. Basia zrobi rosół, chciałaś się z wnukami pobawić…
Poczułam, jak wstyd mnie zalewa. A jednocześnie ulga, że wreszcie się sprzeciwiłam.
– Przepraszam, Tomku. Po prostu… wszyscy mnie ostatnio o coś proszą, a ja też potrzebuję chwili dla siebie – wyszeptałam.
Syn odetchnął.
– Mamo, czemu ty nigdy nic nie mówisz? My myśleliśmy, że to dla ciebie przyjemność.
Wtedy mnie olśniło – oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy, że mnie to męczy. A ja nigdy nie powiedziałam ani słowa. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa, zawsze na zawołanie. Jak mieli się domyślać?
Następnego dnia, zamiast biec do kogoś na pomoc, poszłam na działkę. Usiadłam na ławce, otworzyłam termos i patrzyłam, jak słońce oświetla rząd buraków. I po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.
Ale ten spokój nie trwał długo. Po powrocie do domu w skrzynce znalazłam karteczkę: „Marianno, we wtorek pomóż mi w zakupach. Zosia”. Serce mi zamarło. To był znak, że wojna dopiero się zaczyna.
Odważyłam się odmówić
Nadszedł wtorek rano. Stałam z kartką od pani Zosi w ręku i czułam, jak coś we mnie narasta. Przecież ja dopiero wczoraj przysięgałam sobie, że zacznę stawiać granice. Westchnęłam głęboko, zadzwoniłam do drzwi sąsiadki.
– Pani Zosiu, przepraszam, ale ja nie mogę iść z panią na zakupy – powiedziałam stanowczo, choć w środku aż mnie trzęsło.
Starsza kobieta spojrzała na mnie spode łba.
– No, pięknie. Emerytka i nie ma czasu, żeby pomóc drugiej… – mruknęła z wyrzutem. – To co pani takiego ma do roboty?
Zacisnęłam usta.
– Mam swoje życie – odpowiedziałam.
Odwróciłam się i wróciłam do mieszkania. Drżały mi ręce, ale poczułam coś, czego dawno nie czułam – ulgę. Tak, może sąsiedzi będą gadać, że się wywyższam, może Hela się obrazi, a dzieci będą kręcić nosem. Ale jeśli teraz nie powiem „dość”, to nikt nigdy nie uszanuje mojego czasu.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– Mamo, posiedzisz jutro z małą? – spytała jak zwykle beztrosko.
Zebrałam w sobie odwagę.
– Nie mogę, Aniu. Jutro idę na działkę.
Zapadła cisza.
– Aha… dobrze. To poproszę sąsiadkę – odparła córka.
Odłożyłam telefon i usiadłam w fotelu. Drżałam ze strachu, ale też czułam dumę. Wreszcie zaczynałam być panią swojego czasu. Nie wiedziałam, dokąd mnie to zaprowadzi, ale wiedziałam jedno: jeśli teraz się ugnę, resztę życia spędzę biegając od prośby do prośby. A na to nie byłam już gotowa.
Odzyskałam swój czas
Kilka tygodni minęło, odkąd zaczęłam mówić „nie”. Nie było łatwo. Córka czasem fukała, że teraz musi kombinować inaczej, syn obraził się, że nie jestem zawsze pod ręką, a sąsiadka Zosia prawie przestała się do mnie odzywać na klatce. Ale ja wreszcie mogłam odetchnąć.
Codziennie rano robiłam kawę i planowałam dzień tylko dla siebie. Raz szłam na działkę, innym razem czytałam książkę w fotelu albo piekłam ciasto – ale dla siebie, nie dla całej rodziny i połowy sąsiedztwa. Poczułam, że odzyskuję życie, które mi się należy.
Pewnego popołudnia Tomek przyjechał sam, bez dzieci. Usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.
– Wiesz, mamo… na początku byłem zły, że odmawiasz. Ale teraz widzę, że miałaś rację. My naprawdę zapomnieliśmy, że ty też masz swoje potrzeby.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Tomku, ja was kocham i zawsze będę wam pomagać. Ale nie mogę być niewolnicą waszych próśb. Ja też chcę żyć.
Syn skinął głową i ścisnął moją dłoń.
To był dla mnie znak, że granice można stawiać, a bliscy w końcu to zrozumieją. Może nie od razu, może z oporem, ale jednak.
Na emeryturze miałam wreszcie odpocząć. I choć droga do tego spokoju okazała się trudniejsza, niż myślałam, w końcu odnalazłam w sobie odwagę, by zawalczyć o własny czas. Jesień życia wcale nie musi być poświęcona innym – czasem trzeba nauczyć się po raz pierwszy w życiu… poświęcić ją sobie.
Marianna, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że wnuczek potrzebuje pomocy, a to był zwykły oszust. Straciłam coś więcej niż wszystkie oszczędności”
- „Jesień życia to miał być aerobik, wycieczki i kawka z koleżankami. A córka zrobiła ze mnie babcię do wynajęcia”
- „Mam 3 kochanych wnucząt i ani jednej synowej. Mój synek woli zabawę niż prawdziwe życie. Nie tak go wychowałam”

