Reklama

Miałam wyobrażenie, że starość to nagroda. Że po latach pracy, po wychowaniu dzieci, po zmartwieniach i codziennym bieganiu, przychodzi czas spokoju. Ciepła herbata, fotel, książka. Może jakiś wyjazd nad morze, może wnuki w odwiedzinach. I Marek obok – jak przez ostatnie czterdzieści lat. Nic wielkiego, żadnych luksusów. Po prostu spokój. Czułość. Bezpieczeństwo.

Tyle że ten obraz zaczął się kruszyć. Powoli, niemal niezauważalnie. Wchodziłam w emeryturę z nadzieją, że w końcu się wyśpię, że będę mieć czas na drożdżówki z Helenką i że może uda się pojechać w końcu do Włoch, skoro tyle o tym marzyliśmy. Ale Marek mówił wtedy, że „trzeba poczekać, bo teraz nie czas”. Że jeszcze coś załatwi, coś dokończy, coś wymyśli.

Nie pytałam go o pieniądze. Przez całe życie to on się tym zajmował. On robił przelewy, on wiedział, kiedy rachunki, kiedy raty. Zawsze powtarzał:

– Ewuniu, spokojnie, mamy czas, damy radę.

A ja mu wierzyłam. Czemu miałabym nie wierzyć mojemu własnemu mężowi?

Aż w końcu, któregoś dnia, nie mogłam już spać spokojnie. Nie chodziło o wiek. Coś było nie tak. Coś w jego oczach, w jego unikach, w tych porankach, gdy nie otwierał już komputera z podglądem konta. Tylko że wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo ten spokój był fikcją.

Miałam dość milczenia

– Marek, co to ma znaczyć? – zapytałam, stając w progu z listem w dłoni.

Siedział przy stole w kuchni, udając, że rozwiązuje krzyżówkę. Podniósł wzrok, zmarszczył brwi.

– Co znowu?

– Przyszedł list z banku. Zaległa opłata, wezwanie do zapłaty. Dlaczego?

– Nie przejmuj się tym, to jakieś nieporozumienie – burknął i od razu sięgnął po filiżankę herbaty.

– Marek, nie rób ze mnie głupiej. Od miesięcy coś ukrywasz, kręcisz. Gdzie są nasze oszczędności?

Zamilkł. Spojrzał na mnie z takim zdziwieniem, jakby pierwszy raz słyszał te słowa.

– Ewa, przecież ci mówiłem – wszystko jest pod kontrolą. Nie ma sensu robić dramatu.

Wtedy coś we mnie się przełamało.

– Pod kontrolą?! – podniosłam głos. – Ja przez całe życie ci ufałam. Myślałam, że skoro nie brakuje nam na chleb, to wszystko jest w porządku. Ale od dawna nic nie mówiłeś o koncie, nie planujesz z niczym, unikasz rozmów. A teraz co? Dostajemy wezwanie do zapłaty?

– Przestań się nakręcać – rzucił zimno. – Przesadzasz.

– Nie! Dość tego! Mam sześćdziesiąt siedem lat i chciałabym wiedzieć, na czym stoję. Czy mamy z czego żyć, czy nie wylądujemy pod mostem, do cholery!

Spojrzał na mnie, jakbym go uderzyła.

– Ewa… – powiedział cicho, ale nie dokończył.

Nie wytrzymałam. Wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami. W głowie przelatywały mi całe lata mojej pracy, wyrzeczenia, każda niedziela, kiedy gotowałam, żeby oszczędzić na obiadach na mieście. I cały czas słyszałam jego głos: „Jeszcze mamy czas”.

Czas się skończył. A ja nie wiedziałam już, czy bardziej jestem wściekła, czy przerażona.

Nie mogłam tego dłużej słuchać

Nie spałam prawie całą noc. Kręciłam się z boku na bok, nasłuchiwałam jego kroków, ale Marek nie przyszedł do sypialni. Zasnął na kanapie w salonie. A może tylko udawał?

Nad ranem wstałam wcześniej, jakby miało to mi dać przewagę. Zaparzyłam kawę. Usiadłam przy stole i czekałam, aż przyjdzie do kuchni. Przyszedł.

– Możemy normalnie porozmawiać? – zapytałam spokojnie, ale głos mi zadrżał.

Spojrzał na mnie ostrożnie, jakby wchodził na cienki lód.

– O czym?

– Nie rób sobie żartów, Marek. Pytam wprost: czy jesteśmy zadłużeni?

Zamilkł. Wziął kubek do ręki, ale nawet nie upił. Uciekał wzrokiem, jakby patrzenie na mnie go parzyło.

– Słuchaj, to nie tak... – zaczął, ale natychmiast przerwałam.

– No to jak? Powiedz mi jasno, jak mam myśleć, skoro dostaję pisma z banku, a ty udajesz, że wszystko gra?

– Ewa, bo ty zaraz panikujesz. Mamy pewne zobowiązania, ale to nic, czego nie da się ogarnąć. Wszystko mam przemyślane...

– Boże, znowu to samo. Przemyślane. Marek, ty już nie jesteś tym samym facetem, co kiedyś. Ty się boisz, chowasz, kluczysz. Ja cię nie poznaję.

Spojrzał na mnie i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jego oczach nie złość, nie obojętność, tylko... bezradność.

– Ja po prostu nie chciałem cię martwić – powiedział cicho.

Poczułam, jak mnie zalewa gorąco. Przez chwilę chciałam wyjść z domu i już nie wracać. Przecież to właśnie to najbardziej bolało – to, że przez lata był moją skałą, a teraz widziałam tylko cień tamtego mężczyzny. Nagle zrobiło mi się tak obco, jakbyśmy byli nie małżeństwem, a dwójką przypadkowych ludzi w jednym mieszkaniu.

Wreszcie poznałam prawdę

Zaczęło się banalnie. Marek zostawił telefon na stole, wychodząc do łazienki. Nie zamierzałam grzebać, przysięgam. Ale kiedy zadzwonił i zobaczyłam na ekranie nazwę: „EuroPożyczka24”, coś mnie tknęło. Nie odebrałam, ale ekran został aktywny – wystarczyło przesunąć palcem. I przesunęłam.

Przeglądałam wiadomości z bijącym sercem. Przypomnienia o spłacie rat, ponaglenia, jedno nawet z groźbą przekazania sprawy do windykacji. Wszystko z ostatnich miesięcy. A ja o niczym nie wiedziałam.

Nie czekałam, aż wyjdzie z łazienki. Poszłam prosto do jego biurka. Otwierałam szuflady, wyciągałam papiery. Niektóre spięte, inne porozrzucane. Trafiłam na umowę – zaciągnięta pożyczka na ponad 40 tysięcy złotych. Podpis Marka, data sprzed półtora roku.

Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Usiadłam na krześle i patrzyłam w jeden punkt. Wszystko nagle się złożyło – jego milczenie, jego spokój, te wieczory, kiedy mówił, że „wszystko się ułoży”. Nie ułoży się. Już się rozpadło.

Kiedy wrócił do kuchni, siedziałam z tą umową przy stole.

– Marek, co to jest?

Zamarł. W jego twarzy nie było już żadnej maski. Tylko zmęczenie.

– Ewa... Ja nie chciałem, żebyś się tym przejmowała. Myślałem, że ogarnę to sam...

– Sam?! – uniosłam głos. – Przez półtora roku żyjemy na kredyt, o którym ja nic nie wiem? Jak możesz mówić, że „nie chciałeś mnie martwić”?

Spojrzał w stół. Milczał długo. A potem powiedział coś, co zabolało mnie bardziej niż wszystko wcześniej:

Ja się po prostu bałem, że cię zawiodę.

Zrozumiałam, że on już mnie zawiódł. I to dawno temu.

Zbuntowałam się

Nie potrafiłam wrócić do siebie. Ciało było moje, ale głowa jakby gdzie indziej. Spacerowałam po mieszkaniu bez celu. Czasem łapałam się na tym, że gapię się przez okno nie wiadomo jak długo. A gdy Marek mówił „dzień dobry” rano – nie odpowiadałam. Nie miałam już w sobie siły na uprzejmości.

Zadzwoniłam do Anki, mojej koleżanki z dawnej pracy. Spotkałyśmy się na ławce pod blokiem. Usiadła obok, podała mi termos z herbatą. Popatrzyła i nie pytała – jakby wiedziała.

Marek się pogubił – powiedziałam po dłuższej ciszy.

– Każdy się gubi – mruknęła. – Ale nie każdy milczy i ciągnie drugiego za sobą.

– Czuję się, jakby całe moje życie było na nic – wyrzuciłam z siebie. – Ja nie chcę być jedną z tych kobiet, co się budzą na starość i widzą, że nic nie mają.

– Dlaczego tak mówisz, Ewa? – spojrzała na mnie. – Masz siebie. To już coś.

Wieczorem wróciłam do domu. Marek oglądał telewizję, jakby nic się nie stało. Przeszłam obok niego bez słowa. W kuchni ręka mi zadrżała, gdy podnosiłam kubek – spadł na podłogę i roztrzaskał się z hukiem. Marek się zerwał.

Co się stało?! Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na niego jak przez szybę. Wzięłam ścierkę i zaczęłam zbierać odłamki ceramiki. Trzęsły mi się dłonie.

– Ewa... – zaczął, ale ja rzuciłam ścierką o podłogę.

– Dość! Mam dość tego czekania, twojego milczenia, twoich „wszystko będzie dobrze”. Wiesz co? Nic nie będzie dobrze! – krzyknęłam.

Zamknęłam się w sypialni. Leżałam i patrzyłam w sufit. Po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że może lepiej byłoby być samotną staruszką niż żoną kłamcy.

Nie wiem, czy chcę to naprawić

Siedziałam w fotelu z książką, choć nie przeczytałam ani jednej strony. Odłożyłam ją na kolana. Mąż usiadł naprzeciwko mnie. Twarz miał szarą, zmęczoną. Inaczej niż kiedyś – nie próbował się ratować uśmiechem ani żartem.

– Przepraszam. Wiem, że cię zawiodłem. Bałem się, że jak powiem prawdę, wszystko się rozsypie.

– I tak się rozsypało – powiedziałam cicho.

Zamilkł. Pokiwał głową. Wydawał się mniejszy, jakby ktoś z niego spuścił powietrze.

– Wiem, że już nie naprawię tego, co zrobiłem. Ale chcę spróbować. Cokolwiek to znaczy. Jeśli trzeba, sprzedamy mieszkanie. Może poprosimy dzieci o pomoc... Nie wiem. Nie mam żadnych pewnych rozwiązań. Ale nie chcę już cię okłamywać.

– Tylko że ja nie wiem, czy umiem ci jeszcze zaufać – odpowiedziałam. – Ja przez całe życie myślałam, że jesteś moim partnerem. A ty podjąłeś decyzje sam. Zaryzykowałeś nasze życie. A ja... ja teraz nie wiem, kim dla ciebie byłam. Żoną czy tylko wygodnym tłem.

Zacisnął dłonie.

Byłaś moim wszystkim. Nadal jesteś. Tylko... pogubiłem się. I wstydziłem się tego. Myślałem, że jak cię ochronię przed tą wiedzą, to zrobię dobrze. Ale nie zrobiłem.

Powinnam płakać, a nie miałam już łez. Serce biło mi jak szalone, ale w środku czułam pustkę.

Myślałam o rozwodzie – powiedziałam. – Ale nie wiem, czy mam siłę zaczynać od nowa.

– A ja nie wiem, czy mam siłę naprawiać to wszystko, ale chcę spróbować, jeśli mi pozwolisz.

Patrzyłam na niego długo. A w głowie powtarzało mi się jedno zdanie: „Może lepiej być samotną staruszką niż żoną kłamcy”. Na razie rozważam, co zrobić. Czy naprawdę nawet na starość mam ponosić winę za jego błędy?

Ewa, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama