Reklama

Nazywam się Halina. Mam 67 lat, a od ośmiu jestem wdową. Moje dni są spokojne – może aż za spokojne. Rano wypijam kawę przy kuchennym stole, patrząc przez okno na podwórko. Potem spacer do sklepu, krótki przystanek w parku, czasem wizyta w bibliotece, ale coraz częściej po prostu wracam do mieszkania. Cisza już nie boli tak jak kiedyś. Ale wieczorem – wieczorem się nasila. Zegar tyka głośniej, a ściany wydają się zbyt blisko.

Mam córkę, Małgosię. Dzwonię do niej co drugi dzień, ale zwykle słyszę: „Mamo, teraz nie mogę, jestem w pracy. Oddzwonię później”. Tylko że później to zazwyczaj wieczorem, gdy już kładę się spać i nie mam siły odbierać. Nie gniewam się, rozumiem. Młodzi mają swoje życie.

Wczoraj byłam w przychodni. Lubię tam chodzić... Nie, nie dlatego, że coś mi dolega. Po prostu są tam ludzie. I czasem można kogoś spotkać, z kimś porozmawiać. I choć na chwilę zapomnieć o samotności.

Zaprosiłam go na herbatę

Właśnie stałam w kolejce, już ponad pół godziny, kiedy podeszła pielęgniarka.

– Przepraszam państwa, będzie opóźnienie. Co najmniej godzina. Sprzęt się zawiesił, technik już jedzie – powiedziała, zerkając nerwowo na zegarek.

Westchnęłam cicho i rozejrzałam się za jakimś wolnym krzesłem. Usiadłam obok starszego mężczyzny w beżowej kurtce i czapce z daszkiem. Spojrzał na mnie, skinął głową.

Znowu się wszystko psuje – mruknął.

– Jak wszystko inne. Nawet ekspres do kawy mi się dziś zepsuł – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.

– To dopiero dramat – zażartował. – Ja bez kawy to jak bez serca.

– A ja z kolei bez herbaty nie zasnę.

– No to jesteśmy dobraną parą – zaśmiał się.

– Ale nie zakochaną – dodałam szybko, z nutą żartu.

– Na szczęście – odparł. – Tadeusz jestem.

– Halina.

Podał mi rękę, ciepłą i lekko szorstką. Przez kolejne czterdzieści minut rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O pogodzie. O tym, jak drogie są teraz leki. O tym, że świat się zmienił, a my nie nadążamy. Śmialiśmy się, trochę przekomarzaliśmy. A potem on zapytał:

– Pani Halino, może... może kiedyś wpadnę na herbatę?

Nie miałam tego w planie. Ale odpowiedź wypłynęła ze mnie sama:

– Zapraszam. Herbaty u mnie nie brakuje.

Nie chciałam, żeby wychodził

Nie planowałam tego. Właściwie, kiedy Tadeusz zapytał o herbatę, myślałam, że zapomni. Że to taki kurtuazyjny żart, coś, co mówi się w przelocie, żeby nie zapadła cisza. Ale przyszedł, tydzień później. Siedzieliśmy w mojej kuchni, przy stole przykrytym ceratą w żółte słoneczniki. Herbata parowała, a ja słuchałam, jak Tadeusz opowiada o swoich dzieciach.

– Córka jest w Szkocji, syn w Norwegii. Dobrze im tam – mówił, nie patrząc na mnie, tylko na ścianę, jakby chciał ją przekonać, że dobrze. – I nie narzekam. Młodzi mają swoje życie. Ale czasem, tak zwyczajnie, człowiek by pogadał, zapytał, czy jedli obiad.

Pokiwałam głową. Doskonale go rozumiałam.

– Mój Marek, mąż znaczy, robił na drutach. Serio. Skarpetki dziergał z takim skupieniem, że nie szło mu przeszkodzić. Nawet jak wiadomości leciały, to się nie ruszał. – uśmiechnęłam się, patrząc na Tadeusza, który zaczął się śmiać.

– Nie gadaj! Mąż i druty?

– Tak. Mówił, że to go wycisza. A potem wszystkim rozdawał te skarpety. Sąsiadom, zięciowi, listonoszowi... Nawet księdzu dał, chociaż ten twierdził, że go gryzą.

Tadeusz parsknął śmiechem i aż odchylił się na krześle. Przez chwilę śmialiśmy się oboje, a potem zapadła taka przyjemna cisza. Taka, która nie ciąży. Siedzieliśmy jeszcze długo. Mówiliśmy o tym, co kiedyś, o tym, co boli i co śmieszy. O polityce, której oboje nie rozumiemy, o cenach, które dziwią coraz bardziej. Nie chciało mi się z nim żegnać. I chyba jemu też nie chciało się wychodzić.

– Halina, dobrze się gada – powiedział, zakładając kurtkę. – Jakby co... to wpadnę jeszcze.

– Wpadaj – odpowiedziałam. – Herbaty u mnie pod dostatkiem.

Kiedy zamknęłam za nim drzwi, poczułam, że zrobiło się cicho, ale nie tak pusto jak wcześniej. Było inaczej. Lepiej.

Zbliżyliśmy się do siebie

Nie umawialiśmy się. Tadeusz po prostu zaczął przychodzić. Czasem w środę, czasem w sobotę. Bez zapowiedzi. Po prostu dzwonił do drzwi z tą swoją powściągliwą miną i pytał, czy mam chwilę. A ja zawsze miałam. Nawet jeśli nie miałam, to robiłam wszystko, żeby mieć. Cieszyłam się, kiedy go widziałam, ale przed sobą tego nie przyznawałam. Przecież nie o to chodziło. To nie była żadna randka, żadne zakochanie. To były rozmowy. Dwie herbaty, jeden stół, dwie osoby, które kiedyś kochały i teraz już nie muszą niczego nikomu udowadniać.

Zaczęłam robić jego ulubione ciasto – sernik. Zawsze udawał zdziwienie, jakby nie wiedział, że znowu będzie ten sam placek i zawsze zjadał dwa spore kawałki. Pewnego dnia sąsiadka z pierwszego piętra zagadnęła mnie na klatce.

– A ten pan, co tak często do pani zagląda? – zapytała, przekrzywiając głowę jak ptak.

– Jaki pan? – udałam, że nie wiem, o kogo chodzi.

– No ten wysoki, siwy. Porządnie wygląda. To ktoś bliski?

Uśmiechnęłam się.

– A wygląda?

Sąsiadka parsknęła śmiechem i już więcej nie pytała. Tego samego dnia Tadeusz przyniósł stare czasopismo z lat osiemdziesiątych. Usiadł na kanapie i zaczął czytać na głos rubrykę z listami czytelników. Przeczytał jeden i spojrzał na mnie z takim rozbawieniem, że oboje wybuchliśmy śmiechem. Potem rozmowa zeszła na stare filmy. Opowiadał, że uwielbiał polskie komedie, a ja przyznałam się do miłości do starych romansów. Przez chwilę sprzeczaliśmy się, co było lepsze – czy ironia i absurd, czy patos i tragedia.

– Halina – powiedział nagle – a ty byłaś kiedyś zakochana? Tak naprawdę?

Zamilkłam. Nie spodziewałam się tego pytania. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć szczerze, ale coś mnie powstrzymało.

– Chyba każdy był – odpowiedziałam wymijająco i odwróciłam wzrok. – Chcesz jeszcze herbaty?

Pokiwał głową. Już nie mówił więcej na ten temat. Ale coś zawisło w powietrzu. Niewyrażone, ale obecne.

Dręczyły mnie wątpliwości

Zaczęłam się zastanawiać, po co on właściwie przychodzi. I dlaczego tak poważnie do tego podchodzę, skoro przecież sama mówię, że to nic. Że nie jesteśmy parą, że po prostu dobrze się rozmawia. I że samotność nie boli tak bardzo, kiedy ktoś raz na kilka dni zapyta, jak się spało.

A jednak coś się zmieniło. Może wtedy, gdy wychodził późnym wieczorem i przez chwilę nasze dłonie się spotkały przy drzwiach. Nie celowo. Ot, chciałam zamknąć za nim, on się odwrócił, żeby coś powiedzieć, i nasze palce się zetknęły. Chwilę za długo. I może to właśnie ten moment – niepozorny, zwykły – sprawił, że zaczęłam analizować.

W głowie mi się kotłowało. Przecież nie planowałam z nikim być tak blisko. W tym wieku człowiek powinien już tylko pilnować terminów badań i nie zapominać o lekach. A nie zastanawiać się, czy drugi człowiek przychodzi z przyzwyczajenia, czy dlatego, że chce być bliżej.

Następnego dnia nie podeszłam do okna. Nie chciałam wyglądać, wypatrywać. Ale co chwilę zerkałam na zegar. Szesnasta. Siedemnasta. W końcu zadzwonił dzwonek.

– Wchodź – powiedziałam, nie pytając nawet, kto to.

W kuchni było cicho. Tym razem bez śmiechów. Bez przekomarzań. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, nie patrząc sobie w oczy.

– Halina – odezwał się w końcu Tadeusz – kim my właściwie dla siebie jesteśmy?

Spojrzałam na niego. W oczach miał spokój, ale i coś jeszcze. Ostrożność. Jakby chciał znać odpowiedź, ale jednocześnie się jej bał.

– Nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale dobrze mi tu z tobą.

Pokiwał głową. Uśmiechnął się. Nie szeroko, nie radośnie. Tak cicho, spokojnie. Bez oczekiwań.

– Mi też – powiedział.

I to wystarczyło. Przynajmniej na tamten wieczór.

Tęskniłam za nim

Nie przyszedł przez dwa tygodnie. Nie wymieniliśmy się numerami telefonów, bo oboje rzadko z nich korzystaliśmy. Ale do tej pory przychodził regularnie, a nic nie powiedział ostatnim razem, że nie będzie, że coś się zmienia. Po prostu zniknął.

Nie chciałam przyznać, że czekałam. Ale co dzień zaparzałam tę samą herbatę o tej samej porze, jak idiotka. Czasem siadałam przy stole, czasem przechadzałam się po mieszkaniu, niby w poszukiwaniu ściereczki, niby coś porządkowałam, ale ręce miałam puste. I nagle cisza, której nie słyszałam już od dawna, znowu wróciła. Taka znajoma cisza, która przypominała, że nikomu nie brakuje moich opowieści o taniej herbacie i dziurawych skarpetach Marka.

Pewnego wieczoru powiedziałam do siebie na głos:

– No i co, Halina? Myślałaś, że z tego coś będzie? W tym wieku? Dobrze ci tak. Może w końcu się nauczysz, że nie warto czekać.

Telefon zadzwonił w środę. Z nadzieją podbiegłam, ale to była Małgosia.

– Mamo, wszystko dobrze?

– Tak – skłamałam. – A u was?

– W porządku. Muszę kończyć, chciałam tylko sprawdzić, czy ci nic nie trzeba.

– Nie, wszystko mam. Trzymajcie się.

– Pa, mamo.

I tyle. Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, byłam w łazience. Nie spieszyłam się. Otworzyłam dopiero po chwili, mokrą ręką poprawiając włosy. Tadeusz stał w progu, z szalikiem przewiązanym niedbale wokół szyi. Wyglądał na zmęczonego. I starszego niż zwykle.

– Siostra zachorowała – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Musiałem do niej pojechać. Najpierw szpital, potem dom. Nie miałem głowy, żeby…

Nie dokończył. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę.

Bałam się, że już nie przyjdziesz – wyszeptałam.

Skinął głową i zdjął kurtkę. Nie musiał mówić nic więcej.

Nie chciałam, żeby to się skończyło

Po tamtej przerwie wszystko wyglądało znajomo, ale smakowało inaczej. Siedzieliśmy znowu w mojej kuchni, przy tym samym stole, z tą samą herbatą, ale nie było już tej lekkości, co wcześniej. Żartowaliśmy, ale rzadziej. Częściej milczeliśmy. Tylko że ta cisza nie była już niezręczna. Była potrzebna.

Zaczęliśmy robić rzeczy, o których wcześniej nie myśleliśmy. Tadeusz przyniósł kiedyś swój stary aparat fotograficzny i pokazywał mi zdjęcia z wakacji nad jeziorem. Mówił, że jego żona lubiła te same miejsca, co ja. Że może dlatego tak dobrze się tu czuje. Ja wyciągnęłam z szuflady pudełko z listami od Marka. Nie czytaliśmy ich razem, po prostu postawiłam je na stole. Tadeusz tylko spojrzał, nic nie powiedział. Ale też ich nie odsunął.

Pewnego popołudnia poszliśmy razem do parku. Usiadłam na ławce, a on usiadł obok. Było chłodno, słońce chyliło się ku zachodowi.

– Halina – zaczął, wpatrując się gdzieś przed siebie – myślałaś kiedyś, żeby to jakoś... nazwać? To, co jest między nami?

Zamyśliłam się. Nie chciałam udawać, że nie wiem, o czym mówi. Ale też nie chciałam mówić zbyt dużo. Nie chciałam psuć czegoś, co działało tylko dlatego, że było ciche, nieoczywiste.

– Nie wiem, czy chcę znowu coś zaczynać – powiedziałam w końcu. – Ale też nie chcę tego kończyć.

Tadeusz przytaknął. Długo milczeliśmy, patrząc, jak dzieci biegają z kasztanami, jak kobieta z psem przystaje przy fontannie, jak chłopak na rowerze niemal wpada na staruszkę z laską. Świat biegł dalej. My siedzieliśmy spokojnie, jakbyśmy już nigdzie nie musieli się spieszyć.

Halina, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama