Reklama

Na początku to było nawet przyjemne. Tyle wolnego czasu! Bez budzika, bez obowiązków, bez tej całej gonitwy, co to niby sens życiu nadaje, a człowieka tylko wykańcza. Rano siadałam przy stole i patrzyłam na ten sam plac zabaw. Czasami dzieci biegały, ale przeważnie był pusty. Kiedyś myślałam, że jak przejdę na emeryturę, będę miała więcej czasu dla wnuków. Że będą wpadać, będziemy robić razem pierogi, że nauczę Marysię szydełkować, a Antkowi przeczytam „W pustyni i w puszczy”, tak jak kiedyś czytałam mojemu synowi. Ale rzeczywistość była inna.

Nie mieli czasu

– Babciu, nie teraz, mamy lekcje online – powiedział Antek przez telefon, trochę zniecierpliwiony, trochę znudzony.

– Dobrze, kochanie. Zadzwońcie, jak będziecie mieli czas – odpowiedziałam i się rozłączyłam.

Spojrzałam na zdjęcie rodzinne – wszyscy uśmiechnięci, ściśnięci razem na kanapie, jeszcze zanim Zosia wyjechała do pracy do Berlina, a Michał zaczął te swoje projekty, które nigdy nie mają końca. Tamta Krystyna na zdjęciu miała jeszcze w oczach coś, czego mi dzisiaj brakuje: światło i cel.

Mąż zmarł pięć lat temu. Pusto zrobiło się w mieszkaniu, choć zawsze mówił, że hałasuję jak armia dzieci. Syn mieszka niedaleko, ale jakoś rzadko się widujemy.

– Mamo, praca, dzieci, życie, rozumiesz… – powtarza jak mantrę. Rozumiem, tylko serce rozumieć nie chce.

Syn zadzwonił któregoś dnia, że wpadnie na chwilę. Myślałam, że może coś się stało albo przywiezie wnuki, ale przyszedł sam. Trzymał w rękach pudełko, a w środku był laptop. Powiedział, że to dla mnie, żebym miała kontakt z rodziną i światem.

– Mamo, zobacz, tu klikasz, tu się dzwoni – pokazywał mi cierpliwie, chociaż widziałam, że się spieszy. – A tu się odbiera. Tu możesz napisać wiadomość. Tylko nie klikaj tego X-a, bo zamkniesz wszystko.

Tęskniłam za nimi

Przyglądałam się, kiwałam głową, ale tak naprawdę niewiele rozumiałam. Patrzyłam na ekran i czułam, jakbym miała nauczyć się nowego języka. Syn coś jeszcze mówił, ustawił hasło, założył mi konto na jakiejś stronie, po czym wstał, ucałował mnie w czoło i powiedział, że musi lecieć.

– To tu mnie zobaczą? – zapytałam jeszcze, wskazując na małe oczko nad ekranem.

– Tak, to kamera. Jak zadzwonisz do Marysi albo Antka, będą cię widzieć. Tylko pamiętaj, żeby nie klikać byle czego. No i nie przejmuj się, jak coś się popsuje – dopowiedział.

Zamknęłam za nim drzwi i usiadłam z powrotem przy stole. Otworzyłam laptopa powoli, ekran rozbłysł, ale nie wiedziałam, co dalej. Próbowałam przypomnieć sobie, co mi pokazywał, ale wszystko mieszało mi się w głowie. Palce nie chciały trafiać w odpowiednie klawisze, a myszka zachowywała się tak, jakby była przeciwko mnie.

Mimo to nie odpuściłam. Codziennie siadałam na chwilę i próbowałam. Najpierw tylko klikałam, oglądałam obrazki, potem zaczęłam czytać. Przypadkiem trafiłam na stronę o ogrodnictwie. Zatrzymałam się, bo zobaczyłam zdjęcia pelargonii podobnych do tych, które kiedyś miałam na balkonie. Kliknęłam. A potem jeszcze raz. I jeszcze.

Znalazłam towarzystwo

Z dnia na dzień wsiąkałam coraz bardziej. Czytałam o nawożeniu, podlewaniu, przesadzaniu. Ktoś napisał, że ma problem z mszycami. Znałam na to sposób. W odpowiedzi dodałam komentarz. Serce mi mocniej zabiło, gdy zobaczyłam, że ktoś go polubił. Kilka dni później odpisał inny użytkownik, dziękował za radę. Uśmiechnęłam się wtedy sama do siebie.

Każdego ranka pierwsze, co robiłam po herbacie, to włączałam laptopa. Coraz pewniej poruszałam się po stronie ogrodniczej. Dzieliłam się tym, co pamiętałam z dawnych lat, odpowiadałam innym. Z czasem przestałam tylko czytać – zaczęłam pisać. A potem ktoś zaprosił mnie do grupy kulinarnej.

Nie sądziłam, że komuś jeszcze przypadnie do gustu mój przepis na sernik. A jednak. Kobieta o imieniu Jola napisała: „Zrobiłam pani sernik – mąż był zachwycony!”. Kilka dni później ktoś zapytał, jak pielęgnuję storczyki. Inna użytkowniczka pochwaliła moje róże. Zorientowałam się, że po raz pierwszy od lat naprawdę na coś czekam. Na nowe wiadomości, na komentarze, na te drobne, dobre słowa. Ktoś mnie słuchał. I nie z obowiązku, nie z grzeczności – po prostu z chęci. A to zmieniało wszystko.

Nie byłam już sama

Jedna z kobiet z forum napisała, że organizują spotkanie online, żeby się wreszcie zobaczyć. Miałam wątpliwości, czy wypada, czy dam radę, czy się nie ośmieszę. Ale kliknęłam w link. Na ekranie pojawiły się twarze: zwyczajne, uśmiechnięte. Wszystkie mówiły jednocześnie, ktoś się śmiał, ktoś coś opowiadał. W tle widziałam kwiaty, kuchnie, koty. Poczułam się, jakbym siedziała przy stole wśród znajomych.

Rozmawialiśmy o ogrodach, przepisach, o tym, gdzie kupić najlepszy obornik i która mąka nadaje się do pączków. Śmiałam się z innymi. Po spotkaniu długo siedziałam w ciszy, dziwnie spełniona. Następnego dnia zadzwonił Antek.

– Babciu, czemu tak rzadko teraz dzwonisz?

– Bo wreszcie mam z kim pogadać – odpowiedziałam spokojnie.

Po drugiej stronie zrobiło się cicho.

– Aha… – mruknął tylko.

Odnalazłam siebie

Nigdy nie przypuszczałam, że tyle może się zmienić bez wychodzenia z mieszkania. Nadal mieszkałam sama, ale nie czułam się już samotna. Co rano włączałam laptopa i miałam dokąd wrócić – do wiadomości, do rozmów, do swoich ludzi. Wiedzieli, że kocham róże, że piekę sernik z kaszą manną i że nie uznaję drożdżówek z lukrem.

Znalazłam swój rytm. Pisałam, czytałam, czasem brałam udział w spotkaniach, czasem tylko słuchałam. Czułam się potrzebna i co ważniejsze – wolna. Nikt mnie nie oceniał, nie pouczał, nie traktował jak ciężar. Któregoś dnia w windzie spotkałam sąsiadkę z góry. Przysunęła się do mnie bliżej i przyjrzała uważnie.

– Pani Krystyno, pani jakby młodsza! Promienieje pani, serio!

Roześmiałam się z zakłopotaniem.

– Wie pani… znalazłam swój świat w internecie.

– Serio? Ja się boję tego całego komputera.

– Nie ma czego. Tylko trzeba chcieć – odpowiedziałam i wysiadłam na swoim piętrze.

Zauważyli mnie

Była sobota, trochę pochmurna, idealna na podlewanie kwiatów i rozmowy o cieście drożdżowym. Wnuk zadzwonił, pierwszy raz od dłuższego czasu.

– Babciu, a ty naprawdę to wszystko napisałaś? – zapytał z niedowierzaniem.

– A co, myślałeś, że tylko oglądam pogodę? – odpowiedziałam, unosząc brew.

Zaśmiał się, z taką szczerością, jakiej nie słyszałam od dawna. Przyszedł tego samego popołudnia. Usiedliśmy razem przy laptopie. Pokazałam mu fora, na których pisałam, zdjęcia moich róż, wątek o zakwasie na chleb i rozmowy z kobietą z Podlasia, która miała taki sam kłopot z mszycami.

– Może też założę konto – powiedział po chwili.

– Tylko nie pytaj mnie o hasło – odparłam z uśmiechem. – Teraz to moja sprawa.

Było nam dobrze. Nie musiał mnie już słuchać z obowiązku, a ja nie musiałam go o to prosić. To nie był powrót do dawnej bliskości, ale coś nowego, coś spokojniejszego.

Krystyna, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama