Reklama

Nigdy nie miałam nic przeciwko drobnym upominkom dla nauczycieli. Czekoladki, kwiaty, może jakaś wspólna kartka od dzieci — wszystko w granicach rozsądku. Ale to, co wydarzyło się w tym roku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Moja dziesięcioletnia córka przyszła do mnie z informacją, że rodzice z klasy robią zrzutkę na biżuterię dla wychowawczyni z okazji Dnia Nauczyciela. I nie była to żadna bransoletka z bazarku, tylko coś ze złota. Prawdziwego złota. Byłam w szoku. Ja od swojego męża takiej rzeczy nigdy nie dostałam, a co dopiero nauczycielka...

Zrzutka pełna niespodzianek

– Mamo, pani Kasia powiedziała, że w tym roku nie chce kwiatów, tylko... coś, co jej zostanie na dłużej – oznajmiła moja córka Ola, stając w drzwiach kuchni z tornistrem jeszcze na plecach.

– Co masz na myśli? – zapytałam, przecierając ręce z mąki, bo właśnie wyrabiałam ciasto na drożdżówki.

– No... biżuterię. Srebrną albo złotą. Taką prawdziwą – powiedziała z przekonaniem, jakby to było zupełnie normalne życzenie nauczycielki ze szkoły podstawowej.

– Co proszę?! – aż usiadłam z wrażenia.

Ola wzruszyła ramionami i postawiła plecak pod krzesłem.

– Mama Antka napisała przecież na naszej klasowej grupie, że zrzucamy się po sto pięćdziesiąt złotych. Każdy. Żeby kupić coś porządnego.

Stałam jak wryta. Odłożyłam ciasto z powrotem do miski, starając się zrozumieć, co właśnie usłyszałam. Sto pięćdziesiąt złotych? Na prezent dla nauczycielki? Wzięłam telefon i weszłam na grupę klasową. Oczywiście, wiadomość była.

Kochani, w tym roku chcemy dać pani Kasi coś wyjątkowego – łańcuszek z zawieszką. Proszę o wpłaty do końca tygodnia. Wstępnie ustaliłyśmy kwotę: 150 zł na rodzinę. Będzie pięknie!.

Zatkało mnie. „Będzie pięknie”. No może i będzie, ale nie dla mojego portfela. Zbliżał się koniec miesiąca, kredyt do zapłaty, samochód właśnie trafił do mechanika. A teraz jeszcze złoty łańcuszek dla nauczycielki?

– Mamo, ale my nie możemy być jedyni, co nie dadzą! – pisnęła Ola, jakby już przeczuwała moją reakcję.

Wiedziałam, że trzeba będzie coś z tym zrobić. Ale jak sprzeciwić się głośnej większości? I co ważniejsze — jak wytłumaczyć córce, że nie każda przesada zasługuje na naśladowanie?

Ile na ten prezent?

Wieczorem, kiedy Ola już spała, wzięłam telefon i przewinęłam czat jeszcze raz. Czytałam każde słowo dokładnie, jakby miało się okazać, że się przesłyszałam albo coś źle zrozumiałam. Ale nie – było czarno na białym. Wpłata: 150 zł. Prezent: złota biżuteria. Wypowiedziało się już kilkanaście osób, z czego większość w tonie: „świetny pomysł”, „nasza pani zasługuje”, „popieram, przeleję dziś”. Nikt się nie zająknął, że może trochę przesada.

Nie mogłam się powstrzymać i napisałam prywatną wiadomość do Marleny, mamy z klasy, z którą czasem rozmawiamy po zebraniach.

– Hej, Marlena, słyszałaś o tej zrzutce na biżuterię? Trochę mnie zamurowało. To serio?

– No, widziałam... Ale wiesz, ja tam się nie wychylam. Nie chcę, żeby potem moje dziecko było tym co nie dało – odpisała od razu.

– Ale sto pięćdziesiąt złotych? Na prezent? Ja nawet od swojego męża takiego nie dostałam...

– Haha, no właśnie! – odpowiedziała, dodając emotkę z uśmiechem. – Ale Anka znowu przejęła dowodzenie, to wszyscy siedzą cicho.

Zacięłam się. Czyli wszyscy czuli to samo, ale nikt nie miał odwagi się odezwać? Bo co, bo wyjdzie, że jesteśmy skąpi? Wróciłam na czat i zobaczyłam, że już ktoś wrzucił zdjęcie naszyjnika z opisem: „Może taki? 420 zł, na przecenie z 600!”. Ktoś inny dodał: „Cudowny! A może kolczyki do kompletu?”.

Patrzyłam w ten ekran, czując, jak rośnie mi ciśnienie. O co tu chodzi? To miał być Dzień Nauczyciela, a nie rocznica ślubu! Postanowiłam. Nie mogę tego zostawić.

Czat pełen złota

Następnego dnia, jeszcze przed pracą, napisałam wiadomość na grupie. Zwykłą, spokojną, bez emocji.

Kochani, mam pytanie – czy naprawdę nie możemy zostać przy jakimś drobnym upominku od dzieci? Może laurka, coś własnoręcznego? Złota biżuteria to dla mnie trochę za wiele, szczególnie przy tylu innych wydatkach w październiku.

Wysłałam i... cisza. Przez chwilę myślałam, że nikt się nie odezwie. Ale po kilku minutach wyskoczyła pierwsza odpowiedź:

No ale to wyjątkowa okazja! Nasza pani bardzo się stara, zasługuje na coś więcej niż kwiatek.

Potem ktoś inny napisał:

Dokładnie, robimy to raz w roku, nie przesadzajmy z oszczędzaniem.

Zacisnęłam usta. To miała być dyskusja, a wychodziło, że jestem marudna. Ale wtedy, niespodziewanie, odezwała się mama Nikoli:

Ja się zgadzam z Agnieszką. Sama też mam ciężki miesiąc. Może podzielimy na dwie grupy – kto chce, może się dorzucić, a reszta da coś symbolicznego od dzieci?

Wreszcie. Ktoś miał odwagę powiedzieć to, co ja. A zaraz po niej następna:

W pełni popieram. Czasem mam wrażenie, że się ścigamy, kto da więcej. A przecież to nie o to chodzi…

Zrobiło mi się cieplej na sercu. Przez chwilę nawet ucieszyłam się, że rozpoczęłam tę niewygodną rozmowę. Ale radość nie trwała długo.

Nikt nikomu nie każe się dorzucać – napisała krótko Anka. – Jak ktoś nie chce, to nie musi. Ale nie róbmy z tego afery.

Afera. Tak to już wyglądało?

Wyszłam na buntowniczkę

Po tej wymianie zdań przez kilka godzin nikt nic nie pisał. Atmosfera na grupie zrobiła się dziwnie napięta. Każda nowa wiadomość – nawet „zgubił ktoś rękawiczkę?” – wisiała w powietrzu jak list od nieznajomego. A ja czułam się jak ta, co burzy święty spokój. I choć miałam poparcie kilku mam, wciąż byłam tą, która pierwsza się odezwała.

Wieczorem, kiedy odprowadzałam Olę na zajęcia taneczne, podeszła do mnie cicho jedna z mam.

– Agnieszka... dzięki, że to napisałaś. Ja bym się nie odważyła – szepnęła, rozglądając się, czy ktoś nas nie słyszy. – Ale masz rację. To trochę przesada.

– To czemu nic nie napisałaś? – zapytałam, szczerze zdziwiona.

– A wiesz... nie chcę, żeby potem ktoś mojemu dziecku wypominał. Że mamusia coś miała przeciwko pani Kasi.

– Ale przecież... to nie o pani Kasi. Tylko o rozsądek.

– No wiem – westchnęła – ale wiesz, jak jest.

Wiedziałam. I właśnie dlatego byłam zła. Bo większość ludzi myśli podobnie, ale milczy. A ci głośni, pewni siebie, narzucają ton, bo nikt się im nie przeciwstawia. Wieczorem Anka wrzuciła zdjęcie biżuterii, która już została zamówiona.

Złoty komplet z cyrkonią, śliczny! Do odbioru za trzy dni!

Czyli temat zamknięty. Żadnego kompromisu. Żadnych dwóch grup. Pół godziny później przyszła wiadomość prywatna od Marleny.

– Wiesz, że ty jesteś bohaterką tej klasy? Tylko cichą. Wszyscy cię czytają i przytakują, tylko nikt nie ma odwagi klikać „lubię to”.

Bohaterka... Może i tak. Ale co z tego?

Wychowawczyni z brylantami

Dzień Nauczyciela nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Ola z samego rana biegała po mieszkaniu jak w amoku — stroiła się, układała włosy, poprawiała spineczkę z motylkiem chyba z dziesięć razy.

– Mamo, a jak pani się wzruszy? Jak się popłacze ze szczęścia? – zapytała nagle, przystając w przedpokoju.

– Może się popłacze. A może po prostu się ucieszy – odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc psuć jej entuzjazmu.

W plecaku miała kartkę, którą sama zrobiła. Narysowała tam panią Kasię z gigantycznym bukietem róż. A w rogu napisała: „Dziękuję, że pani nas uczy z uśmiechem”. Kartka była piękna. I prawdziwa. I tak bardzo nie pasowała do złotego kompletu z brylantem, który miał zostać wręczony tuż po apelu.

Odebrałam Olę po lekcjach. Była zaaferowana, mówiła jednym tchem, co się działo.

– Najpierw pani była zaskoczona, potem otworzyła pudełko i powiedziała, że to „przesada, ale piękna”. A potem się naprawdę popłakała. I dała każdemu buziaka w czubek głowy!

– A co powiedziała na twoją kartkę?

– Uśmiechnęła się. I powiedziała, że „to najpiękniejszy prezent, jaki dostała”. Mamo, chyba naprawdę jej się spodobało, bo potem cały czas ją trzymała w ręce!

Zrobiło mi się ciepło. Bo może złoto się błyszczy. Ale papierowa kartka od dziesięciolatki, pisana krzywym pismem — błyszczy bardziej. A wtedy zrozumiałam: nie o prezent tu chodziło. Nie o biżuterię. Chodziło o wspólne świętowanie i o to, by dzieci widziały, że wdzięczność nie musi kosztować majątku.

Nie o prezent tu chodziło

W kolejnych dniach czat klasowy znów wrócił do życia. Pojawiały się ogłoszenia o zaginionych bluzach, pytania o zadanie z matematyki i przypomnienia o wycieczce do muzeum. Ale ja patrzyłam na tę grupę już zupełnie inaczej. Widziałam, jak niewiele trzeba, by zaszczepić w ludziach niepokój, poczucie presji, lęk przed „odstawaniem”. I jak łatwo ludzie chowają się za emoji i ciepłymi słówkami, ale kiedy przychodzi co do czego, nie chcą mówić głośno, co naprawdę myślą.

Nie odżałowałam tych stu pięćdziesięciu złotych, które finalnie... i tak wpłaciłam. Tak, złamałam się. W ostatniej chwili, widząc, że większość już dała, machnęłam ręką i przelałam. Żeby Ola nie była tą jedyną. Żeby nie czuła się wykluczona. Choć bolało mnie to bardziej niż powinno.

Ale ta kartka, którą pani Kasia trzymała do końca dnia – ona zostanie mi w głowie na długo. Bo tam było wszystko: dziecięca szczerość, radość, wdzięczność. I żadna biżuteria tego nie przebije. Widziałam potem panią Kasię, jak stała na korytarzu z tą kartką, pokazując ją innej nauczycielce.

– Popatrz, jakie to piękne – powiedziała, głaszcząc róg papieru. – Te dzieciaki czasem potrafią tak poruszyć...

I wtedy zrozumiałam, że może trzeba było walczyć jeszcze mocniej. Może nie powinnam się poddać. Ale przynajmniej próbowałam. Może następnym razem więcej nas się odezwie. A może... po prostu dam Oli kredki i pomogę jej zrobić coś od serca. Bez zrzutek, presji, wyścigu. Po prostu po ludzku.

Agnieszka, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama