„Na Dzień Matki poleciałam do Chorwacji. Gdy wysiadłam z samolotu, czekał na mnie ktoś, kogo nie widziałam od 30 lat”
„– Wiesz, nigdy nie miałem dzieci. Nie miałem rodziny. Bo zawsze myślałem, że rodzina to coś, co miało być z tobą. A kiedy cię straciłem, nie umiałem już zacząć od nowa – powiedział. Poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Bo przecież ja miałam. Miałam rodzinę. Miałam dzieci. Ale czy miałam miłość?”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie moje życie stało się takie… ciche. Może to się działo stopniowo, kawałek po kawałku, jak krople wody wyżłabiające skałę. Najpierw dzieci wyfrunęły z gniazda – Jasmina do Warszawy, Michał do Wrocławia. Samotne poranki z kawą, radiem w tle i pustym miejscem po drugiej stronie stołu. Z Piotrem rozstaliśmy się po cichu, bez awantur, bez dramatów. Po prostu... przestaliśmy się widzieć. Tak naprawdę.
Miałam 55 lat, kiedy zaczęłam się łapać na tym, że moje dni są jak jeden długi, ciepły szalik – miękki, znajomy i trochę duszny. W dodatku zbliżał się Dzień Matki. Kiedyś ten dzień był pełen laurek, śniadań do łóżka, nawet łzawych wierszyków. Teraz? Co najwyżej SMS z serduszkiem. I może telefon, jeśli Jasmina nie będzie miała spotkania.
Dostałam bilet do Chorwacji
Dlatego zupełnie się nie spodziewałam, że tego roku będzie inaczej.
– Mamo, masz chwilę? – zapytała Jasmina, kiedy przyszła do mnie tydzień przed Dniem Matki z bukietem piwonii i dziwnym błyskiem w oku.
Usiadłam z nią przy kuchennym stole, myśląc, że chce porozmawiać o pracy, chłopaku albo kolejnej przeprowadzce. Tymczasem ona wyjęła z torebki kopertę. Myślałam, że to kartka. Ale w środku był bilet. Lotniczy. Do Chorwacji.
– To na Dzień Matki – powiedziała. – Czas, żebyś wreszcie zrobiła coś dla siebie.
Zaniemówiłam. Przez kilka sekund naprawdę nie mogłam nic powiedzieć. Chorwacja... To było przecież miejsce, gdzie kiedyś zostawiłam kawałek serca. Miejsce, o którym nie mówiłam od lat. Jasmina nie mogła wiedzieć, ile dla mnie znaczy Split.
– Ale... sama mam lecieć? – zapytałam cicho.
– Tak. Masz odpocząć. I pomyśleć o sobie. Choć raz – powiedziała i uśmiechnęła się tak, że znowu zobaczyłam w niej małą dziewczynkę z kucykami.
Wtedy poczułam coś dziwnego. Coś, czego nie czułam od bardzo dawna. Podekscytowanie. Strach. I... nadzieję?
Już kiedyś tam byłam
– Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałam jeszcze tego samego dnia wieczorem, mieszając łyżeczką w herbacie z sokiem malinowym.
Jasmina siedziała naprzeciwko mnie, z tym swoim stanowczym spojrzeniem, które znałam od dziecka.
– Mamo, nie tylko dobry. Masz odpocząć, zmienić perspektywę. Zobaczyć coś więcej niż tylko osiedlowy spożywczak i aptekę.
Westchnęłam. Bo przecież ona miała rację. Cała ja – niby zaradna, niby samodzielna, a jednak jakby utknęłam w miejscu. I może rzeczywiście czas najwyższy wyjść poza strefę komfortu. Poza kuchnię z ziołami na parapecie. Poza wspomnienia.
– Ale dlaczego akurat Chorwacja? – zapytałam z udawaną nonszalancją.
Jasmina spojrzała na mnie zdziwiona.
– Mamo... mówiłaś kiedyś, że byłaś tam na wymianie studenckiej. Że to były twoje najpiękniejsze wakacje. Myślałam, że może dobrze ci to zrobi, wrócić do miejsca, które tak lubiłaś.
Poczułam, że coś ściska mnie w gardle. Jasmina nie miała pojęcia, co tak naprawdę działo się wtedy w Chorwacji. Miała może dwanaście lat, kiedy ostatni raz wspomniałam o Splicie. Ale nigdy nie mówiłam jej o Marku.
O chłopaku z przystani. O ciemnych oczach i ramionach pachnących solą morską. O nocy, kiedy powiedział, że kocha mnie, a ja następnego dnia wsiadłam do autobusu powrotnego do Polski, nie zostawiwszy nawet adresu. Bo przecież trzeba było wracać. Do obowiązków. Do przyszłości. Do Piotra.
Tamtego wieczoru, kiedy Jasmina już wyszła, usiadłam przy kuchennym stole, wyjąwszy z szuflady stare, pożółkłe zdjęcia. I znalazłam jedno – rozmazane, nieostre, ale moje ulubione. Marek w krótkich spodenkach, śmiejący się, trzymający mnie za rękę, jakbyśmy właśnie uciekli przed całym światem.
Zaczęłam pakować się dzień później. W walizce wylądowały sukienki, które leżały na dnie szafy od lat, i perfumy, których używałam na specjalne okazje. Może właśnie ta była jedną z nich.
Byłam zaskoczona jego widokiem
Samolot był mały, nieco hałaśliwy. Przez okno widziałam tylko niebo i nieskończoną biel chmur. Na uszach miałam słuchawki, ale muzyki nie słyszałam – mój wewnętrzny głos zagłuszał wszystko.
Z każdą minutą zbliżaliśmy się do Splitu, a ja coraz bardziej czułam, że coś się zbliża. Coś, czego nie planowałam. Coś, co siedziało gdzieś głęboko pod mostkiem i nie dawało mi spokoju. Gdy samolot kołował, a głos stewardessy ogłaszał koniec lotu, spojrzałam na swoje odbicie w okienku. Włosy lekko potargane, oczy nieco przekrwione, usta lekko drżące.
– Anka, ogarnij się – szepnęłam do siebie.
Z walizką w ręku wyszłam na płytę lotniska. Powietrze było inne. Ciepłe, pachnące solą, lawendą i czymś znajomym, co przypomniało mi wakacje sprzed trzydziestu lat. Szłam powoli, rozglądając się za Ivą, moją znajomą. To z nią byłam umówiona. Miała mnie odebrać spod terminalu. Byłam niemal pewna, że rozpoznam ją od razu. Ale nigdzie jej nie widziałam. I wtedy go zobaczyłam. Stał po lewej stronie wyjścia, w cieniu palmy, z rękami w kieszeniach. Miał na sobie lnianą koszulę, lekko rozpiętą, i okulary przeciwsłoneczne. Zamarłam. On zdjął okulary. Oczy – te same. Trochę bardziej zmęczone, trochę mniej niebieskie. Ale jego.
Zrobiłam dwa kroki w jego stronę, nie czując stóp. Jakbym się śniła.
– Marek? – wyszeptałam.
Uśmiechnął się. Ten uśmiech znałam. Był w nim spokój, melancholia i coś jeszcze. Nadzieja?
– Cześć, Anno – powiedział.
Zacisnęłam palce na rączce walizki.
– Co ty tu robisz?
– Czekałem. Trzydzieści lat – odpowiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Poszliśmy na kawę
Siedzieliśmy w kawiarni przy porcie, nad dzbankiem mocnej kawy i wodą z cytryną. Wiatr bawił się moją apaszką, a ja nie mogłam przestać na niego patrzeć. Jakby każda zmarszczka opowiadała inną historię. Może też o mnie.
– Skąd wiedziałeś, że przylatuję? – zapytałam w końcu.
– Iva mi powiedziała. To była jej niespodzianka... i chyba próba naprawienia przeszłości.
Pokiwałam głową, niepewna, czy to złość, czy wzruszenie zaczęło ściskać mnie w gardle.
– Anna, ja cię nigdy nie przestałem szukać – powiedział nagle. – Pisałem listy. Ale wracały. Myślałem, że nie chcesz mnie znać. Aż któregoś dnia przestałem pisać. Ale nie przestałem czekać.
Spojrzałam na niego długo. Zbyt długo. Bo po chwili poczułam, jak po policzku spływa mi łza.
– Myślałam, że o mnie zapomniałeś – szepnęłam.
– Nigdy.
Wróciły wspomnienia: kamienista plaża, zapach fig i wiatr od morza. Nocna rozmowa pod rozgwieżdżonym niebem i pierwsze "kocham" wypowiedziane z akcentem, który mnie rozbrajał. Byłam znowu tą dwudziestokilkuletnią dziewczyną. Przez moment. A potem znów dojrzałą kobietą z walizką wspomnień.
To była szczera rozmowa
Szliśmy promenadą wzdłuż wybrzeża. Morze było spokojne, niemal nieruchome, jakby słuchało. Między nami – cisza. Długa, gęsta, ale nie nieprzyjemna. Tylko pełna czegoś, co wisiało w powietrzu jak zapach sosen po deszczu.
– Wiesz – odezwałam się w końcu – przez lata mówiłam sobie, że to był tylko wakacyjny romans. Krótka historia z egzotycznym zakończeniem. Ale to nie była prawda.
Marek spojrzał na mnie z boku, nie zatrzymując kroku.
– Dla mnie to było wszystko – powiedział cicho. – Myślałem, że wrócisz.
– A ja myślałam, że ty nie chcesz, żebym została. Nie zatrzymałeś mnie wtedy.
Zatrzymał się. Odwrócił się w moją stronę.
– Nie zatrzymałem, bo bałem się, że mnie wyśmiejesz. Że wybierzesz przyszłość, a nie mnie. Byłaś inna. Miałaś plany, studia, ambicje – powiedział.
– A ty myślałeś, że chciałam tylko przygody?
– Tak.
Zamknęłam oczy. Ile nieporozumień może zmieścić się w dwóch sercach?
– Pisałem do ciebie – ciągnął – długo. Wysłałem chyba dziesięć listów. Do akademika, na adres, który mi podałaś.
Zamarłam.
– Nigdy żadnego nie dostałam – powiedziałam, drżącym głosem. – Piotr... był już wtedy moim chłopakiem. Może... może je zabrał.
– Zabrał?
– Nie wiem. Nigdy się nie przyznał. Ale znalazłam kiedyś w jego dokumentach coś, co wyglądało jak koperta zaadresowana do mnie. Chorwacki znaczek, moje nazwisko. Bez treści. Spalona przy krawędzi. Zniszczona. Udawał, że nie wie, skąd się wzięła.
Marek milczał. Patrzył gdzieś za mnie. A potem tylko powiedział:
– Więc to nie było obojętne. Dla żadnego z nas.
Wciąż była między nami chemia
Siedzieliśmy na ławce pod cyprysem, a fale rozbijały się o nabrzeże. Opowiedział mi o swoim życiu. Nigdy się nie ożenił. Miał kilka związków, ale – jak powiedział – nikt nie był tobą, Anno.
– Nie chciałem nikogo zwodzić. A każda z nich... była jak lustro. I w każdej widziałem ciebie.
Poczułam się, jakby ktoś delikatnie rozdarł stare zasłony i wpuścił do środka światło. Ale to światło też bolało.
– A Iva? – zapytałam.
– Od zawsze wiedziała. Że wciąż czekam na wiadomość od ciebie. I kiedy do niej teraz napisałaś... wiedziała, że to znak.
Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, czy jestem w bajce, czy w życiu.
– Marek?
– Hmm?
– Co byś zrobił, gdybym wtedy została?
Spojrzał na mnie z powagą, jakiej nie znałam.
– Ożeniłbym się z tobą.
Serce zatrzymało mi się na chwilę. A potem ruszyło dalej, już innym rytmem.
Budowaliśmy nowe wspomnienia
Nazajutrz Marek zaproponował, że pokaże mi Split takim, jakim go pamiętałam. A może raczej – takim, jakim my go pamiętaliśmy.
Wzięliśmy kawę na wynos z tej samej małej kawiarenki, w której kiedyś ukrywaliśmy się przed upałem. Zmienili tylko meble – z plastikowych na rattanowe. Ale zapach kawy był dokładnie ten sam.
– Pamiętasz, jak zgubiliśmy się w uliczkach starówki i myśleliśmy, że nigdy nie trafimy na plażę? – zapytałam z uśmiechem.
– Pamiętam, że udawałem, że się zgubiliśmy. Chciałem z tobą błądzić jak najdłużej – powiedział Marek i zerknął na mnie ukradkiem.
Szliśmy powoli w stronę wzgórza z widokiem na całe miasto. Wspinaliśmy się w ciszy. Nie trzeba było słów. One i tak same przychodziły.
– Nigdy nie byłam na tej górze o tej porze dnia – powiedziałam, kiedy usiedliśmy na murku z widokiem na morze. Słońce jeszcze nie zachodziło, ale już przygasało. Wszystko miało złocisty, niemal mistyczny blask.
– Bo wtedy zawsze spieszyliśmy się na ostatni autobus – uśmiechnął się Marek. – A dziś nigdzie się nie spieszymy.
Zamilkł na chwilę. Spojrzał na mnie uważnie. A potem powiedział:
– Wiesz, nigdy nie miałem dzieci. Nie miałem rodziny. Bo zawsze myślałem, że rodzina to coś, co miało być z tobą. A kiedy cię straciłem, nie umiałem już zacząć od nowa – powiedział.
Poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Bo przecież ja miałam. Miałam rodzinę. Miałam dzieci. Ale czy miałam miłość?
– Marek, ja... – zaczęłam, ale nie umiałam dokończyć. Położył dłoń na mojej. Ciepłą, silną, znajomą.
– Nie musisz nic mówić. Ja nie proszę o nic więcej. Tylko... chciałem ci powiedzieć, że wciąż jestem tu. I będę.
Moje serce znów biło mocniej
Wieczorem siedzieliśmy nad brzegiem morza. Było już chłodniej, ale nie chciałam wracać. Marek podał mi swój sweter, ale zamiast go założyć, po prostu się do niego przysunęłam.
Cisza, jaką dzieliliśmy, była inna niż ta sprzed trzydziestu lat. Była dojrzała. Nie musiała niczego udowadniać.
– Myślisz, że to jeszcze możliwe? – zapytałam w końcu, ledwo słyszalnie.
– Co? – odpowiedział równie cicho.
– Żeby zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli nie na nowo, to... dalej?
Odwrócił się do mnie. W jego oczach nie było wątpliwości.
– Nawet jeśli miałoby to potrwać tylko kilka miesięcy... to tak. Chcę spróbować.
Nie odpowiedziałam. Tylko wtuliłam się mocniej. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że jestem tam, gdzie powinnam.
Ostatni wieczór w Chorwacji był trudniejszy, niż się spodziewałam. Wiedziałam, że muszę wrócić. Do Polski. Do codzienności. Do rzeczy, które nie pachną figami, a raczej przypalonym mlekiem i zapchanym zlewem.
Chciał czegoś więcej
Znów siedzieliśmy z Markiem na plaży. Morze było czarne jak tusz, a jego fale szumiały rytmicznie, jakby szeptały: „Zostań. Zostań. Zostań...”
– Muszę wrócić do Polski – powiedziałam cicho, jakby to był sekret, którego sama nie chciałam znać.
Marek milczał. Tylko odwrócił głowę, by spojrzeć mi w oczy.
– Wiem – powiedział w końcu. – Ale... czy wrócisz?
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie mogę ci nic obiecać.
Uśmiechnął się smutno.
– Nie chcę obietnic. Chcę tylko... szansy. Choćby na kilka dni, na kilka rozmów. Nawet jeśli znów mnie zostawisz, chcę cię jeszcze zobaczyć.
Złapałam go za rękę. Jego dłoń była ciepła. Prawdziwa. Tak bardzo różna od wspomnień, które przez lata traciły kontury.
– Chciałbym spróbować jeszcze raz – powiedział spokojnie. – Nawet jeśli to potrwa tylko chwilę. Bo warto. Bo nie potrafię inaczej.
Poczułam, że dusi mnie coś w gardle. Może żal. Może wzruszenie. Może ten rodzaj miłości, która pojawia się za późno, ale nadal ma w sobie coś świętego.
– A jeśli wszystko się posypie? – spytałam.
– To trudno. Ale przynajmniej spróbujemy. Nie chcę więcej domysłów. Nie chcę cię gubić w listach i niedopowiedzeniach.
Patrzyliśmy razem w ciemność morza. I choć każde z nas miało w sobie więcej lat niż kiedyś, czułam, że te lata nie zabrały wszystkiego. Coś zostało. Coś cennego.
– Wrócę – powiedziałam nagle. – Ale nie wiem kiedy. I nie obiecuję, że na zawsze.
– To wystarczy – odparł.
Nazajutrz, na lotnisku, nie było łez. Tylko długie spojrzenie i dotyk dłoni, który obiecywał więcej niż słowa. Gdy samolot wystartował, spojrzałam przez okno na znikający Split. A potem zamknęłam oczy. I po raz pierwszy od wielu lat – pozwoliłam sobie na marzenie.
Na razie to mój sekret
Po powrocie do Polski czułam się jakbym nosiła w sobie jakąś tajemnicę. Jakbym przeszła przez coś, o czym nie da się mówić głośno, bo słowa byłyby zbyt zwyczajne. Jasmina czekała na mnie w mieszkaniu. W kuchni pachniało moją ulubioną zupą pomidorową, a na stole stała świeżo zaparzona herbata z imbirem. Usiadłam przy stole, zmęczona i pełna... czegoś nowego.
– No, opowiadaj! – zawołała córka z entuzjazmem.
Uśmiechnęłam się, ale zamiast opowiadać, podałam jej kamyk z plaży.
– Tamten świat nadal istnieje – powiedziałam. – Ale nie wszystko mogę ci wyjaśnić.
– Spotkałaś kogoś? – zapytała nagle.
Zawahałam się. A potem przytaknęłam.
– Tak. Dawnego przyjaciela.
– Dawnego?
– I może nowego też.
Jasmina nie dopytywała. Może nie musiała.
Przez kolejne dni chodziłam po mieszkaniu jak lunatyczka. Parzyłam herbatę, ale zapominałam wypić. Zaczynałam prasować, ale zostawiałam deskę w połowie rozłożoną. Wszystko wydawało się... odległe. Wieczorami siadałam przy komputerze i sprawdzałam pogodę w Splicie. I loty. Codziennie przychodziła jedna wiadomość. Krótka. Od Marka.
„Dziś kot sąsiadki znów próbował zjeść figę z parapetu. Nie da się nauczyć, że to plastik.”*
Albo:
„Woda nadal ciepła. Czeka.”
I w końcu, któregoś wieczoru, usiadłam z herbatą i biletem w dłoni. Musiałam tam znowu polecieć.
Anna, 55 lat
Czytaj także:
- „Na Dzień Matki dostałam krem przeciwzmarszczkowy. Dla dzieci jestem tylko służącą z obniżonym poziomem kolagenu”
- „W Dzień Matki powiedziałam 30-letniej córce, że ją kocham. Taki prezent dostała po raz pierwszy w życiu”
- „Mam 4 wnuczki, ale nic na to nie poradzę, że lubię tylko jedną. Kasia jest mądra, a pozostałe mają fiu bździu w głowie”

