„Na Dzień Matki dzieci zaprosiły mnie do luksusowego SPA. A potem zostawiły z rachunkiem do zapłacenia”
„Otworzyłam portfel, potem aplikację bankową. Z konta właśnie zeszło 300 zł za czynsz. Zostało niecałe 2 tysiące. Moje rezerwy. Na leki, na rachunki, na nieprzewidziane wydatki. – Czy da się to jakoś inaczej rozwiązać? Może moje dzieci... – zaczęłam, ale recepcjonistka tylko pokręciła głową, jakby już to słyszała sto razy”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą, co wszystko ogarnia. Samotna matka trójki dzieci, bez ojców, bez alimentów, za to z wiecznym stresem i migreną w gratisie. Pracuję w bibliotece miejskiej, bo kiedyś marzyłam o cichej pracy wśród książek – tylko że rzeczywistość okazała się mniej romantyczna. W domu też ciszy nigdy nie było. Kinga, Michał, Basia – moje całe życie – wyrosły już, każde żyje po swojemu. Ale ja wciąż jestem tą, co gotuje rosół i pożycza pieniądze na czynsz, kiedy ich brakuje.
Dzieci miały dla mnie niespodziankę
Dzień Matki... Cóż, w moim życiu to od lat był dzień jak każdy inny. Kiedyś, gdy dzieci były małe, robiły laurki, czasem przynosiły kwiatki z działki sąsiadki. Potem – zapominały. Zresztą, ja też przestałam liczyć. Nawet mówiłam sobie, że to lepiej, mniej rozczarowań.
Ale w tym roku... coś było inaczej. Zadzwoniła Kinga:
– Mamo, nie planuj nic na niedzielę. Szykuj się na luksusowy relaks. Wszystko mamy zaplanowane!
– Ale co? – zapytałam z niedowierzaniem. – Jaki relaks?
– Niespodzianka. Tylko się nie stresuj. Zasługujesz. Zresztą... zobaczysz sama.
I rozłączyła się.
Na początku pomyślałam, że może coś się jej pomyliło, że może wymyśliła wspólne śniadanie albo kino. Ale potem dostałam SMS od Basi: „Mamusiu, w tym roku będzie wyjątkowo! W końcu my teraz robimy coś dla Ciebie”.
Zaczęłam się łudzić. Nie powinnam, wiem. Ale gdzieś w środku zrobiło mi się ciepło. W końcu – po tylu latach poświęceń – może ktoś wreszcie mnie zauważył?
Czułam się nieswojo
Przyjechałam do SPA punktualnie, z duszą na ramieniu i kurtką, która zdecydowanie nie pasowała do marmurów i świec zapachowych przy wejściu. Pani z recepcji – idealna fryzura, zero emocji – podała mi kieliszek prosecco i zaprosiła do poczekalni. Wszystko było pachnące, ciche i eleganckie. Czułam się jak bohaterka filmu, a nie bibliotekarka z peklowanym barkiem.
Pierwszy masaż – gorącymi kamieniami – zrobił mi z pleców coś, co przypominało miękką masę. Później była maseczka z alg, kąpiel w mleku i miodzie i na końcu manicure. Wszystko według listy, którą dzieci rzekomo same wybrały. W myślach widziałam ich twarze, jak się spierają: „Nie, Michał, miodowa kąpiel, nie błotna! Mama kocha zapach wanilii!”. Uśmiechnęłam się do siebie.
– Pierwszy raz w takim miejscu? – zapytała mnie kobieta w szlafroku obok, z idealnie ułożoną fryzurą.
– I chyba ostatni – odpowiedziałam żartem, choć coś ścisnęło mnie w środku. – Ale dzieci się postarały. W końcu pomyślały o mnie.
– No to ma pani cudowne dzieci – powiedziała z podziwem.
Patrzyłam na swoje pomalowane paznokcie, ręce po raz pierwszy od lat nie spracowane, i myślałam: może to naprawdę nowy rozdział? Może dorosły, dojrzeli, może mnie docenili. Wychodząc z ostatniego zabiegu, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Promienna twarz, lekki makijaż, odprężenie. Czułam się jak inna kobieta. Nie miałam pojęcia, że to uczucie nie potrwa nawet do końca dnia.
Tego się nie spodziewałam
Zeszłam do recepcji z uśmiechem od ucha do ucha. Chciałam tylko podziękować, pożegnać się z klasą, może zostawić napiwek. Byłam już w płaszczu, z włosami pachnącymi różanym olejkiem, gdy podeszła do mnie recepcjonistka.
– Czy możemy prosić o uregulowanie rachunku? – zapytała z tym samym uprzejmym, zupełnie neutralnym tonem.
Zamarłam.
– Rachunku? – powtórzyłam głucho. – To znaczy... Przecież to miało być prezent... Na moje nazwisko została dokonana rezerwacja, prawda?
– Tak, oczywiście. Ale usługi nie zostały opłacone z góry. Płatność miała być dokonana na miejscu – wyjaśniła spokojnie, odwracając monitor w moją stronę.
Na ekranie widniała kwota: 1500 złotych. Poczułam, jak miękną mi kolana.
– Ale... Moje dzieci... To miało być niespodzianka...
Z nerwów zaczęłam sięgać po telefon. Najpierw do Kingi. Nie odebrała. Michał – wyłączony. Basia odpisała po chwili: „Zaraz oddzwonię”. Ale nie oddzwoniła.
– Może to jakieś nieporozumienie... – mruknęłam do recepcjonistki, niepewnie. – Może dzieci coś źle zrozumiały?
– Bardzo mi przykro – odpowiedziała nadal tym samym tonem. – Musimy pobrać opłatę. Inaczej nie możemy pani wypuścić z obiektu. To standardowa procedura.
Spojrzałam na nią, potem na kobiety w szlafrokach, które właśnie siadały z kolejnymi kieliszkami prosecco. Nagle cały luksus przestał błyszczeć.
Było mi wstyd
Otworzyłam portfel, potem aplikację bankową. Z konta właśnie zeszło 300 zł za czynsz. Zostało niecałe 2 tysiące. Moje rezerwy. Na leki, na rachunki, na nieprzewidziane wydatki.
– Czy da się to jakoś inaczej rozwiązać? Może moje dzieci... – zaczęłam, ale recepcjonistka tylko pokręciła głową, jakby już to słyszała sto razy.
Nie zadzwoniły. Nie odpisały. Nikt nie wrócił z tym żartem w stylu „mamo, miało być na koszt nas wszystkich!”. Michał nieaktywny, Kinga ignoruje, Basia napisała tylko: „Zaraz”. Ale minęło pół godziny. Potem godzina.
W końcu otworzyłam ponownie aplikację i zaczęłam powoli, z palcami trzęsącymi się jak po trzech kawach, wpisywać PIN. Pieniądze zeszły natychmiast. Potwierdzenie piknęło tak głośno, że aż się wzdrygnęłam.
– Dziękujemy, płatność została zaksięgowana – powiedziała recepcjonistka. – Czy życzy sobie pani fakturę?
Pokręciłam głową. Zabrałam płaszcz i powoli wyszłam, czując się tak, jakby z każdą sekundą coś we mnie topniało. W kieszeni miałam rachunek. Na szczęście – tylko on przypominał, że ten dzień miał być dla mnie.
Zatrzymałam się na chwilę przed budynkiem. Wciągnęłam powietrze. Pachniało luksusem, a jednak czułam tylko gorycz. Patrzyłam w ekran telefonu jak głupia. W końcu wpisałam do rodzinnej grupy:
– Zapłaciłam. Z własnych. Dziękuję za „prezent”.
Wyszłam na ulicę. Nogi miałam jak z waty. Chciało mi się płakać, ale już nie umiałam. Znowu zostałam z tym sama.
Byłam zła na dzieci
Wróciłam do domu wieczorem. Cicho. Światło w kuchni się świeciło – Basia. Michał i Kinga pojawili się chwilę potem, z plastikowymi siatkami.
– Mamo, nie denerwuj się – zaczęła Kinga, rozpinając płaszcz. – Myśleliśmy, że zapłacimy...
– A niby z jakiego konta? – przerwałam. – Z mojego?
– Mieliśmy zrzucić się przez Blika – wtrącił Michał, bez specjalnej skruchy. – Ale coś mi aplikacja nie działała. A potem zapomniałem.
– Mamo, przepraszamy... – dodała Basia, siadając przy stole. – Ja myślałam, że Kinga... że Michał... że...
– Że co? Że się samo zapłaci? – głos mi się załamał.
– Nie przesadzaj – rzucił Michał z irytacją. – Przecież to tylko kasa. Dla ciebie to był miły dzień, nie?
Zamknęłam oczy. Policzyłam w myślach do dziesięciu. Nie pomogło.
– Tylko kasa?! – wybuchłam. – To były moje ostatnie pieniądze! A wy nawet nie zadzwoniliście, nie uprzedziliście, nie zapytaliście!
– Mamo, nie chciałyśmy cię martwić – próbowała Kinga. – Miało być dobrze...
– Miało być luksusowo? Miało być „jak nigdy”? No to się udało – powiedziałam zimno. – Jeszcze nigdy nie czułam się tak upokorzona.
Nikt się nie odezwał. Wstałam. Basia coś cicho mruczała, Michał patrzył w telefon, Kinga zbierała naczynia, jakby to miało pomóc. Zostawiłam ich w kuchni i poszłam do siebie. Drzwi zamknęłam powoli, z wysiłkiem. Zasłony zaciągnęłam. I w ciszy pomyślałam: więcej nie dam się nabrać. Nikomu.
Muszę pomyśleć o sobie
W domu zapanowała cisza. Nie ta dobra, kojąca, tylko ta gęsta, która siedzi w kątach i syczy. Dzieci pochowały się w swoich pokojach. Nikt nie przyszedł powiedzieć „dobranoc”. Nikt nie zapukał, nie zapytał, czy coś mi trzeba.
Siedziałam na łóżku w szlafroku, z kubkiem herbaty, która wystygła szybciej niż moje emocje. Po głowie chodziły mi różne rzeczy – rachunki, przyszły miesiąc, czy starczy na wszystko. Ale potem przyszedł inny głos. Ten zmęczony. Głos, który szeptał: „Dość. Już nie będziesz się poświęcać”.
Włączyłam laptopa, jakby to miało przynieść ulgę. Przeszukałam kilka stron. Oferty samotnych wyjazdów, agroturystyka, domki w lesie. Niewielkie ceny, minimum wygód. Ale za to spokój. Cisza, której nikt nie zepsuje prezentem „od niechcenia”.
Kliknęłam kilka z nich. Zaznaczyłam „zainteresowana”. Dodałam do zakładek. Nie planowałam rewolucji. Ale coś się zmieniało. I pierwszy raz od lat, naprawdę czułam, że ta zmiana będzie dla mnie. Spojrzałam w lustro. Zmęczona twarz, włosy już nie tak ułożone. Ale oczy inne. Spokojniejsze. Zdecydowane.
Pochyliłam się do odbicia i powiedziałam cicho:
– Następnym razem, to ja sobie sama zafunduję Dzień Matki.
Wstałam i zgasiłam światło.
Nikt mnie nie przeprosił
Minęło kilka dni. Dzieci już się nie tłumaczyły i nie przeprosiły. Zresztą – ja też nie pytałam. W domu kręcili się wokół mnie trochę jak wokół porcelanowej figurki: z ostrożnością, z dystansem. Ale nie z troską. Nie o to już chodziło.
Nie mówiłam nic. Odpowiadałam na pytania, gotowałam obiad, sprzątałam po sobie. Ale coś we mnie pękło. Jakby pewna część mojego serca powiedziała: „Dość. Teraz ty”. Zaczęłam wracać z pracy wolniej. Czasem skręcałam do parku, siadałam na ławce z książką. Kiedyś robiłam to tylko, jeśli wszystkie obowiązki były odhaczone. Teraz – bo miałam na to ochotę.
Dzieci zauważyły. Basia próbowała zaprosić mnie na herbatę. Michał rzucił coś o tym, że może zrobimy grilla. Kinga pokazała link do jakiegoś serialu, „żebyśmy razem obejrzały”. Ale nie pociągnęli dalej, nie próbowali naprawdę zrozumieć. Może i dobrze. Nie wiem, co dalej z naszymi relacjami.
Luiza, 59 lat
Czytaj także:
- „Na Dzień Matki dostałam krem przeciwzmarszczkowy. Dla dzieci jestem tylko służącą z obniżonym poziomem kolagenu”
- „W Dzień Matki powiedziałam 30-letniej córce, że ją kocham. Taki prezent dostała po raz pierwszy w życiu”
- „Mam 4 wnuczki, ale nic na to nie poradzę, że lubię tylko jedną. Kasia jest mądra, a pozostałe mają fiu bździu w głowie”

