„Na Dzień Chłopaka dostałem od żony test ciążowy. Nie cieszyłem się, bo wiedziałem, że taki cud był niemożliwy”
„Wieczorami patrzyłem w sufit i myślałem o tym, co dalej. Rozwód? A może dać sobie czas? Ale jak zaufać kobiecie, która przez tyle miesięcy mnie okłamywała? Która, patrząc mi w oczy, planowała z innym coś takiego?”.

- Redakcja
Czasem budzisz się obok kogoś, kogo znasz od lat, i czujesz, że coś się zmieniło. Coś niewidocznego, ledwie wyczuwalnego, jak przeciąg w zamkniętym pomieszczeniu. Z Martą byliśmy małżeństwem od dwóch lat. Życie z nią przypominało dobrze napisany kod — wszystko miało swój porządek, logiczne ciągi, schematy. I może właśnie dlatego nie zauważyłem, kiedy coś się zaczęło psuć.
To był cios
W Dzień Chłopaka wróciłem z pracy później niż zwykle.
– Zobacz, co dla ciebie mam! – Marta wręczyła mi białą torebkę z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. – No otwórz!
Rozwiązałem wstążkę. W środku leżał test ciążowy i kartka z serduszkiem, na której starannie napisano: *„Zostaniesz tatusiem!”*
– Wiedziałam, że się ucieszysz! – klasnęła w dłonie.
Zamrugałem. Raz. Drugi. Czułem, jak skóra robi mi się gorąca. Serce waliło jak głupie, ale nie z radości.
– A jak… jak to możliwe? – zapytałem drżącym głosem, próbując się nie zdradzić. Boże, nie teraz. Nie tu.
– No w końcu się udało, Patryk. Może tamten lekarz nie miał racji? Mówiłam, że trzeba wierzyć.
Nie powiedziałem ani słowa. Uśmiechnąłem się tylko krzywo i skinąłem głową. Nogi jak z waty. Ręce lodowate. Wiedziała, że jeszcze nie zaczęliśmy leczenia. Myślała, że wciąż jesteśmy przed badaniami. A prawda była taka, że ja już od roku wiedziałem. Diagnoza była bezdyskusyjna.
Patrzyłem, jak mówi coś dalej, jak się cieszy, jak snuje plany. A ja słyszałem tylko pulsowanie krwi w skroniach i jedno zdanie, które rozdzierało mi wnętrzności: To nie twoje dziecko.
Wstałem nagle. Zbyt gwałtownie.
– Muszę wyjść – powiedziałem cicho, chwytając kurtkę z wieszaka.
– Patryk? Ale gdzie…?
Zatrzasnąłem drzwi za sobą. Wyszedłem w noc. Czułem, że jeśli zostanę, wybuchnę.
Miałem mętlik w głowie
Zatrzymałem się dopiero pod klatką mojej matki. Było po dwudziestej trzeciej, ale zapaliła światło w przedpokoju, zanim zdążyłem zapukać.
– Patryk? Co się stało?
– Nic. Po prostu... mogę zostać na noc?
Nie zadawała pytań. Przyniosła herbatę, przykryła mnie kocem, jak za starych czasów. A ja gapiłem się w sufit, próbując poukładać ten cholerny bałagan w głowie.
Nie spałem prawie całą noc. Wróciły obrazy. Krótkie scenki. Marta, która szybko chowała telefon, gdy wchodziłem do pokoju. Jak wracała później z pracy, ale nigdy nie tłumaczyła dlaczego. Jak raz zobaczyłem ją z Kubą – moim najlepszym przyjacielem – jak wychodzili razem z biura. Śmiali się. Zbyt swobodnie. Zbyt blisko.
Kuba pracował z Martą w tej samej agencji. To on pierwszy dowiedział się o mojej bezpłodności. Powiedziałem mu wtedy: „Tylko nie mów Marcie. Jeszcze nie jestem gotów.”
Czy możliwe, że…? Że właśnie on…? Następnego dnia wróciłem do mieszkania. Marta siedziała na kanapie, oczy podpuchnięte od płaczu.
– Myślałam, że się cieszysz – powiedziała szeptem.
– Jestem po prostu zaskoczony – odparłem chłodno, siadając daleko od niej.
– Może w końcu powinniśmy porozmawiać o naszej przyszłości?
– Tak, chyba powinniśmy.
Uśmiechnęła się niepewnie, a ja udawałem. Że jestem mężem. Że w to wierzę. Że może to cud. Ale w głowie miałem już plan. Obserwować. Nie dać po sobie poznać. A potem dowiedzieć się prawdy.
Chciałem poznać prawdę
Telefon Marty był hasłowany, ale nie zmieniała kodu od lat. Otworzyłem go, gdy brała prysznic. Ręce mi drżały. Szukałem czegoś konkretnego, ale nie wiedziałem czego – aż natknąłem się na rozmowy z Kubą.
„Nie mogę już tak dłużej udawać.”
„On nic nie podejrzewa. Chyba.”
„To miało być jedno raz. Miało nic nie znaczyć.”
Poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Kolana ugięły się pode mną. Wszystko, co przez ostatnie dni próbowałem racjonalizować, rozwiało się w jednym momencie.
Zamknąłem telefon. Wyszedłem z łazienki.
– Marta – powiedziałem twardo. – Możemy porozmawiać?
Wysuszyła ręce ręcznikiem, zamarła na moment, jakby już czuła, że coś się zmieniło.
– Jasne. Co się dzieje?
Usiedliśmy. Spojrzałem jej w oczy.
– Czy to dziecko Kuby?
Zbladła. Naprawdę zbladła. A potem rozłożyła ręce.
– Nie wiem…
– Marta, do cholery!
Wybuchłem. Wstałem. Chodziłem po pokoju, jak zwierzę w klatce. Ona płakała, ale ja już nie potrafiłem jej współczuć.
– Powiedz mi prawdę! Spałaś z nim?!
– Tak! – krzyknęła. – Tak, ale to nie miało być nic poważnego!
W tym momencie zadzwoniłem do Kuby. Odebrał za trzecim razem.
– Przyjedź. Teraz. Albo ja przyjadę do ciebie. I nie gwarantuję, że się powstrzymam.
Pół godziny później Kuba siedział naprzeciwko mnie. Marta między nami, jakby miała nas rozdzielać.
– Marta, powiedz mu – powiedział cicho.
Ona spojrzała na mnie, trzęsąc się.
– To możliwe, że to jego dziecko. Nie zabezpieczyliśmy się. To był jeden raz.
Nie miałem już nic do powiedzenia. Uśmiechnąłem się krzywo.
– Gratulacje. Macie swój „jeden raz”.
Wyżaliłem się matce
Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i zamknąłem drzwi za sobą bez słowa. Marta nie protestowała. Siedziała tylko na kanapie, skulona, jakby już wiedziała, że nie wrócę szybko. A może wcale.
Zamieszkałem u matki. To był pierwszy raz, kiedy powiedziałem jej całą prawdę. O bezpłodności. O zdradzie. O teście ciążowym, który miał być prezentem.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś wcześniej? – zapytała cicho.
– Bo miałem nadzieję, że to nie zniszczy mojego życia. A zniszczyło.
Siedziała obok mnie w ciszy. Nie próbowała niczego naprawiać. I za to byłem jej wdzięczny. Płakałem. Pierwszy raz od lat. I to nie był ten cichy, męski płacz – ten, który tłumisz w gardle, żeby nikt nie zauważył. To był ryk. Rozdzierający. Jakby ktoś ze mnie coś wyrwał.
Marta pisała. Codziennie. „Tęsknię.” „Nie tak miało być.” „Musimy porozmawiać.” Nie odpisywałem. Nie potrafiłem. Każda jej wiadomość przypominała mi o tym, jak bardzo się pomyliłem.
Kuba nie napisał ani razu. Zniknął. I dobrze. Wieczorami patrzyłem w sufit i myślałem o tym, co dalej. Rozwód? A może dać sobie czas? Ale jak zaufać kobiecie, która przez tyle miesięcy mnie okłamywała? Która, patrząc mi w oczy, planowała z innym coś takiego?
Cisza po burzy była gorsza niż sam sztorm. Bo nie było już krzyków, nie było łez. Była tylko pustka. I echo.
Musieliśmy porozmawiać
Przyszła bez zapowiedzi. Stała pod drzwiami mojej matki jak zmokły pies. W rękach trzymała coś, co przypominało pudełko z naszymi zdjęciami. Tym razem nie płakała. Patrzyła na mnie z jakimś spokojem, którego nie rozumiałem.
– Mogę wejść?
Skinąłem głową. Matka wycofała się do kuchni, zostawiając nas samych.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Jak obcy ludzie.
– Chciałam ci powiedzieć, że przepraszam. Wiem, że to nie wystarczy. Ale nie wiem, co innego mogę zrobić.
Milczałem.
– To nie było planowane. Naprawdę. Przysięgam, Patryk. Czułam się wtedy samotna. Ty byłeś coraz bardziej nieobecny…
– Bo walczyłem z tym, że nie mogę dać ci dziecka – przerwałem jej.
Spojrzała na mnie z bólem.
– Myślałam, że cię straciłam. I Kuba... on po prostu był.
– Czy kiedykolwiek mnie naprawdę kochałaś? Czy tylko się mną ratowałaś? – zapytałem.
Zamilkła. Jej oczy zadrżały. Ale nie odpowiedziała.
– Wiedziałem – szepnąłem. – Nie jestem gotowy na życie z tym błędem, Marto.
– To nie jest tylko błąd. To dziecko – powiedziała twardo. – I nie chcę, żeby dorastało bez ojca.
– Ale ja nie jestem jego ojcem.
Zerwała się, jakby coś ją uderzyło. Przez chwilę myślałem, że wybiegnie. Ale podeszła do mnie.
– Kocham cię, Patryk. Nadal cię kocham. Ale jeśli odejdziesz, nie będę cię zatrzymywać.
Patrzyłem na nią długo. Na twarz, którą znałem lepiej niż własną. Ale to już nie była moja Marta. A ja nie byłem tym samym człowiekiem.
Podjąłem decyzję
Wróciłem tydzień później. Stałem pod drzwiami jak obcy. Marta otworzyła i zamarła. W jej oczach – nadzieja pomieszana z lękiem.
– Nie przyszedłem wybaczyć – powiedziałem od razu. – Ale nie umiem cię znienawidzić.
Wpuściła mnie bez słowa. W mieszkaniu pachniało zupą i lawendą. Jakby próbowała poukładać wszystko od nowa. Usiedliśmy. Cisza między nami była głośniejsza niż kiedykolwiek.
– Nie wiem, czy dam radę wychować to dziecko jak swoje – powiedziałem szczerze. – Ale wiem, że kocham ciebie. I ta miłość nie zniknęła, choć bardzo chciałem, żeby zniknęła.
Marta rozpłakała się. A ja nie podszedłem. Jeszcze nie. Zostałem tej nocy. Spałem na kanapie. Rano zrobiłem kawę.
Nie było happy endu. Nie było cudownego przebaczenia. Była decyzja – że może warto spróbować. Że miłość czasem nie jest czysta. Ale jeśli jest prawdziwa – to może przetrwać nawet zdradę.
Patryk, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mój wnuczek to złoty chłopiec, a on okazał się niezłym cwaniaczkiem. Musiałam dać mu ostrą nauczkę”
- „Byłem królem życia, ale wszystko zmienił 1 moment. Teraz nie mam pieniędzy ani grama szacunku do siebie”
- „Chciałam zrobić jesienne porządki i zatrudniłam gosposię do pomocy. Teraz mam czyste okna i brudne sumienie męża”

