Reklama

Od jego śmierci minęły dwa lata, a ja nadal nie potrafiłam wypowiedzieć jego imienia bez tego dziwnego ścisku w gardle. Julian. Nawet teraz, kiedy mówię to imię w myślach, czuję, jak zalewa mnie fala emocji – nie taka, jaką odczuwa się przy oglądaniu starych zdjęć. Raczej jak uderzenie w pierś czymś ciężkim, duszącym. Przez te dwa lata nie byłam na cmentarzu ani razu. Wstyd się przyznać, ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Przechodziłam na drugą stronę ulicy, jeśli autobus zatrzymał się za blisko bramy nekropolii. Mijałam to miejsce z opuszczonym wzrokiem, jakby samo spojrzenie mogło rozbić mnie na kawałki.

Zamknęłam się w sobie. Żyłam na autopilocie – praca, dom, ciche wieczory z kubkiem herbaty, który nigdy nie smakował tak, jak smakowałby z nim. Na początku sąsiedzi jeszcze mnie pytali, czy czegoś nie potrzebuję. Potem dali spokój. Nawet Renata, moja sąsiadka z naprzeciwka, przestała nachodzić mnie z serniczkiem i rozmową. Aż dzisiaj, nie wiem właściwie dlaczego, coś się zmieniło. Może ten zapach wiatru, taki jak wtedy, gdy szliśmy razem przez park w listopadzie. A może moje serce wreszcie przestało się wyrywać z klatki za każdym razem, gdy słyszę słowo „żałoba”.

Rano wstałam, ubrałam się, pojechałam na cmentarz. Tak po prostu. Bez uprzedzenia. Bez planu. W dłoniach niosłam znicz – biały, prosty, z metalową nakrętką. Gdy stałam już nad grobem, pierwszy raz od tamtego dnia, powiedziałam cicho:

– Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Ale... czy ty w ogóle na mnie czekałeś, Julian?

Spotkałam ją na cmentarzu

Stałam przed jego grobem jak przed obcym miejscem. Tablica z nazwiskiem była czysta, bez śladów osadu, litery wyraźne, jakby ktoś dbał o nie regularnie. Zaskoczyło mnie to. Julian nie miał rodziny, a przynajmniej tak mi mówił. Z rodzicami nie utrzymywał kontaktu, potem oni zmarli, żadnych braci, żadnych sióstr. Zawsze był raczej zamknięty, ale sądziłam, że wiem o nim wszystko.

Gdy schyliłam się, żeby zapalić znicz, nagle coś mi drgnęło w dłoni. Znicz wyślizgnął się z palców i upadł z głuchym trzaskiem. Szkło rozprysło się na wszystkie strony.

– No pięknie – szepnęłam. – Nawet tego nie potrafię zrobić porządnie.

Zrezygnowana zebrałam kawałki szkła do woreczka. Nagle usłyszałam głos za plecami. Znajomy, ale nie taki, który chciałabym teraz usłyszeć.

Nie sądziłam, że się spotkamy… tutaj.

Odwróciłam się powoli. Stała oparta o czarną, żeliwną furtkę, z dłonią na rączce eleganckiej parasolki, chociaż padała tylko mżawka.

– Tamara? – zająknęłam się. – Myślałam, że wyjechałaś z kraju.

– Wróciłam. Po prostu… musiałam.

Milczałyśmy chwilę. Ona patrzyła na nagrobek, ja na nią. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętałam – opanowana, stylowa, niewzruszona. Tyle że teraz było coś jeszcze. Coś w jej spojrzeniu. Wina? Wspomnienie?

To ty tu przychodzisz? – zapytałam powoli. – Ten znicz… te kwiaty… to od ciebie?

Tamara spuściła wzrok, potem kiwnęła głową.

Dla mnie też on był ważny.

Czułam, jak zaczyna mi pulsować krew w skroniach. Nie wiedziałam jeszcze, dlaczego, ale czułam, że coś się właśnie zaczęło sypać.

Ledwo to pojmowałam

– Chodźmy gdzieś – powiedziała Tamara. – Nie chcę rozmawiać tutaj, wśród zniczy.

Nie odpowiedziałam. Po prostu skinęłam głową. Poszłyśmy w milczeniu do małej kawiarni przy cmentarzu. Tam bywałam kiedyś z Julianem. Przed laty. Wtedy zamawialiśmy po serniku i latte z cynamonem. Dziś nawet nie spojrzałam na menu.

– Dla mnie czarna – rzuciłam do kelnerki. – Bez cukru.

Tamara zamówiła to samo. Usiadłyśmy przy oknie, choć nie było co oglądać – tylko puste alejki i szare liście.

– Julian… – zaczęła. – On… nie był prostym człowiekiem.

– Nie musisz mi tego mówić – przerwałam jej. – Byłam z nim prawie dwadzieścia lat.

– Ale czy byłaś z nim naprawdę? – zapytała cicho, niemal szeptem.

Zamrugałam. Czułam, że zaraz coś się wydarzy. Że przy tej filiżance kawy zacznie się walić całe moje poukładane życie „po stracie”.

– Co to znaczy? – zapytałam lodowato.

Tamara wypuściła powietrze z płuc. Spojrzała prosto na mnie, jakby ważyła każde słowo.

– On miał w sobie pustkę, której nie potrafił wypełnić. Ani z tobą, ani ze mną.

– Z tobą? Chcesz mi powiedzieć, że… – nie dokończyłam.

– Że przez kilka lat był rozdarty. Że przez jakiś czas próbował żyć podwójnie. A potem się wycofał. Ze wszystkiego.

Wpatrywałam się w nią, jakby mówiła w innym języku. Julian. Mój mąż. Lojalny. Cichy. Zawsze trochę nieobecny, ale tylko mój.

– Dlaczego mówisz mi to teraz? – zapytałam w końcu.

– Bo on nie zdążył. A ja nie chcę, żebyś kiedyś myślała, że wszystko było kłamstwem. Bo nie było. Ale nie było też całą prawdą.

Pomyślałam sobie, że to przecież była zdrada. Nie tylko ciała, ale i duszy. Najgorszy rodzaj zdrady – ten, którego nie widzisz, dopóki nie jest za późno.

Prawda była jeszcze gorsza

Po powrocie do domu od razu podeszłam do starego biurka Juliana. Stało w kącie salonu, zakurzone, od dwóch lat nietknięte. Wcześniej nie miałam odwagi go ruszać. Teraz... Teraz musiałam wiedzieć. Otworzyłam pierwszą szufladę. Papiery. Stare faktury, rachunki. Dalej – zdjęcia. Najpierw nasze. Wspólne wakacje nad morzem, uśmiechy, on obejmujący mnie ramieniem. W drugim pudełku, schowanym, zaklejonym – inne twarze. Tamara. Julian. I mały chłopiec o jasnych włosach, śmiejący się do aparatu.

Nie mogłam oderwać wzroku. Przeglądałam zdjęcie po zdjęciu, próbując ułożyć z nich historię. W jednej ręce trzymałam dowód zdrady, w drugiej kawałek nowej rzeczywistości, która nie miała dla mnie miejsca. Chłopiec... miał coś w spojrzeniu Juliana. Te same zmarszczki wokół oczu, gdy się śmiał. Jakby Julian zostawił po sobie echo, ale nie mnie. Im.

Następnego dnia pojechałam znowu na cmentarz. Chciałam zobaczyć Tamarę. I zapytać, dlaczego. Choć w gruncie rzeczy wiedziałam – odpowiedzi tylko potwierdziłyby to, co już czułam. Tamara już tam była. Klęczała przy grobie, jakby się modliła. Usłyszała mnie i podniosła głowę.

– Często tu przychodzisz, prawda?

Nie zaprzeczyła. Po prostu wstała. Zobaczyła zdjęcia w mojej dłoni.

On był jego ojcem – powiedziała bez ceregieli.

– Kogo?

– Leona. Ma na imię Leon. Ma siedem lat. Wiedział, kim jest Julian. Mówił do niego „tato”.

Zaniemówiłam. Nagle zrobiło mi się zimno, jakby ktoś zdarł ze mnie kurtkę.

– Czyli co? Mój mąż... miał z tobą dziecko? I nie raczył mi o tym powiedzieć?

Tamara spojrzała na mnie łagodnie, ale nie było w tym litości. Tylko prawda.

– Chciał. Wiele razy. Ale za każdym razem brakowało mu odwagi. Albo ty byłaś zbyt... silna.

Nie znałam mojego męża

Szłam bez celu. Po prostu szłam. Minęłam kościół, warzywniak, piekarnię z tymi samymi drożdżówkami, które kiedyś kupowałam Julianowi w soboty rano. Teraz nie potrafiłam nawet spojrzeć w stronę wystawy. Czułam, że jeśli spojrzę, rozsypię się na kawałki. Albo wpadnę w śmiech. Taki dziki, histeryczny. Że wszystko to było snem. Albo scenariuszem jakiejś chorej sztuki. W uszach miałam tylko echo słów Tamary. „On był jego ojcem”. A Julian? Gdzieś w środku wiedziałam – nie był potworem. Po prostu… nie był wystarczająco odważny.

Zatrzymałam się na przystanku, gdzie kiedyś czekaliśmy razem na autobus. Nagle zaczęły do mnie wracać rozmowy, w których mówił półsłówkami. Wieczory, kiedy siadał zamyślony z kieliszkiem wina i wpatrywał się w okno. Te jego dziwne zniknięcia „służbowe” na dwa, trzy dni. Wtedy tłumaczyłam to sobie: praca, stres, może kryzys wieku. A teraz wszystko układało się w całość jak puzzle. Zbyt późno.

– Może nie byłam zła. Może byłam tylko wygodna – powiedziałam do siebie na głos. – A może po prostu on był zbyt tchórzliwy, żeby wybrać.

Nagle usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Tak po prostu. W biały dzień, na środku ulicy, przy ludziach. Przechodnie się nie zatrzymywali. Może myśleli, że jestem w żałobie. W sumie – byli blisko. Nie płakałam po Julianie. Płakałam po sobie. Po tych wszystkich latach, w których myślałam, że wiem, kim jestem. Że wiem, z kim żyję. Że moje życie było choć trochę prawdziwe. A teraz? Było jak spacer przez mgłę. Nicość. Bez celu. Bez mapy.

Miał jego oczy

Poprosiłam Tamarę o spotkanie. Nie telefonicznie – po prostu stanęłam pod jej blokiem. Czekałam. W końcu wyszła z Leonem. Chłopiec niósł mały plecak z dinozaurem. Szli powoli, a ja – nie wiedzieć czemu – szłam za nimi, aż dotarli do parku. Usiadła na ławce. Leon od razu pobiegł na huśtawkę.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała cicho. – Myślałam, że już nie będziesz chciała mnie widzieć.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na Leona. Jak odpychał się nogami, jak się śmiał.

Czy on wie, kim był Julian? – zapytałam.

– Wie, że tata nie żyje. Ale nie zna wszystkich szczegółów. Jest za mały.

– A czy ja powinnam wiedzieć coś o nim?

Tamara spojrzała na mnie uważnie. Jej oczy nie były już tak spokojne jak wtedy na cmentarzu. Teraz drgały.

To nie ja miałam ci powiedzieć. To on.

– Ale nie powiedział. Zostawił mnie w tej nieświadomości. Jak idiotkę.

– Albo... jak żonę, której nie chciał złamać serca. Może myślał, że chroni nas obie.

Zamknęłam oczy. Patrząc na Leona, poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Najpierw zazdrość. Potem gniew. Ale teraz – coś jeszcze. Jakiś rodzaj... spokoju? Dziwnego, nieoczekiwanego.

Leon zeskoczył z huśtawki i przybiegł do nas. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. I wtedy to zobaczyłam. Oczy. Jego oczy. Te same co u Juliana. To nie było złudzenie. Miał ten sam lekko przechylony uśmiech. Ten sam ruch ręki, kiedy odgarniał włosy z czoła. Jakby przez chwilę Julian siedział tam z nami. Tylko w innej wersji. Mniejszej. Czystszej. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nawet oddychać. Może część niego przetrwała. Może nie we mnie. Ale jednak gdzieś jest.

Przebaczyłam mu

Wróciłam na cmentarz. Tym razem miałam nowy znicz – ciężki, stabilny, taki, którego nie wypuszcza się z rąk przy pierwszym podmuchu wiatru. Zapaliłam go i postawiłam na płycie nagrobnej. Płomień zadrżał, ale nie zgasł. Tak jak we mnie – coś wciąż się tliło. Nie płakałam. Nie miałam już łez. Tylko spokojne milczenie wewnątrz mnie. Jakby prawda, choć gorzka i pełna drzazg, ostatecznie coś uporządkowała. Rozpięła zasłony.

Usiadłam na ławce naprzeciwko. Patrzyłam na imię wyryte w granicie. Julian. Mąż. Kochanek. Ojciec. Zdrajca. Człowiek. Nigdy się nie dowiem, dlaczego tak żył. Czy kochał mnie naprawdę, czy tylko połowicznie. Czy tamta druga część jego życia była dla niego wyborem, czy ucieczką. Ale może to nie ma już znaczenia.

W Leonie widziałam jego oczy. A przez nie – resztki czułości, wspomnień, chwil, które nie były kłamstwem, tylko niepełną wersją prawdy. Nie wiem, czy będę częścią życia tego chłopca. Może Tamara mi na to nie pozwoli. A może ja sama nie będę potrafiła. Ale jedno wiem – nie chcę już żyć w zaprzeczeniu.

Podniosłam się. Spojrzałam na palący się znicz.

Wybaczam ci – powiedziałam w końcu. – Nie dlatego, że zasłużyłeś. Ale dlatego, że ja na to zasługuję.

Odwróciłam się i odeszłam. Nie chcę już szukać odpowiedzi. Chcę tylko przestać żyć pytaniami.

Iga, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama