„Na Black Friday polowałam z przyjaciółką na skandynawskie dekoracje. Wycięła mi taki numer, że nigdy jej nie daruję”
„Moja własna przyjaciółka – ta, która miała być moją sojuszniczką w tym zakupowym szaleństwie – zrobiła coś, czego zupełnie się po niej nie spodziewałam. I nie chodziło o to, że zgarnęła ostatni świecznik w stylu skandynawskim. Chodziło o to, jak to zrobiła. I co potem powiedziała”.

- Redakcja
Nie jestem typem, który walczy na pięści o torebkę przecenioną o 70%, ale muszę przyznać, że jak się we mnie coś zagotuje, to nie umiem udawać, że nic się nie stało. I chociaż całe życie byłam raczej spokojna, to tamtego dnia, podczas zakupów na Black Friday, coś we mnie pękło. Bo nie dość, że tłumy ludzi w sklepach przypominały sceny z filmów katastroficznych, to jeszcze moja własna przyjaciółka – ta, która miała być moją sojuszniczką w tym zakupowym szaleństwie – zrobiła coś, czego zupełnie się po niej nie spodziewałam. I nie chodziło o to, że zgarnęła ostatni świecznik w stylu skandynawskim. Chodziło o to, jak to zrobiła. I co potem powiedziała.
Ale zacznijmy od początku, bo ta historia zasługuje na opowiedzenie z detalami. Szczególnie, że czasem wśród lampek, pledów i promocji wychodzą na jaw sprawy, o których wolałybyśmy nie wiedzieć.
Jak mogła to zrobić
– Roksana, pamiętaj – styl skandynawski, nic innego nas nie interesuje – przypomniała mi Daria, kiedy wchodziłyśmy do wielkiego centrum handlowego. – Białe, szare, beżowe. Zero czerwieni, żadnych cekinów, zero plastikowych świątecznych krasnali!
– Wiem, wiem. Styl „jestem minimalistką i zarabiam w euro” – zażartowałam, ale Daria nawet się nie uśmiechnęła. Była w swoim trybie „misji”.
Weszłyśmy do sklepu z dekoracjami i już po pięciu minutach obie miałyśmy ręce pełne białych lampionów, wazoników i lnianych serwetek. Oczywiście tłum jak w dyskoncie przed świętami, wszyscy w jakimś amoku. Ale nas to bawiło, przynajmniej na początku.
– Ej, patrz, tam na środku są te świeczniki, o których mówiłaś – wskazała na drewnianą skrzynię z napisem „ostatnie sztuki”.
Zostawiłam koszyk przy regale i ruszyłam w tamtą stronę, jakbym szła po medal olimpijski. Świecznik – prosty, biały, z litego drewna – idealny. Została jedna sztuka. Już miałam po niego sięgnąć, gdy…
– Ups – Daria pojawiła się znikąd, wyciągnęła rękę przede mnie i wyjęła go jakby nigdy nic. – Ale fart, co?
Zamarłam. Stałam z ręką wyciągniętą w pustkę, jak idiotka.
– Daria, ja... przecież to ja go chciałam kupić.
– Ale ja go wzięłam. Pamiętaj, kto pierwszy, ten lepszy – rzuciła z uśmieszkiem i ruszyła w stronę kasy.
Stałam tam jeszcze chwilę, czując, jak coś się we mnie zaciska.
Nagle wszystko straciło sens
Złapałam koszyk i ruszyłam za Darią, udając, że nic się nie stało. Ale wewnętrznie aż mnie skręcało.
– Naprawdę go wzięłaś? – zapytałam, doganiając ją przy dziale z poduszkami. – Widziałaś, że po niego szłam.
– No, ale nie miał naklejki z twoim imieniem – odparła, zerkając nonszalancko na metkę. – A poza tym... to tylko świecznik.
– Tylko świecznik, który mi się śnił od tygodnia. I który pokazałam ci w gazetce. I który był ostatni. Wiesz dobrze, że po niego przyszłam.
Daria wzruszyła ramionami.
– Przestań dramatyzować. Jak tak bardzo ci zależy, to oddam ci go na Wigilię w prezencie. Będziesz miała niespodziankę – zażartowała i zaczęła się śmiać, jakby była uroczo złośliwa.
– Wiesz co, jesteś zabawna, ale tylko dla siebie – mruknęłam.
Zamilkła. Przez moment szłyśmy obok siebie w ciszy.
– Roksana, no daj spokój. Miałam refleks, tyle. Jak ci to aż tak bardzo przeszkadza, to mogę go odstawić – powiedziała w końcu, ale jej ton nie był wcale skruszony. Bardziej protekcjonalny.
– Już sobie go zatrzymaj. Pasuje do ciebie – odparłam chłodno.
– Co to znaczy?
– Nic. Dokładnie tyle co „to tylko świecznik”.
Zostawiłam ją z koszykiem przy półce z lampkami i odeszłam. Nagle ten cały Black Friday stracił jakikolwiek sens.
Miałam tego dość
Przechadzałam się bez celu po sklepie, udając, że oglądam kubki i bombki, ale myśli miałam zupełnie gdzie indziej. Z jednej strony – to tylko świecznik. Z drugiej – Daria zrobiła coś, czego się po niej nie spodziewałam. I to nie pierwszy raz.
– Hej, czekaj – podeszła po kilku minutach, trzymając w rękach ten przeklęty świecznik. – Zdecydowałam, że jednak go nie chcę. Masz, bierz.
Patrzyłam na nią podejrzliwie.
– Oddajesz go tak po prostu?
– Tak. Bo widzę, że się uniosłaś. A nie chcę, żebyśmy się pokłóciły przez jakąś durną dekorację.
Wzięłam świecznik do ręki. Był idealny. Ale coś mnie powstrzymało.
– Dzięki, ale już nie chcę – powiedziałam i odłożyłam go z powrotem na półkę. – Mam ochotę na herbatę, nie na zakupy.
Daria znowu wzruszyła ramionami.
– Ty wiesz, że czasem trudno ci dogodzić?
– Możliwe – odparłam. – Ale nie trzeba mi dogadzać. Wystarczy nie zabierać mi rzeczy sprzed nosa.
Zamilkła. Podeszła bliżej i powiedziała już ciszej:
– Roksana, naprawdę nie chciałam cię urazić. Wyszło głupio. Przyznaję.
Spojrzałam na nią z boku. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby w ogóle nie próbowała się wykręcać. Bo nie chodziło tylko o świecznik. To była ta jej wieczna potrzeba „mieć więcej, szybciej, lepiej”.
– Chodźmy na herbatę – zaproponowałam. – Tylko nie zaczynaj znowu z „ja stawiam”.
Wszystko jej wygarnęłam
Usiadłyśmy w kawiarni w rogu centrum handlowego. Daria zamówiła sobie sojowe latte z syropem waniliowym. Ja – zwykłą czarną herbatę. Nie miałam nastroju na słodkości.
– No to mów – zaczęła, bawiąc się łyżeczką. – Obrażona jesteś czy nie?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Jakoś mi przeszła chęć na zakupy.
– Przesadzasz, to był impuls. Ja w ogóle nie pomyślałam. Byłam nakręcona, jak wszyscy. I nie widziałam, że to dla ciebie aż takie ważne.
– Nie chodzi tylko o świecznik – westchnęłam. – Tylko o to, że zawsze robisz coś pod siebie. Nawet jeśli jesteśmy razem, ty zawsze jesteś „pierwsza”.
Daria zrobiła wielkie oczy.
– Co? O czym ty mówisz?
– O wszystkim. Jak byłyśmy na weekend nad jeziorem, pamiętasz? Wzięłaś ostatni koc, mimo że mi było zimno. W knajpie w Barcelonie, gdy miałyśmy ustalony budżet, ty zamówiłaś deser, mimo że ja już wtedy liczyłam każdą złotówkę. A teraz – świecznik.
Daria przez chwilę milczała. Po czym powiedziała z lekkim grymasem:
– Może... nie zauważałam. Albo nie chciałam widzieć. Masz rację, tak z przyzwyczajenia zawsze wychodzę przed szereg. Ale to nie ze złośliwości. Po prostu... zawsze tak robiłam.
– Może pora przestać? – zapytałam spokojnie, patrząc jej w oczy.
– Może pora – przyznała cicho. – Przepraszam. Naprawdę.
Uwierzyłam jej. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że nie wszystko muszę jej wybaczać od razu.
To była nauczka
Po herbacie przeszłyśmy się jeszcze po centrum, ale już bez zapału. Ruchy miałyśmy wolniejsze, rozmowy spokojniejsze. Żadna z nas nie wróciła już do tematu świecznika. Ale coś między nami wisiało w powietrzu. Taki lekki chłód, jak po przeciągu w mieszkaniu – niby nic się nie przewróciło, ale nie da się zapomnieć, że był.
– Wiesz co? – odezwała się Daria przy wyjściu. – Zostawiłam ten świecznik na półce, ale potem jakaś kobieta go zabrała. Widziałam, jak się cieszyła. I pomyślałam, że może dobrze, że go żadna z nas nie wzięła.
– Karma? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
– Albo po prostu nauczka. Może już nie będziemy się rzucać na przedmioty jak dwie wiewiórki na orzecha.
– No nie wiem – zaśmiałam się. – Ty to chyba się urodziłaś z instynktem do wyścigów.
– Może. Ale czasem warto się zatrzymać. I zapytać: „Ej, chcesz to?” – mrugnęła.
– Dobrze by było.
Zatrzymałyśmy się przy drzwiach wyjściowych. Daria spojrzała na mnie, tym razem bez tej swojej pewności siebie.
– Wszystko między nami okej?
Zastanowiłam się. Odpowiedź nie była taka oczywista, ale...
– Tak. Ale następnym razem jak coś robisz impulsywnie, przypomnij sobie moją minę spod tej skrzyni z napisem „ostatnie sztuki”.
– Widzę ją cały czas – przyznała. – I nie wyglądała dobrze.
– Bo nie było dobrze – odpowiedziałam szczerze. – Ale dzięki temu teraz może być lepiej.
Będę uczciwa wobec siebie
Wróciłam do domu zmęczona i lekko zmarznięta. Położyłam torbę z zakupami na podłodze, zdjęłam płaszcz i przez chwilę stałam w przedpokoju w milczeniu. Pustka była dziwnie kojąca. Żadnych tłumów, żadnych świateł, żadnych głośnych utarczek o świeczniki. Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam w fotelu. Rozejrzałam się po salonie – wszystko było tu takie zwykłe, lekko przykurzone, bez ozdób. Ale moje. Nikt nie wyrywał mi tego z rąk.
Zaczęłam się zastanawiać, od kiedy Daria stała się osobą, przy której muszę się pilnować. Może zawsze taka była? Może ja wcześniej po prostu nie chciałam tego widzieć?
I chociaż tego dnia nie przyniosłam do domu ani jednego przedmiotu w stylu skandynawskim, to czułam, że coś odłożyłam – nie na półkę, ale jakby z siebie. Jakiś ciężar, który nosiłam od miesięcy: że trzeba wybaczać, przymykać oko, być bardziej wyrozumiałą. Dziś wystarczyło być uczciwą wobec siebie.
Nie planowałam kończyć tej przyjaźni. Ale też już nie miałam zamiaru jej bronić za wszelką cenę. Bo czasem w takich momentach – między świecznikiem a ciszą – człowiek widzi więcej niż przez lata wspólnego śmiechu. I to też jest w porządku.
Roksana, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy syn pokazał mi swoją narzeczoną, zamarłem. Mój nos znał jej perfumy, a moje usta doskonale pamiętały jej ciało”
- „Mąż przysięgał, że nigdy mnie nie zdradził. Ale jego telefon aż pękał w szwach od pikantnych wiadomości”
- „Mąż wyjechał do Danii, ale wrócił w trumnie. W jego rzeczach znalazłam coś, co wywróciło moje życie do góry nogami”

