Reklama

Nie jestem żadną superbohaterką. Pracuję jako księgowa, mam czterdzieści cztery lata, jedną córkę i jedno konto bankowe, które znam lepiej niż własną kieszeń. Wszystko przeliczone – każda złotówka dokładnie przypisana. Raty kredytu, rachunki, jedzenie, kosmetyki. Moje potrzeby poza kawą – właściwie nie istnieją.

Wiktoria ma siedemnaście lat i mieszka ze mną. Współdzielimy przestrzeń, jemy razem kolację, ale coraz rzadziej dzielimy życie. Ona żyje telefonem. Aplikacjami. Dziewczynami z filtrami, chłopakami w dresach, promocjami w sklepach on-line. Gdy mówię „oszczędzaj”, ona słyszy „zabierasz mi wszystko”. Gdy proszę „pomóż mi”, ona wzdycha, jakbym mówiła w innym języku.

Tamtego wieczoru chciałam tylko sprawdzić, czy ZUS przelał mi zwrot. Otworzyłam laptop, zalogowałam się do banku i... zamarłam. Saldo konta: 418,50 zł. Przecież dwa dni temu było ponad pięć tysięcy. Kliknęłam historię operacji. Serce mi zamarło. Transakcje na kilkaset złotych – co kilka minut. Sklepy internetowe, aplikacje, kosmetyki, ubrania. Moja karta. Nie od razu poczułam złość. Na początku tylko pustkę. Jakby wewnętrznie coś się ode mnie odłączyło. Zrozumiałam, że dla mojej córki nie jestem już mamą. Tylko instytucją płatniczą. Kartą z nieskończonym limitem. To było bolesne.

Potraktowała mnie jak bankomat

– Wiktoria! – zawołałam, starając się, żeby mój głos nie brzmiał jeszcze jak wrzask.

Odpowiedziało mi milczenie. Po chwili z pokoju dobiegł stłumiony dźwięk filmiku. Wstałam od komputera i poszłam do niej. Leżała na łóżku w dresie z telefonem tuż przed nosem.

Wołałam cię. Możemy pogadać? – zapytałam spokojnie.

– Tak? Co chciałaś?

Wiesz coś o transakcjach z mojego konta? Ktoś wydał kilka tysięcy na ubrania, kosmetyki, jakieś aplikacje…

Znieruchomiała. Wzrok wbiła w ekran. Milczała, ale to milczenie było wymowniejsze niż tysiąc słów.

– Wiktoria. Czy to ty?

– Nie wiem, może coś kliknęłam przypadkiem – mruknęła.

– Przypadkiem za ponad cztery tysiące?! – głos mi się załamał. – Boże, Wiktoria… Ty naprawdę to zrobiłaś?

– To tylko rzeczy! – wybuchnęła. – Chciałam wyglądać normalnie! Jak dziewczyny z klasy! Ty nigdy nic mi nie kupujesz!

Zatkało mnie. Patrzyłam na nią i nie wiedziałam, czy płakać, czy krzyczeć.

– To nie są żadne zakupy, tylko kradzież – powiedziałam cicho. – Wiesz, że mam tylko jedno konto. Jedno! Na wszystko. Rachunki, jedzenie, kredyt. A ty… Ty po prostu wzięłaś sobie pieniądze i je wydałaś, jakby ci się należało.

A nie należy mi się?! – wrzasnęła. – Nie powinnaś za mnie płacić?

Zamknęłam oczy. Coś we mnie się zbuntowało. W głowie miałam jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd? Przecież to ja ją wychowałam. Skąd w niej tyle ignorancji?

Tak tego nie zostawię

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się w łóżku, analizując wszystko w kółko. Miałam ochotę rzucić talerzem, wrzasnąć, zrobić awanturę życia. Ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. To nie tylko o pieniądze chodziło. Chodziło o coś znacznie głębszego.

Rano zapukałam do drzwi jej pokoju. Nie czekałam na zaproszenie.

Wstawaj – powiedziałam chłodno.

– Jeszcze wcześnie…

– Wstawaj. Musimy poważnie porozmawiać.

Usiadła z miną zbitego psa, ale oczy jej nadal błyszczały buntem.

– Przejrzałam transakcje. To było dokładnie 4523 złote. Na twoje zakupy.

– Dobra, oddam ci – burknęła, jakby miała je wyjąć z kieszeni.

– Tak. Oddasz. Albo spłacisz, albo odpracujesz – powiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało. – Od dziś nie dostajesz kieszonkowego, blokuję ci konto, zabieram telefon. Zapracujesz na to, co zniknęło.

– Co?! Nie możesz!

– Mogę. I już to zrobiłam. Telefon jest wyłączony. Karta zablokowana. Dostęp do mojego konta też.

– Ale… Mamo, ja nie dam rady…

– Dasz – powiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna. – Bo nie masz wyboru.

Rozpłakała się. Drżała na całym ciele. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić. Ale powstrzymałam się. To nie była pora na czułości. Wróciłam do kuchni. Usiadłam. Przyszła do mnie refleksja: to nie jest kara. To szansa. Ale czy ona to zrozumie? Czy mnie znienawidzi?

Musiałam być twarda

– Mamo, znalazłam coś – rzuciła niepewnie, nie patrząc mi w oczy. – Bistro, trzy przystanki stąd. Przyjmą mnie po rozmowie. Trzeba zmywać, wynosić śmieci… I czasem stać za ladą.

Spojrzałam na nią uważnie. Włosy związane niedbale w kitkę, zero makijażu, dres wyciągnięty od leżenia w domu. Wyglądała na dziecko, nie na kobietę.

Kiedy masz rozmowę?

– Dzisiaj. O czternastej.

Nie zaproponowałam, że pojadę z nią. To byłby sygnał, że wciąż chcę ją wyręczać. A tego właśnie nie chciałam. Przez całe popołudnie chodziłam po mieszkaniu z duszą na ramieniu. Gdy wyszła, wyglądała, jakby szła na ścięcie. Wzięła moją starą torebkę, która pomieściła teczkę z CV. Patrzyłam za nią z okna. Moja mała dziewczynka w tym wielkim świecie.

Około osiemnastej zadzwoniła.

Przyjęli mnie. Zaczynam od jutra. Na próbę.

Nic więcej nie powiedziała. A ja nie dopytywałam. Tylko przyjęłam do wiadomości, choć w środku byłam z niej dumna.

Następnego dnia, wracając z pracy, zatrzymałam się kilka metrów od bistro. Za szybą zobaczyłam jej sylwetkę. Stała za ladą. Myła blat. Ktoś coś do niej mówił – chyba szef. Odpowiedziała coś nieśmiało. Nie poznałam jej.

Wieczorem wróciła do domu. Blada. Spocona. Pachniała smażonym olejem. Nie powiedziała nic. Ja też nie. Ale w głowie miałam jedną myśl: może nie mówi tego głośno, ale już wie, że nie wszystko przychodzi za darmo.

Byłam z niej dumna

Minął tydzień. Potem drugi. Wiktoria wychodziła rano, wracała wieczorem. Nie narzekała, nie złościła się. I nie rozmawiałyśmy. Każda z nas jadła w innym czasie, każda żyła swoim rytmem. Myślałam, że wytrzyma góra dwa dni. A ona… szła dalej.

Pewnego wieczoru weszła do kuchni i usiadła przy stole.

Mam już odłożony tysiąc – powiedziała.

Zamrugałam z zaskoczenia. Odłożyłam kubek.

– Serio?

– Tak. Jeszcze trochę i oddam wszystko.

Spojrzałam na nią uważnie. Oczy miała podkrążone, ręce suche od środków do sprzątania. Ale w tym zmęczeniu była jakaś nowa siła. Jakby pierwszy raz poczuła, że coś zależy od niej.

To... dobrze – odpowiedziałam, żeby nie rozkleić się od razu.

Milczałyśmy chwilę.

– Wiesz, chyba już wiem, czemu mnie tak potraktowałaś – powiedziała nagle. Jej głos był cichy, ale pewny. – Świat też kiedyś tak mnie potraktuje. Tylko bez miłości. Bez szansy powrotu.

Zamarłam. Poczułam, jak łamie mi się głos.

– Tak. Właśnie dlatego – przytaknęłam. – I chciałam, żebyś to przeżyła… tu, przy mnie.

Nie wiem, kiedy ostatnio tak rozmawiałyśmy. Bez wrzasków. Bez żalów. Po prostu – jak dwie kobiety, które coś zrozumiały. „Może jeszcze ją odzyskam” – pomyślałam, patrząc na nią ukradkiem. Może nie wszystko stracone.

Obu się nam udało

To był czwartek. Przyszła do mnie, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz.

– Masz – powiedziała i położyła na stole kopertę. W środku były pieniądze. Całe 4523 złote. Co do grosza.

Patrzyłam na te pieniądze i przez chwilę nie mogłam się ruszyć.

Zachowaj to – powiedziałam w końcu, odsuwając kopertę w jej stronę. – Już zapłaciłaś. Sobą.

– Ale… obiecałam.

Spełniłaś obietnicę. I zrobiłaś coś ważniejszego.

Nie zabrała koperty. Zaskoczyła mnie wtedy. Zamiast wyjść z kuchni, usiadła.

– Mamo… Ja wiem, że nie jestem łatwa w obyciu. Że czasem się nie da ze mną wytrzymać. Ale… czy ty w ogóle jesteś czasem szczęśliwa?

Zaniemówiłam. Nikt mnie o to nie pytał od lat.

– Nie wiem – przyznałam. – Czasem tak. Ale częściej po prostu… działam. Jak trybik. Żeby wszystko się kręciło.

– A ja? – spytała cicho. – Ja ci w tym pomagam, czy tylko przeszkadzam?

Westchnęłam głęboko. Przysunęłam się bliżej.

Pomagałaś mi zapomnieć, że jestem zmęczona. Ale też… czasem o mnie zapominałaś. Jakby matka miała nie mieć swoich granic.

Siedziałyśmy tak długo. Pierwszy raz od lat rozmawiałyśmy o mnie i o niej. O tym, co było i czego zabrakło. Nie wiedziałam, co z tego wyniknie, ale w tamtej chwili czułam, że pierwszy raz widzę w niej kobietę.

Poznała wartość pieniądza

Siedzę przy kuchennym stole, parzę herbatę. Wiktoria jest w pokoju, chyba robi zadanie domowe. Cicho słyszę dźwięk powiadomień, ale nie przeszkadza mi to. Po raz pierwszy od dawna nie czuję się jak matka na krawędzi.

Zastanawiam się, kiedy straciłam z nią kontakt. Czy wtedy, gdy przestałyśmy jeść razem śniadania? Czy gdy zamiast „jak ci minął dzień?” mówiłam „pozmywaj po sobie”? A może po prostu wtedy, gdy zaczęłam być tylko funkcją – matką, która płaci rachunki, robi przelewy, milcząco godzi się na zmęczenie? Nie wiem. Ale teraz coś się zmieniło.

Nie mówię, że jesteśmy teraz jak z reklamy. Nadal zdarza nam się nam trzaskać drzwiami. Czasem się mijamy. Ale zaczęłyśmy mówić do siebie więcej niż tylko „zjesz coś?” i „daj spokój”. Wiem, że ten tysiąc, który odłożyła, podobał się jej bardziej niż wszystkie rzeczy, które za darmo „sobie kupiła” z mojej karty. Wiem, że coś do niej dotarło.

Bycie matką to nie tylko dawanie. To też stawianie granic. Zabieranie, kiedy trzeba. Milczenie, gdy trzeba. Twarde decyzje, które mogą zaboleć – i ją, i mnie. Moja córka zapłaciła za swoje błędy. Nie tylko pieniędzmi. Zapłaciła czasem, siłami, wstydem i dojrzewaniem. Ja zapłaciłam samotnością, strachem i poczuciem winy. Ale dziś… może pierwszy raz od lat… czuję, że było warto.

Agnieszka, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama