Reklama

Moja żona, Lidia, była naprawdę piękna i wszyscy koledzy zawsze mi jej zazdrościli. Tym bardziej dziwili się, że nigdzie jej ze sobą nie zabieram.

Reklama

– Boisz się, że ktoś ci ją ukradnie? – zażartował kiedyś Grzegorz z działu kadr, gdy na imprezę firmową znów wybrałem się sam, bez Lidii.

Uśmiechnąłem się tylko głupio, a potem chętnie zmieniłem temat. Bo jak miałem im wytłumaczyć, że żona zwyczajnie nie lubi takich spędów? Lidia była taka od zawsze. Od dobrej zabawy w gronie znajomych, nawet tych najbliższych, wolała wieczór przed telewizorem albo z książką w dłoni. Na tańce ani wspominki nigdy nie miała ochoty, a kiedy planowałem ją gdzieś wyciągnąć, żebyśmy spędzili wieczór w towarzystwie, wymawiała się bólem głowy albo zmęczeniem.

Najpierw, kiedy byłem tuż po studiach i skupiałem się głównie na karierze, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ale z roku na rok takie stanie na uboczu, z dala od wszystkich fajnych wyjść, o których dyskutowało zwykle całe moje otoczenie, zaczynało mnie drażnić.

Tęskniłem za gwarem i towarzystwem

Kiedyś, jeszcze w liceum i za studenckich czasów, byłem duszą towarzystwa. Wszędzie mnie było pełno, miałem wielu znajomych, a żaden wieczór nie okazywał się dla mnie straconym. Obracałem się wśród różnych ludzi, a doświadczenia z kolejnych imprez naprawdę miło wspominałem. No, czasem poza śmiechem czy nostalgią, było jeszcze trochę adrenaliny, ale… komu to przeszkadzało?

Teraz, siedząc w domu i gapiąc się w telewizor, czułem się beznadziejnie. Lidia skupiała się na tych swoich lekturkach wypożyczanych regularnie z lokalnej biblioteki, a mnie całego aż nosiło. Czasem wyszedłem tylko z kolegami na piwo, ale i to średnio poprawiało mi nastrój, bo zaraz po powrocie słuchałem wyrzutów żony.

– Co cię tak nosi? – burczała. – Po co żeś znowu się z nimi szlajał nie wiadomo gdzie? Ile ty masz lat? Dorosły facet, a po jakichś barach się rozbija jak niemądry dzieciak!

Kiedy w lutym od znajomych z pracy dowiedziałem się, że miejscowy dom kultury organizuje całkiem nieźle się zapowiadający bal przebierańców, uznałem, że muszę się tam pojawić. A Lidię zamierzałem tam zawlec – nawet siłą! Kolega miał kilka wejściówek, więc dostałem jedną dla dwóch osób za kupony do pizzerii.

– Lidka, posłuchaj – zwróciłem się do żony, gdy siedzieliśmy wieczorem w salonie. – W domu kultury jest teraz taki bal karnawałowy…

– Widziałam plakaty – przerwała mi, nawet nie podnosząc wzroku znad książki. – Znowu badziewie jakieś wymyślili. Kto na to w ogóle chodzi?

– No właśnie pomyślałem sobie, że może my byśmy się wybrali…? – spytałem nieśmiało.

Spojrzała na mnie spode łba.

– No chyba oszalałeś, Adam – stwierdziła święcie oburzona. – Na takie coś? Daj ty spokój! Wiesz dobrze, że to dla oszołomów i dzieciaków z osiedla. Czujesz się jednym albo drugim?

Nie odpowiedziałem. Byłem prawie pewny, że dalsza dyskusja nie ma sensu – Lidia i tak wiedziała swoje. Machnąłem na nią ręką, ale uznałem, że nie poddam się tak łatwo.

Nie mogłem odpuścić tego balu

Skoro żona nie chciała iść ze mną, uznałem, że nie muszę mieć żadnych wyrzutów sumienia, jeśli pójdę sam. Oczywiście w żadnym razie nie mogłem się do tego przed nią przyznać! Nadawałaby na mnie do końca świata i jeden dzień dłużej, gdyby tylko się połapała. Wiedziałem jednak, że szybko o tej imprezie zapomni – takie „głupoty” wyrzucała z myśli przecież niemal natychmiastowo.

Doszedłem więc do wniosku, że przeczekam. Przez kolejne dni nie wspominałem więcej o balu, udając, że w ogóle mnie nie interesuje, a temat jest zamknięty. Tymczasem z ogromną ekscytacją przygotowywałem się do wyjścia. Wypożyczyłem sobie nawet strój Zorro – uważałem, że wyglądam w nim całkiem całkiem, zwłaszcza że dobrze mi było w czarnym.

W końcu Lidii powiedziałem, że razem z kumplem z działu pracujemy nad ważnym projektem i muszę pojechać do niego na wieczór. Uprzedziłem, że wrócę późno i żeby na mnie nie czekała.

– No dobrze, skoro to takie ważne – wzruszyła ramionami. – Tylko nie siedźcie za długo. Jutro sobota, ale nie lubię, jak jesteś potem taki nieprzytomny.

Zaintrygowała mnie kobieta skryta za maską

Nie mogłem uwierzyć, że udało mi się wyrwać z domu na najprawdziwszą imprezę. W strój przebrałem się u brata, który doskonale znał moją nieciekawą sytuację z Lidią i jej awersją do wszelkich zabaw.

– Tylko nie zaszalej tam za bardzo – zaśmiał się, gdy od niego wychodziłem. – Pamiętaj o swojej uroczej żonie!

Trochę się obawiałem, jak to wszystko będzie wyglądać, ale rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Muzyka była w porządku, jedzenie i picie też całkiem niezłe. No i mnóstwo nieznajomych kobiet, skrytych za maskami. Nie myślałem wcale o jakichś tam skokach w bok, które sugerował mój brat – co to, to nie. Mały flircik jednak przecież nikomu by nie zaszkodził.

Krótko po przyjściu w oko wpadła mi taka jedna. Była sama, ale najwyraźniej całkiem nieźle się bawiła. Miała na sobie długą, czerwoną sukienkę i czarny kapelusz z szerokim rondem. Nie miałem pojęcia, za kogo się przebrała, ale też nie bardzo mnie to obchodziło. Intrygowało mnie tylko, co w jej przypadku skrywa maska. Snułem się przez nią przez dłuższy czas, zastanawiając się, czy wypada podejść. W końcu co mi szkodziło? Dlaczego miałbym sobie czegokolwiek odmawiać?

Uznałem, że koniec tego obserwowania. Ile człowiek może się tak czaić? Ruszyłem pewnie w jej stronę, żeby wreszcie choć trochę ją pobajerować. A Lidia… Cóż, sama była sobie winna, skoro wolała gnić w domu. Zaszedłem tajemniczą piękność od tyłu, właśnie w chwili, gdy zdejmowała maskę – prawie na pewno miała się skierować do łazienki. Już miałem się odezwać, gdy odwróciła głowę w moją stronę i… czar prysł.

To nie mogła być prawda

– Justyna? – wykrztusiłem. Bo właśnie patrzyłem na twarz mojej byłej. Kobiety, z którą związałem się przed Lidią i która rzuciła mi pierścionkiem zaręczynowym w twarz.

Skrzywiła się z niesmakiem.

– Adam? – Przyjrzała mi się krytycznie. – A co ty tutaj robisz? Nie siedzisz w domu? Z tą swoją… nudną żoną?

Prychnąłem i momentalnie zmarszczyłem brwi. Już nie pamiętałem, jak bardzo działała mi kiedyś na nerwy. Ale właśnie mi przypomniała.

Nie twoja sprawa – burknąłem. – I przepraszam. Po prostu cię z kimś pomyliłem.

Parsknęła drwiącym śmiechem.

– No, ciekawe z kim – rzuciła z przekąsem. – Bo z tego, co pamiętam, gust ci się trochę popsuł. Wypacykowane blondyny z doklejonymi ustami to nie tutaj. Poszukaj gdzieś indziej. Na pewno znajdziesz.

– Zabawne – wymamrotałem pod nosem. – Masz rację. Wybrałem sobie właśnie bardzo kiepskie towarzystwo, ale już naprawiam swój błąd. Żegnam.

Kiedyś jeszcze zaliczę udaną zabawę

Po tej kompletnej porażce, która zakończyła się na spotkaniu z Justyną, kompletnie straciłem ochotę na dalszą zabawę. Pozbierałem się więc, przebrałem w łazience i pojechałem do domu. Na miejscu powitała mnie Lidia, wciąż jeszcze ślęcząca nad książką.

– O, tak szybko wam poszło? – zapytała z wyraźnym zdumieniem.

– A tak – wymusiłem uśmiech. – Mieliśmy dużo dobrych pomysłów. Ale teraz… muszę wziąć prysznic. Jestem skonany.

– No pewnie. Leć, leć – potwierdziła i pogrążyła się z powrotem w lekturze.

Ja natomiast, idąc do łazienki, zastanawiałem się nad tym, co poszło nie tak. Obiecałem też sobie, że nie odpuszczę i jeszcze w tym roku wybiorę się na jakąś imprezę, na której, w przeciwieństwie do tego nieszczęsnego balu, będę dobrze się bawić. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale coś wymyślę.

Może wszystko wcześniej zaplanuję, może wyślę Lidię do rodziców albo przekonam ją, że powinna spędzić trochę czasu z którąś ze swoich sióstr. Tak, to sporo ułatwi, a ja może wreszcie dam trochę radochy swojemu wewnętrznemu imprezowiczowi, a przy okazji zatrę te przykre doświadczenia z karnawałowej wtopy.

Adam, 39 lat

Reklama

Czytaj także:
„Wymarzony bal karnawałowy zmienił się dla mnie w piekło. Gdy odkryłam grzeszki męża, zaplanowałam zimną zemstę”
„Chciałam przynieść mężowi pączki w tłusty czwartek prosto do łóżka. Nie wiedziałam tylko, że ubiegł mnie już ktoś inny”
„Na balu maskowym pomyliłam narzeczonego z przypadkowym facetem. Prawdę poznałam dopiero, gdy było już za późno”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...