Reklama

Bal andrzejkowy nie był moim pomysłem. Właściwie miałam ochotę zaszyć się pod kocem z kubkiem herbaty i nie wychodzić z domu aż do wiosny. Ale mój mąż nalegał. – Będzie fajnie, potańczymy, poznasz nowych ludzi – mówił z entuzjazmem. Uległam, choć intuicja coś mi podpowiadała. Nie wiedziałam, że tego wieczoru spotkam kogoś, kto kiedyś był dla mnie całym światem. I że te kilka godzin w klimacie świateł, muzyki i alkoholu sprawi, że wszystko się zachwieje. Łącznie z moim małżeństwem. Tylko dlatego, że on mnie wtedy pilnował, nie stało się coś więcej.

Nie chciałam tam iść

Nie przepadam za takimi imprezami. Tłumy ludzi, głośna muzyka, sztuczne uśmiechy i rozmowy o niczym. Od kiedy urodziły się dzieci, mój świat skurczył się do pracy, domu i odrabiania lekcji przy kuchennym stole. I wcale nie narzekałam. Lubiłam tę swoją rutynę, bo była bezpieczna. Ale Krzysiek miał inne zdanie.

– Zobaczysz, będzie fajnie. Taki bal, jak kiedyś. Trochę tańca, wróżby andrzejkowe, może jakiś konkurs. Tylko dorośli, bez dzieci. Odzwyczaiłaś się już od zabawy?

– Nie chodzi o to... Po prostu nie mam ochoty – odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc go urazić.

Wiedziałam jednak, że nie odpuści. I nie odpuścił. W dzień imprezy wyciągnął z szafy moją czerwoną sukienkę, tę, w której poznał mnie na weselu swojej kuzynki.

W niej wyglądałaś jak ogień – mruknął, całując mnie w kark.

W końcu uległam. Pojechaliśmy do ośrodka pod miastem, gdzie zorganizowano bal. Sala była przystrojona w klimacie retro – kolorowe światełka, balony, stara dobra muzyka z lat dziewięćdziesiątych. Znajome pary, trochę obcych twarzy. W pierwszej godzinie trzymałam się blisko męża, trochę sztywna, trochę spięta. I wtedy, między jednym a drugim utworem, zobaczyłam go. Stał przy barze. Piotr. Mój Piotr sprzed lat.

Zupełnie jak dawniej

Nie wiem, czy to on pierwszy mnie zauważył, czy ja jego. Ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, świat jakby na chwilę przystanął. Nie z przesady. Naprawdę tak to poczułam. Piotr wyglądał... dojrzalej, bardziej męsko, choć wciąż miał ten sam sposób patrzenia – lekko przekorny, trochę nieobecny, jakby ciągle analizował coś w głowie. Miał zarost, którego kiedyś nie nosił, ale uśmiech ten sam. I cholernie dobrze wyglądał w granatowej koszuli.

Zrobiło mi się ciepło na twarzy. Odwróciłam wzrok, jakby złapał mnie na czymś nieprzyzwoitym. Poczułam, jak Krzysiek kładzie mi rękę na plecach.

– Wszystko okej? – zapytał.

– Tak, jasne – odpowiedziałam, wymuszając uśmiech.

Ale od tej chwili trudno mi było się skupić na czymkolwiek. Piotr pojawiał się w polu widzenia co chwilę – raz przy stoliku z przekąskami, raz w kolejce po wróżbę, później znów przy barze. Jakby mimochodem przecinał moją orbitę. Albo to ja nieświadomie go szukałam wzrokiem.

Kiedy Krzysiek wyszedł na chwilę przed salę odebrać telefon, Piotr znalazł się nagle obok mnie. Zupełnie jakby czekał na ten moment.

– Nie wierzę... to naprawdę ty? – zapytał z tym swoim uśmiechem, który kiedyś doprowadzał mnie do łez i śmiechu jednocześnie.

– Cześć, Piotr – odpowiedziałam, udając opanowanie.

Nie wiem, ile czasu staliśmy wtedy obok siebie, mówiąc niby o niczym, ale każde zdanie było jak mały powrót do przeszłości. Do czegoś, co kiedyś bolało zbyt mocno.

O jeden łyk za dużo

Rozmowa z Piotrem płynęła zaskakująco naturalnie, jakby nie było między nami tych wszystkich lat, związków, łez, decyzji i nieodebranych połączeń. Wspomnienia wracały same – tamten koncert nad jeziorem, nasza pierwsza sprzeczka o zupełnie nieistotną rzecz, zapach jego bluzy, którą ukradkiem zabrałam kiedyś do domu. A on też pamiętał. Zadziwiająco dużo.

Myślałem, że wyjechałaś na dobre – powiedział w pewnym momencie. – Słyszałem coś o Londynie.

– Byłam. Na dwa lata. Ale wróciłam. Wyszłam za mąż, dzieci... No wiesz, życie – próbowałam mówić lekko, choć w środku coś się we mnie plątało.

– Krzysiek, tak? – uniósł brwi. – Widziałem was. Wygląda na porządnego faceta.

– Jest – potwierdziłam szybko, trochę zbyt szybko.

Kolejna szklanka wina tylko pogłębiła to dziwne uczucie. Że jestem w niewłaściwym miejscu i jednocześnie bardzo we właściwym. Że powinnam wrócić do stolika, a jednak moje nogi wrosły w podłogę. I kiedy Piotr zaproponował taniec, nie odmówiłam. Nie wiem, co mnie podkusiło. Może ta melodia, może jego dotyk na mojej talii, tak znajomy, a jednak nowy. Tańczyliśmy wolno, zbyt wolno jak na tę piosenkę. I zbyt blisko. Czułam jego zapach, ciepło dłoni na plecach i nie mogłam się oderwać.

– Gdybyśmy się wtedy nie rozstali... – zaczął.

– Ale się rozstaliśmy – przerwałam mu, bo wiedziałam, dokąd zmierza. A przecież nie mogłam iść tam z nim. Nie powinnam.

Nie chciałam go zostawić

Zanim Piotr zdążył odpowiedzieć, usłyszałam głos Krzyśka. Szukał mnie. Najpierw spokojnie, potem już trochę głośniej, jakby zniecierpliwiony. Oderwałam się od Piotra, wyprostowałam, szybko poprawiłam sukienkę.

– Muszę iść – szepnęłam, unikając jego wzroku.

– Jasne – odpowiedział. Ale widziałam w jego oczach coś, co trudno było nazwać. Tęsknotę? Smutek? A może tylko zranione ego?

Wróciłam do stolika, gdzie Krzysiek już siedział, mieszając nerwowo drinka. Spojrzał na mnie uważnie.

– Gdzieś zniknęłaś. Już się zacząłem zastanawiać, czy nie wróciłaś do domu bez słowa.

– Byłam w toalecie, potem wzięłam wino... spotkałam znajomego – odpowiedziałam wymijająco.

– Znajomego? – zapytał z lekkim uniesieniem brwi.

– Ze studiów – dodałam szybko. – Piotra.

Krzysiek zmarszczył czoło. Chyba przypomniał sobie to imię, bo nie pytał dalej. Tylko skinął głową i napił się drinka. Przez resztę wieczoru trzymał się mnie blisko. Przy tańcach, przy stoliku, nawet kiedy szłam po coś do jedzenia, podążał za mną. Jak cień. I choć zazwyczaj bywał luźny, teraz był czujny, jakby coś przeczuwał.

W pewnym momencie złapał mnie za rękę, ścisnął delikatnie.

– Coś się stało? – zapytał cicho, ale z powagą.

Pokręciłam głową. Nie umiałam mu powiedzieć, że moje serce biło dziś zbyt mocno, ale nie przez niego. Że spotkałam kogoś, kto kiedyś je połamał, a teraz mógłby je znowu rozedrzeć. Gdyby tylko dostał szansę.

Gdyby nie on, nie wiem...

Została ostatnia godzina balu. Ludzie byli już rozluźnieni, niektórzy śmiali się z wróżb, inni tańczyli, jakby nie było jutra. A ja siedziałam przy stoliku, udając, że świetnie się bawię. Krzysiek wstał na chwilę do znajomych, a ja zostałam sama z myślami. I z pytaniem, które nie chciało opuścić mojej głowy: co by było, gdybym wtedy nie wróciła do stolika?

Piotr znów gdzieś się pojawił. Pojedyncze spojrzenia, nieśmiałe uśmiechy. Nie podchodził już. Jakby zrozumiał, że ta historia nie może się powtórzyć. Ale był obecny – wystarczająco, by czuć napięcie, którego nie sposób było zignorować. Miałam ochotę wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć powietrza, jakoś się otrzeźwić. Wyszłam więc, bez słowa. Usiadłam na chłodnym murku, otuliłam się ramionami. I wtedy... Piotr jednak przyszedł. Usiadł obok. Nie za blisko, ale wystarczająco blisko, bym czuła jego obecność.

– Wiesz, że gdybyś powiedziała jedno słowo... – zaczął, ale przerwałam mu, patrząc mu prosto w oczy.

– Nie mów tego, proszę. Nie komplikuj mi świata, który ledwo poukładałam.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. W końcu wstałam.

– Powinnam wracać. Mąż czeka – powiedziałam spokojnie.

– Wiem – odpowiedział. – Ale dziękuję, że mogłem cię zobaczyć. I zatańczyć ten jeden raz. To wystarczy.

Odeszłam bez słowa. Nie odwracałam się. Bo wiedziałam, że gdybym spojrzała, coś mogłoby się złamać. A przecież nie mogłam tego zrobić Krzyśkowi. Ani sobie.

Ciągle siedzi mi w głowie

Kiedy wróciłam na salę, Krzysiek już czekał. Miał zmartwioną minę i lekko rozczochrane włosy, co znaczyło, że znów nerwowo przeczesywał je palcami. Znałam te jego gesty na pamięć.

– Gdzie byłaś? – zapytał, wstając.

– Na zewnątrz. Potrzebowałam chwili.

– Wszystko w porządku?

Zamiast odpowiedzieć, objęłam go i przytuliłam. Po prostu. Bez słów. I po raz pierwszy tego wieczoru poczułam, że to naprawdę on jest moim domem. Że mogę się oprzeć, kiedy wszystko inne wiruje.

– Wracamy? – szepnęłam mu do ucha.

– Jeśli chcesz – odpowiedział i podał mi płaszcz.

W drodze do domu trzymaliśmy się za ręce. Z głośników w samochodzie leciała cicha muzyka. Nie pytał o Piotra. Może wiedział, że i tak bym mu nie powiedziała wszystkiego. A może po prostu ufał. W milczeniu było coś prawdziwego. Coś, czego nie trzeba było udowadniać.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok męża i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myślałam o Piotrze, o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby... Ale nie wydarzyło się. Bo Krzysiek był przy mnie. Czuwał, był obecny, nawet kiedy nie wiedział dokładnie, co się dzieje. Może instynktownie wyczuł zagrożenie.

Ten wieczór przypomniał mi coś ważnego. Przeszłość potrafi być kusząca, ale to teraźniejszość trzyma mnie przy życiu. I choć przez chwilę zachwiałam się w miejscu, to jednak nie spadłam. Bo ktoś mnie wtedy trzymał za rękę.

Zofia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama