Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam być sobą. Może wtedy, gdy urodziłam Kubę i postanowiłam rzucić pracę, żeby zająć się domem. Może jeszcze wcześniej – gdy Marek wrócił z pierwszej zagranicznej delegacji i przywiózł mi perfumy, które nawet nie były w moim guście. Ale się cieszyłam, bo byłam jego żoną. Żoną „człowieka sukcesu”, jak mawiali nasi znajomi.

Przez lata byłam jak cień. Świetnie wyglądałam na zdjęciach – uśmiechnięta, elegancka, z idealną fryzurą. Ale wewnątrz... coraz bardziej pusta. Marek często wyjeżdżał, a kiedy był w domu, to jakby go nie było. Nie pytał, jak się czuję. Nie słuchał. A ja udawałam, że to normalne. Bo przecież „dobrze się nam powodziło”.

Z czasem zaczęłam podejrzewać, że Marek mnie zdradza. Pierwszy raz, kiedy przyszedł zbyt późno, zbyt wyperfumowany, z telefonem wyciszonym w kieszeni. Ale wtedy jeszcze mu uwierzyłam – że „został w biurze”, że „kolega miał kryzys”, że „musiała być klimatyzacja, bo przecież nie perfumy”.

Dorota – moja przyjaciółka – wiedziała, że coś jest nie tak. Milczała, ale jej spojrzenia mówiły więcej niż słowa. Wtedy zaczęło we mnie rosnąć coś nowego. Coś, co później nazwę siłą.

Moje podejrzenia się sprawdziły

– Marek, która godzina? – zapytałam z pozorną obojętnością, gdy wszedł do sypialni, delikatnie przymykając drzwi, jakby wstydził się własnych kroków.

– Późno – mruknął. – Mieliśmy awarię systemu w firmie. Siedziałem z informatykiem do końca.

– O, biedny informatyk – uniosłam brew, patrząc, jak zdejmuje marynarkę. – Dziwne, bo nie czuję zapachu informatyka, serwerowni, raczej jakiegoś... kwiatu?

Zamarł na sekundę, po czym wzruszył ramionami.

Klient mnie dziś przytulił na koniec spotkania, może coś zostawił – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

– No tak – powiedziałam cicho i odwróciłam się na drugi bok.

Kiedy zasnął, sięgnęłam po jego koszulę z kosza na pranie. Delikatny, kobiecy zapach perfum unosił się między materiałem. Wsunęłam ją z powrotem i poszłam do kuchni, żeby napić się wody. Wzięłam telefon i wysłałam krótką wiadomość do Doroty:

„To już nie tylko intuicja”.

Odpisała po minucie:

„Zacznij działać. Czas leci”.

Siedząc w kuchni, czułam się... dziwnie spokojna. Nie płakałam. Nie wrzeszczałam. Nie krzyczałam „jak on mógł”. Wiedziałam, że to nie pierwsza. Może nawet nie druga.

Wróciłam do łóżka i zamknęłam oczy. Wiedziałam, co zrobię. Ale jeszcze nie teraz. Teraz tylko będę słuchać, obserwować, zapamiętywać. Potrzebuję faktów, nie domysłów. Prawnik, konto oszczędnościowe, cichy plan.

Marek chrapał lekko obok mnie. A ja leżałam z otwartymi oczami, patrząc w sufit. Przysięgam, w tamtej chwili poczułam coś, czego nie czułam od lat – siłę. I cień uśmiechu.

Miałam tajny plan

– Zosia, nie rób żadnych scen. Błagam cię – powiedziała Dorota, siadając naprzeciwko mnie przy kawiarnianym stoliku. – Wiem, co teraz czujesz. Ale nie działaj impulsywnie. Ty masz wygrać. A nie on.

Nie zamierzam krzyczeć, płakać ani robić mu awantur – powiedziałam cicho. – Już nie. Będę spokojna. I przygotowana.

Dorota kiwnęła głową i po chwili wyjęła z torebki wizytówkę.

– Mecenas Górski. Prowadził rozwód mojej kuzynki. Taki, w którym facet też miał „podwójne życie”. Jest konkretny i bezlitosny.

Przyjęłam kartonik i włożyłam go do portfela.

Zacznę od konta – powiedziałam. – Osobne, tylko na moje nazwisko. Muszę zabezpieczyć siebie. I może dzieci... Nawet jeśli są już dorośli.

– A dowody? – zapytała Dorota.

– Zbieram – skinęłam głową. – Już od dawna. Kopie rachunków z hoteli, screeny wiadomości, zdjęcia. Na razie trzymam wszystko na pendrive’ie, zaszyfrowanym. Leży w pudełku po biżuterii.

Dorota przyglądała mi się uważnie.

– Nie wiedziałam, że jesteś taka...

Zdeterminowana? – przerwałam jej. – Ja też nie wiedziałam. Ale najwyraźniej się uczę.

Wróciłam do domu z dziwnym uczuciem – jakbym właśnie podpisała kontrakt ze starszą wersją siebie. Tą, która nie godzi się na półśrodki. Otworzyłam laptopa. Przelałam pierwsze pieniądze na nowe konto. Potem kolejne. Marek nawet nie wiedział, że mamy jeszcze tę lokatę z czasów, gdy byliśmy... razem.

W nocy leżałam obok niego, jak co noc. Ale w mojej głowie rozpisywałam plan działania. Krok po kroku. Punkt po punkcie. I pierwszy raz od lat... czułam, że coś kontroluję.

Dla nich byłam niewidzialna

– Anetko, dołożysz mi jeszcze trochę tego jogurtu z granolą? – zapytałam, próbując przebić się przez gwar rozmowy przy śniadaniu.

Mamo, przecież masz jeszcze w miseczce – odpowiedziała bez złośliwości, ale nie podniosła nawet wzroku.

– Kuba, widziałeś ten nowy serial? – rzucił Marek, ignorując mnie zupełnie.

– Jasne, tata, rozkręca się od trzeciego odcinka – zaśmiał się Kuba. – Ale ty chyba zaśniesz po pięciu minutach, jak zawsze.

Tylko niech mama nie wybiera, bo znów skończy się na jakimś nudnym romansie z Francji – dodała Aneta i oboje z Markiem wybuchnęli śmiechem.

Zamilkłam.

Odsunęłam talerz i spojrzałam przez okno. Słońce padało na stół, jakby próbowało rozświetlić to teatralne przedstawienie. Ja grałam w nim roślinę doniczkową – ozdobę wnętrza, cicho stojącą w tle.

– Marek – zaczęłam mówić spokojnie, ale głośno. – Kiedy ostatnio zapytałeś mnie, jak się czuję?

Zapadła cisza. Aneta spojrzała na mnie, jakby po raz pierwszy od dawna zobaczyła, że mam twarz.

– Mamo... – zaczęła, ale nie dokończyła.

Nieważne – odsunęłam krzesło i wstałam. – Idę na spacer.

Wyszłam, nie zamykając drzwi do końca. Serce waliło mi jak młot, ale twarz miałam spokojną.

W drodze powrotnej spojrzałam na ekran telefonu. Wiadomość do Doroty:

„Zdecydowałam. Wręczę mu pozew na jego urodzinach”.

Odpisała od razu:

„Zosia, jesteś pewna?”.

Spojrzałam na swoje odbicie w witrynie sklepu.

– Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna.

Niespodzianka się udała

Był gwar. Zbyt głośna muzyka, rozmowy, śmiechy – wszystko, jak Marek lubił. Wynajął salę w restauracji pod Warszawą, zamówił catering, orkiestrę i... fotografa. „Bo to pięćdziesiątka – trzeba zapamiętać!” – mówił dumnie.

Stałam przy barze, obserwując, jak Marek bryluje wśród gości. Uśmiechał się szeroko, otoczony kobietami – koleżanki z pracy, znajome z siłowni, jedna z wyraźnie za młoda, zbyt chuda i zbyt przylegająca sukienka. Znałam ją. Z „hotelu w Katowicach”. Wtedy jeszcze udawałam, że to tylko wyjazd służbowy.

Spojrzałam na Dorotę. Skinęła głową.

Kelner stuknął w kieliszek. Sala zamilkła.

– Szanowni państwo! – zaczęłam spokojnie, biorąc mikrofon. – Dziękuję, że jesteście dziś z nami. Marek kończy pięćdziesiąt lat. To ważna rocznica. Okrągła. I idealna, by... podziękować.

Marek uśmiechnął się szeroko, zrobił krok w moją stronę. Aneta i Kuba spojrzeli zaskoczeni.

– Dziękuję ci, Marek, że przez te wszystkie lata dawałeś mi... ciszę – powiedziałam wolno. – Dziękuję, że nauczyłeś mnie, czym jest samotność w duecie. Że pokazałeś, jak to jest być niewidzialną.

Rozległy się pojedyncze kaszlnięcia.

– A najbardziej... dziękuję ci, że mnie zdradzałeś. Dzięki tobie zrozumiałam, że zasługuję na więcej. Na szacunek. Na prawdę. Na siebie.

Wyjęłam kopertę z torebki i podałam mu ją.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie. To pozew o rozwód.

Cisza. Ktoś upuścił kieliszek. Marek stał jak sparaliżowany, trzymając kopertę, której nie otworzył. Spojrzałam mu prosto w oczy i... odeszłam od mikrofonu.

Dorota stała przy drzwiach. Kiwnęła głową. A ja po raz pierwszy od lat czułam się lekka.

Mam to, czego chciałam

– I co teraz? – zapytała Dorota, wlewając wino do dwóch kieliszków. Siedziałyśmy u niej, jeszcze w tej samej sukience z imprezy. Buty cisnęłam w kąt. Byłam zmęczona. Ale spokojna.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Naprawdę nie wiem. Ale pierwszy raz od dawna... nie boję się tego.

Dorota podała mi kieliszek i usiadła obok. Milczałyśmy chwilę. Na stole leżały klucze do mieszkania, które wynajęłam tydzień wcześniej. Małe, jasne, z balkonem. Mój własny kąt. Czekało na mnie.

– Marek nic nie powiedział? – zapytała w końcu.

– Stał. Jakby go ktoś zabetonował. Myślałam, że powie coś, zaprzeczy, krzyknie... a on po prostu patrzył. Jakby pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę.

– I dobrze – Dorota uniosła kieliszek. – Za nowy początek?

– Nie, nie za nowy – powiedziałam cicho. – Za to, że się skończyło. I że żyję.

Leżałam potem długo w łóżku, już sama, w nowym mieszkaniu. Przypominałam sobie dziecięce rysunki na lodówce, zapach rosołu w niedzielę, dotyk jego ręki – kiedyś czuły, potem obojętny. Wszystko to zostawało za mną.

Nie było we mnie nienawiści. Nawet nie żalu. Była tylko... cisza. I spokój.

Otworzyłam telefon. Na ekranie powiadomienie: „Nowa wiadomość od Marka”. Nie przeczytałam. Wyłączyłam telefon.

Spojrzałam na siebie w lustrze. Bez makijażu. W podkoszulku. Trochę zmęczona. Ale... silna.

Jesteś wolna – powiedziałam do swojego odbicia.

W końcu w to uwierzyłam.

Zaczęłam się oswajać

Nowe mieszkanie pachniało farbą i ciszą. Stałam przy oknie z kubkiem kawy, patrząc, jak świat toczy się dalej. Tramwaj zatrzymał się na przystanku, ktoś biegł z psem, starsza pani niosła torbę z warzywami. Zwyczajne życie. I ja – po raz pierwszy od dawna – byłam jego częścią.

Nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie miałam planu pięcioletniego. Nie miałam nawet pewności, czy dam sobie radę. Ale czułam, że to początek. Prawdziwy.

Czasem tęskniłam. Za dziećmi, kiedy były małe. Za zapachem świątecznego kompotu. Za chwilami, gdy Marek patrzył na mnie tak, jakby nic innego nie istniało. Ale to wszystko minęło. I już nie wróci.

Nie chodziło o zemstę. Chociaż przez chwilę chciałam, żeby go zabolało – to nie ona była moją siłą. Moją siłą była świadomość, że nie jestem już tylko tłem. Że nie muszę się prosić o uwagę. Że mogę kochać siebie, nawet jeśli nikt inny akurat nie patrzy.

Nie każdy związek kończy się krzykiem. Czasem kończy się ciszą. A w tej ciszy kobieta w końcu słyszy własne myśli. I z nich układa swój nowy dom.

Zamknęłam okno. Przede mną leżała lista rzeczy do załatwienia. Praca, zakupy, montaż półek. Uśmiechnęłam się.

Zofia, 50 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama