„Na 50. rocznicę ślubu chciałem podarować żonie coś wyjątkowego. Wyśmiała mnie i nazwała sentymentalnym staruszkiem”
„Naprawa zajęła mi kilka dni. Musiałem zamówić nowe zapięcie i wypolerować powierzchnię na tyle, na ile się dało. Nie wyglądała jak nowa, ale miała w sobie jakiś urok, może właśnie przez te drobne skazy”.

- Listy do redakcji
Myślę, że cisza dla wielu ludzi jest niewygodna i niezręczna. Dla mnie to jak stary, wyświechtany sweter: trochę gryzie, trochę pachnie kurzem, ale bez niego człowiek marznie. Taką właśnie mamy ciszę z moją żoną Marysią.
Mamy swoje rytuały
Każdego ranka wstaję wcześniej od niej. Zapalam światło w kuchni, otwieram okno, żeby wypuścić nocny zaduch i parzę herbatę – jedna łyżeczka na kubek, nie za mocna, bo Marysia mówi, że potem jej serce bije za szybko.
Potem siadam przy stole, biorę krzyżówki i słucham dźwięków domu. Bojler warczy w łazience, w sypialni skrzypi łóżko, kiedy moja żona się przekręca na drugi bok. Z Marysią jesteśmy małżeństwem już pięćdziesiąt lat. Bywało, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Miała taki dźwięczny śmiech, jak porcelana uderzająca o blat. Dzisiaj… cóż, nasze rozmowy sprowadzają się do prostej wymiany zdań:
– Co na obiad?
A ona odpowiada:
– Zupa pomidorowa.
Mamy dorosłe dzieci, które już dawno są na swoim. Przyjeżdżają w święta, czasem dzwonią, ale tak naprawdę zostaliśmy z Marysią sami – ja i ona. I ta nasza cisza. Nie kłócimy się, bo nie mamy o co. Ale nie trzymamy się już za ręce, nie dotykamy się czule, jakbyśmy oboje się bali, że dotyk przypomni nam, jak bardzo jesteśmy sobie już obcy.
Wspomnienia wróciły
Któregoś dnia szukałem czegoś w szufladzie komody i trafiłem na pudełko, takie zwykłe, plastikowe, z pożółkłą naklejką. W środku leżała broszka Marysi. Zardzewiała, z ułamanym zapięciem, ale od razu sobie przypomniałem, że kiedyś nosiła ją często. Lubiła ją i mówiła, że pasuje do wszystkiego. A potem przestała ją nosić, bo zapięcie ciągle się odpinało.
Usiadłem na stołku w warsztacie i przyjrzałem się jej uważnie. Powierzchnia była porysowana, zapięcie kompletnie do wymiany. Znałem się na takich rzeczach. Ostrożnie wziąłem ją w palce. To był kawałek przeszłości, który przypadkiem się uchował. Zacząłem od wyczyszczenia powierzchni. To nie była praca do odfajkowania, tylko coś więcej. Może głupio to zabrzmi, ale poczułem jakąś dziwną ekscytację, jakby to, co robię, naprawdę miało znaczenie.
Naprawa zajęła mi kilka dni. Musiałem zamówić nowe zapięcie i wypolerować powierzchnię na tyle, na ile się dało. Nie wyglądała jak nowa, ale miała w sobie jakiś urok, może właśnie przez te drobne skazy. Włożyłem ją do eleganckiego pudełka. Gotowe.
Nie była zadowolona
Zrobiłem to samodzielnie, specjalnie dla niej, na naszą pięćdziesiątą rocznicę. Chciałem, żeby to był prezent od serca, od Zdzisława dla Marii.
Rano, w dzień naszej rocznicy ślubu, postawiłem pudełko na stole, obok jej talerza i kubka. Herbata już parowała, chleb pokrojony, przyszykowałem całe śniadanie. Potem usłyszałem, jak wychodzi z sypialni i idzie do łazienki, jak włącza się bojler, a potem jej kroki do kuchni. Usiadłem na swoim miejscu i czekałem.
Weszła z włosami związanymi niedbale w koczek. Miała na sobie szlafrok. Usiadła, sięgnęła po kubek z herbatą i wtedy zobaczyła pudełko. Przesunęła je bliżej siebie, ale nie otworzyła od razu.
– Co to?
– Prezent dla ciebie na naszą rocznicę. Sam naprawiłem. Pamiętasz ją?
Otworzyła wieczko i popatrzyła na broszkę przez chwilę, po czym zamknęła pudełko i odsunęła na bok.
– Naprawdę? Po tylu latach? Wolałabym, żebyś posprzątał w garażu. Robisz się sentymentalny na starość.
Nie czekałem na dalsze słowa. W milczeniu sięgnąłem po kromkę chleba i zacząłem jeść, nie patrząc w ogóle w jej stronę. Po śniadaniu zabrałem pudełko ze stołu.
Zrobiło mi się przykro
Tamtego dnia nie powiedzieliśmy sobie już nic. Poszedłem do warsztatu, usiadłem przy stole i położyłem przed sobą pudełko z broszką. Przez chwilę na nie patrzyłem, a potem wysunąłem szufladę w stole.
W środku leżało kilka rzeczy, które kiedyś zrobiłem dla Marysi. Breloczek z wygrawerowanym imieniem – kiedyś nosiła go przy kluczach. Drewniana figurka aniołka, który stał na półce w kuchni i pierścionek z miedzianego drutu, zrobiony ot tak, dla żartu. Wszystkie rzeczy miały wspólną cechę – nie były już potrzebne.
Położyłem broszkę obok nich. Przesunąłem palcem po wieczku pudełka i zamknąłem szufladę. Zrobiłem to powoli, bez pośpiechu, jakbym zamykał nie szufladę, ale własne serce.
Nie odzywałem się
Kiedy wieczorem wróciłem z warsztatu, w telewizorze w salonie prowadząca pogodę mówiła, że czeka nas ciepło. Marysia siedziała na kanapie i oglądała. Nie odezwała się do mnie od rana. Potem zaczął się serial, który ogląda co wieczór. Gdy leciała czołówka, zapytałem:
– Chcesz coś do picia?
– Nie. Może później.
Poszedłem do kuchni i usiadłem przy stole. Patrzyłem przez chwilę na blat zarysowany w jednym miejscu, bo kiedyś kroiłem chleb bez deski. Marysia zwróciła się do mnie dopiero po dłuższej chwili, krzycząc z pokoju:
– Jutro przychodzą dzieci. Upiec ciasto?
– Jakie?
– Obojętne.
Z telewizora dobiegały głosy aktorów – ktoś krzyczał, ktoś płakał, a w naszym domu było odwrotnie. U nas mówiło się rzeczy potrzebne. Reszta wisiała gdzieś w powietrzu, nigdy niewypowiedziana.
Byłem sentymentalny
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziewiąta. O tej porze zazwyczaj już powoli szykowaliśmy się do spania. Zamknąłem oczy. Przez moment pomyślałem, że może wystarczy jedno słowo, jedno zdanie, żeby coś się między nami ruszyło. Ale nie wypowiedziałem niczego. Wstałem i zgasiłem światło w kuchni.
Noc przyszła szybko. Marysia zasnęła przed telewizorem, jak zwykle. Przykryłem ją kocem i zgasiłem lampkę. Zszedłem do warsztatu. Zapaliłem żarówkę nad stołem i sięgnąłem do szuflady. Otworzyła się bezszelestnie. Pudełko leżało tam, gdzie je zostawiłem, pomiędzy innymi przedmiotami, które kiedyś coś znaczyły. Wziąłem je do ręki i uśmiechnąłem się pod nosem.
Potem odłożyłem pudełko na miejsce. Przesunąłem palcami po kancie stołu i zamknąłem powoli szufladę. Są rzeczy, które kiedyś miały znaczenie, a potem zacierają się w pamięci. Ale ja nadal pamiętałem.
Zdzisław, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żal mi córki, bo związała się z przeciętniakiem. Ten chłopak zupełnie nie pasuje do naszej rodziny z tradycjami”
- „Nagle straciłam pracę, a mój mąż zgubił do mnie szacunek. Gdy stanęłam na nogi, nie mógł znieść mojego sukcesu”
- „Mam 50 lat i zamiast prowadzić sportowy wóz, pcham dziecięcy wózek. Zachciało mi się przygód na starość”

