„Na 40. urodziny dostałam od męża krem na zmarszczki. Z deski do prasowania ucieszyłabym się bardziej”
„Mój własny mąż, zamiast zrobić mi niespodziankę, zabrać na kolację, kupić perfumy albo chociażby głupie kwiaty, spojrzał na mnie i pomyślał: ona się starzeje, dam jej coś na zmarszczki!”.

Czterdzieste urodziny. Moment w życiu kobiety, kiedy teoretycznie powinna być pewna siebie, spełniona, zadowolona z tego, co osiągnęła. W rzeczywistości obudziłam się z bólem głowy, świadomością, że metabolizm już nigdy nie będzie taki jak w młodości, i że moje dzieci nie pamiętają, ile kończę lat. Ale to wszystko byłoby do przeżycia, gdyby nie prezent od mojego męża. Kiedy odpakowałam paczuszkę owiniętą w tandetny złoty papier, moim oczom ukazał się… krem na zmarszczki.
Tego się nie spodziewałam
Miałam ochotę cisnąć nim w jego głowę. Bo przecież równie dobrze mógł mi podarować deskę do prasowania, garnek czy książkę „Jak nie przytyć po czterdziestce”.
– Serio, Krzysiek? – zapytałam, obracając w dłoniach elegancki słoiczek kremu. – To twój pomysł na prezent urodzinowy dla swojej żony?
Mój mąż, ten wielki myśliciel i romantyk, wzruszył ramionami.
– No a co? Przecież to porządna marka, drogi był – powiedział, jakby to miało coś zmienić.
Przyjrzałam się mu uważnie, próbując ustalić, czy chociaż odrobinę rozumie, jak bardzo mnie właśnie obraził. Ale nie, w jego oczach nie było nawet cienia refleksji. Stał w progu kuchni, popijając kawę i patrzył na mnie z miną człowieka, który wykonał swój obowiązek i oczekuje pochwały.
– Wiesz co? Równie dobrze mogłeś mi kupić deskę do prasowania – syknęłam, odkładając krem na stół.
– No coś ty! – obruszył się Krzysiek. – Nie przesadzaj, przecież wiem, że masz cerę suchą, zawsze coś tam wklepujesz… Pomyślałem, że się ucieszysz.
Ucieszę? Ucieszę?! Mój własny mąż, zamiast zrobić mi niespodziankę, zabrać na kolację, kupić perfumy albo chociażby głupie kwiaty, spojrzał na mnie i pomyślał: „O, ona się starzeje. Dam jej coś na zmarszczki!”.
– Krzysiek, a co ty dostałeś na swoje czterdzieste urodziny? – zapytałam lodowatym tonem.
Zaczął się wiercić. Doskonale pamiętał. Wtedy się postarałam. Było przyjęcie, zegarek, który zawsze mu się podobał, a nawet weekendowy wypad do spa, żeby „mógł odpocząć”.
– No ale to co innego… – mruknął w końcu.
– No właśnie – rzuciłam i wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami.
W mojej głowie zaczęły kiełkować bardzo konkretne plany zemsty.
Było mi przykro
Cały dzień chodziłam wściekła. Gdyby Krzysiek choć odrobinę się wysilił, kupił mi coś ładnego, zabrał gdzieś, sprawił, żebym poczuła się wyjątkowo… Ale nie. Mój mąż uznał, że najlepszym prezentem na czterdziestkę będzie przypomnienie, że nie jestem już pierwszej młodości. Nie mogłam tego tak zostawić.
– Mamo, czemu jesteś taka naburmuszona? – zapytała Zuzia, wchodząc do kuchni.
Spojrzałam na moją piętnastoletnią córkę i pomyślałam, że jeśli jej ojciec nie ogarnie się w kwestii prezentów dla kobiet, to kiedyś jej chłopak zrobi dokładnie to samo.
– Twój tata podarował mi krem na zmarszczki na urodziny – oznajmiłam, czekając na reakcję.
Zuzia uniosła brwi.
– Serio? – prychnęła. – Ale suchar.
– No właśnie – westchnęłam i sięgnęłam po telefon.
Miałam plan. Wieczorem, kiedy Krzysiek wrócił z pracy, czekała na niego niespodzianka. W salonie, na stole, leżała elegancko zapakowana paczuszka. Obok niej stałam ja – uśmiechnięta od ucha do ucha.
– O, dla mnie? – zdziwił się, podchodząc.
– Tak, kochanie. Uznałam, że skoro ty tak troszczysz się o mój wygląd, to ja również zadbam o ciebie.
Zaczął rozpakowywać prezent, a ja z satysfakcją obserwowałam, jak jego mina zmienia się z zaciekawienia na kompletną konsternację.
– Co to…?
Z pudełka wyciągnął szampon przeciw wypadaniu włosów i pudełko tabletek na potencję.
– Żebyś zawsze czuł się młodo – powiedziałam słodko.
Krzysiek otworzył usta, ale nie wydobył z siebie ani słowa. Za to Zuzia, która właśnie weszła do salonu, zaczęła się dusić ze śmiechu.
– Mamo, to było genialne!
– Myślałem, że masz do siebie dystans – mruknął w końcu Krzysiek.
– Mam – odparłam. – Ale nie mam dystansu do tego, że mój własny mąż, zamiast sprawić mi przyjemność, postanowił mi uświadomić, że się starzeję.
Przez chwilę patrzył na mnie, po czym podrapał się po głowie.
– No dobra, może trochę dałem ciała…
– Trochę? – prychnęłam.
– No dobra, bardzo – westchnął. – Ale nie bądź zła. Jutro to nadrobię.
Uniosłam brew.
– Jak?
– To niespodzianka – odparł tajemniczo.
I chociaż dalej miałam ochotę go udusić, to musiałam przyznać, że byłam ciekawa, jak się z tego wygrzebie.
Niespodzianka nie wypaliła
Następnego dnia czekałam na tę jego „niespodziankę” z mieszanką ciekawości i sceptycyzmu. Krzysiek wrócił z pracy z uśmiechem i wręczył mi kolejną paczkę. Tym razem owiniętą w elegancki, bordowy papier z kokardą.
– Proszę. Żebyś nie mówiła, że się nie staram – powiedział z dumą.
Ostrożnie rozpakowałam prezent i… zamarłam. W środku leżały różowe skórzane rękawiczki.
– Eee… Dzięki? – wykrztusiłam.
– Nie podobają ci się? – spytał, nieco zbity z tropu.
– Są… ciekawe – przyznałam, ważąc słowa. – Ale skąd pomysł?
Krzysiek uśmiechnął się triumfalnie.
– Podsłuchałem, jak rozmawiałaś z Zuzią, że masz zimne ręce i potrzebujesz nowych rękawiczek.
Faktycznie coś takiego mówiłam. Ale mówiłam też, że wolę klasyczną czerń.
– No… doceniam wysiłek – powiedziałam ostrożnie. – Ale Krzysiek, one są różowe.
– No i? Fajny, kobiecy kolor!
Westchnęłam.
– Czyli najpierw uważasz, że mam zmarszczki, a teraz, że mam gust jak Barbie?
– Oj, przestań! – machnął ręką. – Chciałem dobrze!
Zuzia, która podsłuchiwała zza drzwi, nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
– Tata, ty się nigdy nie nauczysz!
Patrzyłam na mojego męża i nagle mnie olśniło. On po prostu nie miał pojęcia, co mi kupować. Nie dlatego, że mu nie zależało. Po prostu był beznadziejny w prezentach. I w sumie… może to nawet było urocze? Tylko co z tym fantem zrobić?
Czy on mnie nie znał?
Przez kilka następnych dni Krzysiek chodził jak zbity pies. Widziałam, że czuje się winny, ale nie bardzo wie, jak to naprawić. I choć te różowe rękawiczki nadal leżały na komodzie jak wyrzut sumienia, to musiałam przyznać jedno – chłop przynajmniej się starał.
Problem w tym, że on po prostu nie ogarniał. Nie wiedział, co kupić, co lubię, co by mnie ucieszyło. A ja… cóż, może zamiast się wściekać, powinnam mu trochę pomóc?
– Krzysiek, a co byś zrobił, gdybym na twoje urodziny kupiła ci zestaw do szydełkowania? – zapytałam pewnego wieczoru.
Spojrzał na mnie z przerażeniem.
– No co ty, przecież nie umiem szydełkować…
– No właśnie – westchnęłam. – A ja nie używam kremów przeciwzmarszczkowych i nie noszę różowych rękawiczek.
Zamyślił się. Widziałam, jak jego trybiki w głowie powoli zaczynają pracować.
– Czyli… chcesz mi powiedzieć, że nie chodzi o to, ile kosztuje prezent, tylko o to, żeby był trafiony?
– Brawo, Einsteinie – mruknęłam, przewracając oczami.
Po chwili Krzysiek podrapał się po głowie.
– To czemu po prostu nie powiesz mi wprost, co chcesz dostać?
Westchnęłam ciężko.
– Bo to nie działa w ten sposób. Chodzi o to, żebyś mnie znał na tyle, żeby wiedzieć, co sprawi mi przyjemność.
Zapadła cisza. Widziałam, że przetwarza tę informację.
– Czyli… mam zacząć bardziej uważać na to, co mówisz?
– Mniej więcej – przyznałam.
Krzysiek się zamyślił. A ja zaczęłam się zastanawiać – czy on naprawdę coś z tego zrozumiał?
Bardziej nie mogłam pomóc
Minęły dwa tygodnie. Śnieg stopniał, a różowe rękawiczki wylądowały na dnie szafy. Nie mówiłam Krzyśkowi wprost, ale zaczęłam zostawiać subtelne wskazówki. Na lodówce zawisła kartka z listą rzeczy, które mi się podobają – niby przypadkowa, ale dość wyraźna. W rozmowach z Zuzią rzucałam mimochodem: „Ach, taki masaż w spa to by mi się przydał…” albo „Nowa książka tej autorki wyszła, muszę ją kiedyś kupić”. I czekałam.
Krzyśkowi coś świtało, bo zaczął zachowywać się dziwnie. Parę razy przyłapałam go na podglądaniu mojej kartki. Kiedyś wrócił z pracy z tajemniczym uśmiechem i szybko schował coś do szafy. Udawałam, że nie widzę, ale czułam, że coś knuje. A potem, pewnego piątkowego popołudnia, wróciłam do domu i zastałam kolację przy świecach.
– Co to za okazja? – zapytałam podejrzliwie.
– Żadna – wzruszył ramionami Krzysiek. – Po prostu pomyślałem, że może czasem fajnie by było zrobić coś… miłego.
Spojrzałam na pięknie podane jedzenie, na butelkę wina i nagle poczułam, że mnie wzruszył.
– No i jeszcze coś – dodał, podając mi małą kopertę.
W środku znalazłam voucher na masaż i książkę, o której wspominałam.
Nie wierzyłam. Facet się nauczył!
– Krzysiek… Ty… Ty naprawdę posłuchałeś?
Uśmiechnął się z dumą.
– No, powiedzmy, że się uczę. Może nie zawsze trafię, ale… zależy mi.
Patrzyłam na niego i czułam, że pierwszy raz od dawna naprawdę mnie rozumie. I może jednak warto było dostać ten głupi krem na zmarszczki.
Ilona, 40 lat
Czytaj także:
„Wysłałam dzieci na ferie do teściowej. Wbiła im do głowy, że grzeszą, bo nie chodzą do kościoła, a to nie wszystko”
„Harowałam, by syn miał dobrze w życiu, ale teraz wiem, że to był błąd. Wstydzę się, że wychowałam takiego pasożyta”
„Pozwalałam mężowi, by przez jego łóżko przewijało się wiele kobiet. Ważne, by 10. każdego miesiąca robił mi przelew”

