„Na 30. rocznicę ślubu mąż dał mi storczyka w doniczce. Tyle lat się dla niego poświęcałam, a w zamian dostałam badyla”
„I tak nadciągnęła nasza trzydziesta rocznica ślubu. Mąż zapewniał mnie, że coś dla mnie przygotował, a ja nie posiadałam się ze szczęścia, bo w ogóle o tym pamiętał. Wielokrotnie zapominał o naszych rocznicach”.

- Listy do redakcji
Kiedy poznałam Pawła, byłam na studiach, dokładnie na drugim roku. Nie myślałam wtedy za bardzo o związkach – wciąż lubiłam się dobrze bawić, a poza tym skupiałam się przede wszystkim na sobie. On mi jednak zaimponował. Pięć lat starszy, przystojny, z niezłą pracą w jakiejś dużej korporacji, o której ciągle opowiadał i opowiadał, a ja udawałam, że słucham. Jedyne, co z tego rozumiałam, to że jest zaradny w życiu, a skoro się mną zainteresował, warto to wykorzystać, oczywiście w dobrej wierze.
Zbajerował mnie
Zachłysnęłam się tą miłością do niego. Teraz, kiedy patrzę na to przez pryzmat czasu, jestem niemal pewna, że to było jedynie głupie zauroczenie, ale wtedy tak tego nie postrzegałam. Mimo wszystko wciąż pilnie się uczyłam – to, żeby dostać się na wymarzony kierunek, kosztowało mnie sporo pracy i nie zamierzałam marnować tego, co już udało mi się osiągnąć.
Tak czy inaczej, coraz bardziej się do siebie zbliżaliśmy. Nie było rzeczy, której nie dzieliłabym razem z nim. Wszędzie też chodziliśmy razem. W dodatku rodzice i dziadkowie też piali z zachwytu, bo przecież trafiła mi się taka świetna partia i mogłam od razu zacząć poważne, dorosłe życie u jego boku. Sęk w tym, że poszło nam tak szybko, że zupełnie wbrew naszym planom, zaszłam w ciążę.
Z początku byłam wystraszona. Nie wiedziałam, jak on zareaguje, a za nic nie chciałam go stracić. Za namową mamy postanowiłam przyznać się do ciąży, choć jakaś część mnie podpowiadała, żeby jednak to przed nim ukryć – w końcu nie chciałam dziecka. A przynajmniej jeszcze nie wtedy.
Rzuciłam studia
– Anielka, to cudownie! – Kiedy mu powiedziałam, promieniał ze szczęścia. – Tak się cieszę! Tylko z tobą chciałem mieć dzieci, naprawdę!
Jego reakcja bardzo mi się spodobała. Jednocześnie uznałam, że za bardzo go kocham, żeby z nim zrywać, a przyznawanie się do tego, że wcale nie chcę być jeszcze matką, raczej nie wchodziło w grę.
W końcu, po wielu namowach ze strony rodziców, dałam się przekonać, że powinnam przerwać studia, bo nie będę miała na nie czasu. Robiłam to z ogromnym bólem serca, ale uparcie wmawiałam sobie, że tak trzeba, a ja nie mogę być przecież skończoną egoistką.
Aby było łatwiej zajmować się dzieckiem, wprowadziliśmy się do domu mojej matki. Ona wprowadziła się z kolei do dziadków, przekonując mnie, że taki wielki metraż i tak nie jest jej potrzebny na starość. Paweł, choć pracował, własnego mieszkania jeszcze nie miał. Wtedy wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Bardzo prędko wzięliśmy ślub, a ja urodziłam piękną, zdrową córeczkę Julitkę.
Zrezygnowałam z pracy
W związku z tym, że przerwałam studia, nie miałam wykształcenia. Dopóki Julitka była jeszcze maleństwem, to Paweł nas utrzymywał, ale powiedzieć, że nie było łatwo, to jak nic nie powiedzieć. Ostatecznie, gdy mała skończyła dwa latka, znajoma mamy przyjęła mnie do pracy w swojej kwiaciarni. Oczywiście, bardzo się cieszyłam, mimo że nie było to coś, co chciałabym w ogóle robić.
– Miło, że pani o mnie pomyślała – powiedziałam mimo to mojej szefowej i widziałam, że cała aż promienieje. – Na pewno będę pomagać!
Wbrew swoim obawom, bardzo polubiłam swoją pracę. Poza tym zespół na miejscu był bardzo miły, a ja miałam świetny kontakt z koleżankami. Niestety, ta sielanka szybko się skończyła. Popracowałam tam może z półtora roku, nim Paweł zaczął narzekać.
– Muszę brać nadgodziny, bo nie wyrabiamy się z projektami – oświadczył mi kiedyś. – Jak tak dalej pójdzie, Julitka będzie siedziała tylko z opiekunką! Nie możesz czegoś z tym zrobić?
Co miałam odpowiedzieć? Dobrze wiedziałam, że jego praca jest lepiej płatna, więc w dużej mierze to on nas utrzymuje. Po raz kolejny więc zacisnęłam zęby i odeszłam z kwiaciarni, starając się nie rozmawiać na temat mojej rezygnacji ze współpracowniczkami.
Byłam bezradna
Cieszyłam się, bo udało mi się znaleźć inną pracę – zdalną, dzięki której mogłam cały czas być przy córeczce. Nie było to nic oszałamiającego – zwykłe call center, ale cieszyłam się, że nie jestem zupełnie bezużyteczna. Wszyscy zresztą świętowaliśmy, bo Paweł dostał awans, a co za tym idzie, sporą podwyżkę. Ja natomiast mogłam nadal spotykać się z koleżankami, które poznałam w pracy w kwiaciarni.
Rok później czekała nas przeprowadzka. Paweł dostał pracę w innym mieście – lepiej płatną, na jakimś kierowniczym stanowisku.
– Nie ogarniesz tego, słonko – powiedział mi z roztargnieniem, gdy dopytywałam, co konkretnie będzie teraz robić. – Ale to bardzo ważne. Bez tego firma nie mogłaby normalnie funkcjonować.
Nawet przez moment się nie wahałam, gdy padło hasło o przeprowadzce. Było mi trochę przykro, że zostawiamy rodzinę i znajomych, ale uważałam, że tak musi być. Robiłam wszystko, by nie zapominać o tym, co powinnam dla nich robić. To przecież było słodkie poświęcenie.
Mijały lata, a u nas nic się nie zmieniało. Paweł wspiął się na najwyższy szczebel kariery i czuł się tam jak ryba w wodzie, ja z kolei wciąż pracowałam w obsłudze klienta w domu, wisząc na telefonie.
Cieszyłam się na rocznicę
I tak nadciągnęła nasza trzydziesta rocznica ślubu. Mąż zapewniał mnie, że coś dla mnie przygotował, a ja nie posiadałam się ze szczęścia, bo w ogóle o tym pamiętał. Wielokrotnie zapominał o naszych rocznicach, a co za tym idzie, spędzałam te dnie i wieczory sama. Nie mogłam doczekać się niespodzianki – czułam, że wreszcie będzie tak, jak to sobie wszystko zorganizowałam i o co walczyłam. Zresztą, może i Paweł zrobi coś niezwykłego, co zrekompensuje mi te wszystkie lata.
Wspaniała kolacja, jaką dla mnie przygotował, zaparła mi dech w piersi. W ogóle bardzo dobrze się bawiliśmy, choć ja wciąż nie mogłam przestać myśleć o gwoździu wieczoru. Wszystko było niezwykle pyszne i Paweł dopiero przed samym deserem zdecydował się przynieść mi prezent. Dużą, kolorową roślinę w nie takiej znowu dużej, białej doniczce. Gapiłam się bez słowa, nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedzieć.
– I jak? – Paweł uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony. – Podoba ci się?
On naprawdę kupił mi jakiegoś badyla! Z takiej okazji!
– Podoba? – burknęłam, ledwie panując nad głosem. – Chyba oszalałeś! Naprawdę myślisz, że tylko na tyle zasługuję? Po tych wszystkich latach, które dla ciebie poświęciłam?
Byłam wściekła
– No już nie przesadzaj – próbował jakoś łagodzić sytuację. – Przecież nic takiego nie robiłaś…
– Nie?! – wybuchłam. – A kto cały czas robił wszystko tak, żeby ci pasowało?! Dla ciebie zrezygnowałam ze studiów, pracy, znajomych… No, ale ważne, żeby kasa się zgadzała, nie?
On uśmiechnął się jakby przepraszająco, ale mogłam się założyć, że nic z tego mojego wywodu nie wyniósł. Zwłaszcza że byłam niemal pewna, że znajdzie masę innych wytłumaczeń.
Próbowałam o wszystkim rozmawiać z córką, ale ona kompletnie tego nie rozumie. Z jednej strony jest przekonana, że mam wspaniałe życie, bo przecież niczego mi nie brakuje, z drugiej natomiast bardzo kocha ojca i jest z nim mocno związana.
Podsumowując krótko: zostałam bez znajomych, bez pracy, samotna w wielkim domu i uzależniona od powrotów Pawła. Jedyną osobą, do której mogłam trafić, wciąż jest Paweł. Niestety, on w ogóle nie słucha albo zwyczajnie nie widzi problemu. Zastanawiam się, czy to nie sygnał, najwyższa pora, by w końcu zadbać o siebie? Tylko czy to się jeszcze uda? Czy nie jestem aby za stara? Nie mam pojęcia, czy się na to zdecyduję, ale dotychczasowego życia też nie zniosę.
Aniela, 53 lata
Czytaj także:
- „Ślub w czerwcu nie przyniósł mi szczęścia, mimo litery R w środku. Już na weselu moje małżeństwo legło w gruzach”
- „Mina mojej matki tuż przed śmiercią będzie mnie prześladować do końca życia. Nigdy nie wybaczyła mi jednej rzeczy”
- „Córka uważa mnie za chodzący bankomat bez dna. Wstyd mi, że wychowałam takiego interesownego nieroba”

