„Na 18. urodziny miałem wymarzony prezent. Niestety, rodzice postanowili mnie obdarować szokującą prawdą”
„Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czekał na jakiś dzień z taką ekscytacją. Osiemnaste urodziny – brzmiało to jak przepustka do dorosłości, wolności i czegoś, co nareszcie miało być moje. Koledzy już wcześniej chwalili się, że dostali auta, skutery, drony, a jeden nawet całe studio do nagrywania muzyki. Ja niby nie miałem żadnych oczekiwań… ale to nieprawda. Miałem nadzieję. I to dużą”.

- Redakcja
W dniu moich osiemnastych urodzin wszystko miało być idealne. Przez ostatnie miesiące odliczałem dni, wyobrażając sobie moment, gdy otworzę ten jeden wymarzony prezent. Rodzice przez cały czas trzymali mnie w niepewności, rzucając tylko dwuznaczne uwagi i spojrzenia, które podsycały moją ciekawość. Myślałem, że to będzie coś, co zmieni moje życie na lepsze – może samochód, może długo wyczekiwana podróż. Nie spodziewałem się jednak, że to, co mi wręczą, nie będzie ani przedmiotem, ani doświadczeniem. To była prawda. A właściwie – coś, co zburzyło cały mój świat.
Urodziny prawie jak z bajki
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czekał na jakiś dzień z taką ekscytacją. Osiemnaste urodziny – brzmiało to jak przepustka do dorosłości, wolności i czegoś, co nareszcie miało być „moje”. Koledzy już wcześniej chwalili się, że dostali auta, skutery, drony, a jeden nawet całe studio do nagrywania muzyki. Ja niby nie miałem żadnych oczekiwań… ale to nieprawda. Miałem nadzieję. I to dużą.
Mama od rana była tajemnicza. Krzątała się po kuchni, niby coś gotowała, ale co chwilę rzucała mi ukradkowe spojrzenia. Tata zachowywał się bardziej niż zwykle sztywno, jakby coś go gryzło, ale uznałem, że może to tylko emocje.
– No, jubilacie, gotowy na niespodziankę? – zapytał tata, kiedy usiedliśmy razem przy stole. Mama podała mój ulubiony sernik i zapaliła świeczki.
– Jasne! – uśmiechnąłem się, czując, jak serce wali mi jak młot. – Coś czuję, że to będzie niezły prezent.
– Będzie. Tylko... – Tata wymienił z mamą dziwne spojrzenie. – Zanim otworzysz kopertę, musisz coś wiedzieć.
– Ale najpierw życzenia! – przerwała mu mama szybko, wręcz nerwowo. – Sto lat, kochanie. Wszystkiego najlepszego.
Wymusiłem uśmiech i dmuchnąłem świeczki. Czułem jednak, że coś jest nie tak. Nie było żadnego pudełka, kluczyków, niczego, co przypominałoby prezent materialny. Tylko ta jedna koperta. Biała, gruba, z moim imieniem wypisanym na środku. Nie miałem pojęcia, że za chwilę w środku znajdę nie prezent, tylko coś, co sprawi, że przestanę wierzyć we wszystko, co znałem.
Koperta zniszczyła wszystko
Siedziałem przy stole z tą kopertą w dłoni, jakbym miał w niej trzymać coś niebezpiecznego. Patrzyłem na rodziców, czekając na jakąś podpowiedź, ale oni milczeli. Mama udawała, że rozlewa herbatę, tata wpatrywał się w blat, jakby chciał w nim znaleźć odpowiedź, której sam nie znał.
– Mam to otworzyć? – spytałem cicho.
– Tak – przytaknęła mama. – Teraz już tak.
Ostrożnie rozerwałem kopertę. W środku znajdowały się dwa dokumenty i zdjęcie. Na zdjęciu była kobieta z niemowlęciem w ramionach. Kobieta nie wyglądała znajomo, ale niemowlę… to byłem ja. Miałem tę samą rdzawą czuprynę i charakterystyczny dołeczek w brodzie. Pamiętałem to zdjęcie. Było kiedyś w naszym albumie. Ale tu było podpisane innym nazwiskiem. Kobieta miała na imię Sylwia. A pod spodem ktoś dopisał: „z naszym synem”.
– To… co to jest? – głos mi się załamał.
– To twoja mama – powiedział cicho tata. – Biologiczna.
Zrobiło mi się niedobrze. Spojrzałem na mamę, tę, która mnie wychowała, przytulała, robiła kanapki do szkoły, płakała, kiedy miałem gorączkę.
– Jak to…?
– Adoptowaliśmy cię, gdy miałeś dziewięć miesięcy – powiedziała. – Ale nie jesteś dla nas „obcy”, rozumiesz? Jesteś naszym synem. Zawsze byłeś.
W mojej głowie dźwięczało tylko jedno słowo: „adoptowaliśmy”. Mój świat nagle stracił równowagę. Wszystko, co do tej pory uważałem za pewne, nagle przestało być oczywiste.
Coś mi się nie zgadzało
Po kolacji poszedłem do swojego pokoju i zamknąłem się na klucz. Rodzice nie próbowali mnie zatrzymywać. Może wiedzieli, że potrzebuję czasu, żeby to wszystko jakoś ogarnąć w głowie. Ale jak? Jak się godzi z tym, że życie, które znałem przez osiemnaście lat, było tylko wersją wydarzeń, nie całą prawdą?
Zdjęcie i dokumenty leżały na biurku. Patrzyłem na nie długo, próbując znaleźć w twarzy tej kobiety coś znajomego. Może rysy twarzy? Oczy? Nie byłem pewien. A przecież powinienem pamiętać. Coś. Cokolwiek. Zamiast tego wracały do mnie różne sceny z dzieciństwa, których nigdy wcześniej nie analizowałem. Jak wtedy, kiedy w przedszkolu robiliśmy drzewo genealogiczne i mama powiedziała:
– Możesz sobie coś wymyślić. Przecież to tylko zabawa.
Albo jak tata kiedyś, gdy spytałem, dlaczego nie mam zdjęć z porodówki jak Kuba z klasy, odpowiedział wymijająco:
– Bo wtedy nie było jeszcze telefonów z dobrym aparatem.
Nigdy nie drążyłem. Nie miałem powodu. Ale teraz… teraz wszystko wydawało się dziwne. Jakbym miał całe życie układankę, w której kilka elementów nie pasowało, ale nie przeszkadzało mi to, dopóki nie zobaczyłem pełnego obrazka.
– Dlaczego dopiero teraz? – wyszeptałem w ciemność, czując, jak łzy ciekną mi po policzkach.
Nie wiedziałem, czy płaczę z żalu, gniewu, czy może ze strachu. Bo pierwszy raz w życiu poczułem się naprawdę samotny.
Moja prawdziwa matka
Następnego dnia w domu panowała cisza. Nikt nie poruszał wczorajszego tematu. Mama zaproponowała śniadanie, jakby nic się nie stało, a tata zniknął za gazetą. Udawałem, że też potrafię być obojętny. Ale nie potrafiłem. Po południu nie wytrzymałem.
– Kim ona była? – zapytałem, wchodząc nagle do kuchni.
Mama spojrzała na mnie bez zdziwienia. Jakby tylko czekała, aż się odezwę.
– Sylwia... miała dziewiętnaście lat. Była sama. Ojciec… nie wiadomo, kto nim był. Oddała cię, bo nie miała wsparcia ani pieniędzy.
– Czyli po prostu się mnie pozbyła.
– Nie tak to wyglądało. Zostawiła cię w oknie życia. Ale zostawiła też list. Nie mogę ci go dać, bo go nie mamy. Trafił do sądu, potem do dokumentów adopcyjnych.
– Ale wiedzieliście, kim jest?
Tata wszedł do kuchni i dołączył do rozmowy.
– Tak. Znaliśmy jej nazwisko. Próbowaliśmy się z nią skontaktować kilka lat temu. Nie chciała rozmawiać. Powiedziała, że to zamknięty rozdział.
– A teraz?
– Nadal mieszka w Polsce. W tej samej miejscowości. Ale... – mama zawahała się – my nie mamy prawa jej zmuszać do kontaktu. Jeśli chcesz ją poznać, musisz być na to gotowy.
Usiadłem. Nogi mi zmiękły. Chciałem wiedzieć wszystko, ale też bałem się, że to wszystko mnie przerośnie. Czy jeśli ją znajdę, nie stracę przy tym rodziców, których znałem całe życie?
Obca, ale jednak nie obca
Znalazłem ją przez media społecznościowe. Nie było trudno – nazwisko, które widniało na zdjęciu, i miejscowość, którą podała mama, wystarczyły. Sylwia K. Miała inne nazwisko niż moje. Na zdjęciu profilowym uśmiechała się z jakimś mężczyzną i dwójką małych dzieci. Wyglądała na szczęśliwą. Spokojną. Jakby niczego w życiu nie żałowała.
Napisałem wiadomość, choć ręce mi drżały.
Cześć. Mam na imię Michał. Urodziłem się 18 lat temu. Myślę, że jestem twoim synem.
Nie odpisywała przez dwa dni. Myślałem, że zablokuje mnie albo że się pomyliłem. Ale trzeciego dnia przyszła krótka odpowiedź.
Wiedziałam, że kiedyś do mnie napiszesz. Jeśli chcesz, możemy się spotkać.
Umówiliśmy się w kawiarni w sąsiednim mieście. Przyszła punktualnie. Wyglądała jak na zdjęciu, ale bardziej zmęczona. Usiadła naprzeciwko mnie i długo się nie odzywała.
– Nie wiem, co powiedzieć – zaczęła w końcu. – Ale dziękuję, że przyszedłeś.
– Chcę tylko zrozumieć. Dlaczego?
Zaczęła mówić. O biedzie. O strachu. O braku wsparcia. O tym, że przez lata nosiła w sobie poczucie winy, ale nie umiała niczego naprawić. Nie płakałem. Byłem zbyt zagubiony.
– Czy ty... w ogóle mnie chciałaś?
Spojrzała mi prosto w oczy.
– Chciałam, ale nie umiałam być wtedy matką.
Po godzinie rozeszliśmy się bez uścisku. Ale z czymś na kształt ulgi. Poznałem swoją matkę. Ale nadal nie wiedziałem, co z tą wiedzą zrobić.
Kim ja właściwie jestem?
Wróciłem do domu późnym wieczorem. Rodzice czekali w salonie, siedzieli obok siebie jak wtedy, kiedy byłem mały i miałem koszmar – razem, spokojni, gotowi, by mnie przytulić. Tylko tym razem nie miałem ochoty na żadne gesty. Chciałem pobyć sam.
– Byłeś u niej? – zapytał tata.
Kiwnąłem głową, nie patrząc im w oczy.
– I co?
– Jest szczęśliwa. Ma dzieci. Żyje, jakby nic się nie stało – odpowiedziałem cicho. – Ale nie wyglądała na obojętną.
Mama milczała. Patrzyła na mnie ze smutkiem, który znałem – to ten sam wyraz twarzy, jaki miała, gdy wracałem z płaczem z przedszkola albo miałem złamane serce po licealnej miłości.
– Wiecie… przez całe życie myślałem, że jesteśmy zwyczajną rodziną. Że urodziłem się z was, z waszej miłości. I teraz nie wiem, kim jestem. Waszym synem? Jej synem? Nikim?
Mama wstała, podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
– Jesteś Michałem. Tym samym, którego uczyłam wiązać buty, którego tuliłam przy grypie, którego uczyłam ufać światu. I nawet jeśli nie urodziłam cię pod sercem, to nosiłam cię w nim od pierwszego dnia.
Poczułem, że mięknę. Usiadłem i pozwoliłem sobie na płacz. Bo tak, może nie wiedziałem jeszcze, kim jestem. Ale wiedziałem, kto mnie wychował. A to musiało wystarczyć na początek.
Michał, 18 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa wciskała swój nos nawet do mojej szafki z przyprawami. Czepiała się tego, że używam za dużo pieprzu”
- „Bardzo chciałam zostać matką, ale teraz tego żałuję. Całkiem zatraciłam siebie i zapomniałam, kim jestem”
- „Chciałam zostać babcią, ale nie w wieku 40 lat. Mój syn za szybko wziął się za wodzenie dziewczyn na pokuszenie”

