„Na 10. rocznicę ślubu mój mąż obiecał mi podróż do Dubaju. Nigdy już nie uwierzę, w żadne jego słowo”
„Pewnego wieczoru weszłam do salonu i zobaczyłam, jak scrolluje telefon. Zdjęcia plaż, kobiety w bikini, reklamy biur podróży. W pierwszym odruchu chciałam się ucieszyć – może w końcu coś planuje? Ale wtedy zobaczyłam, że wśród nich była też aplikacja randkowa. Szybko zamknął ekran, ale widziałam”.

- Redakcja
W dziesiątą rocznicę naszego ślubu miałam być w Dubaju. Tak przynajmniej obiecał mi mąż, kiedy jeszcze potrafił patrzeć mi w oczy z uśmiechem, a nie z nieobecnym wzrokiem wbitym w telefon. Przeglądałam katalogi, porównywałam hotele, nawet próbowałam nauczyć się kilku słów po arabsku. Mówił, że wszystko jest już dograne. Czekałam na ten wyjazd jak dziecko na święta. Ale zamiast lotu marzeń, dostałam coś zupełnie innego – milczenie, niedopowiedzenia i puste spojrzenia. Dziś wiem, że nie chodziło tylko o Dubaj. Ta historia zaczęła się znacznie wcześniej – od obietnicy, której nie miał zamiaru spełnić.
Obietnica z rozmachem
– Na dziesiątą rocznicę zrobimy coś wielkiego. – spojrzał na mnie wtedy z tym swoim zawadiackim uśmiechem, który kiedyś tak mnie rozbrajał. – Zasłużyliśmy. Co powiesz na Dubaj?
Zaniemówiłam z wrażenia. Przez chwilę myślałam, że żartuje, ale nie – był poważny. Opowiadał o luksusowych hotelach z widokiem na Burdż Chalifa, pustynnych safari, zakupach w olbrzymich galeriach. Pokazywał mi zdjęcia na telefonie, a ja… ja się rozpływałam. Pomyślałam: wreszcie ktoś dostrzegł mój wysiłek. Dziesięć lat sprzątania, gotowania, troski o dom. W końcu coś tylko dla mnie. Dla nas.
Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące. Czekałam, nie chciałam być nachalna. Czasem rzucałam mimochodem:
– Sprawdziłam, że we wrześniu są tam najtańsze bilety. – albo – Podobno nie trzeba wizy, tylko paszport. On kiwał głową, czasem coś dopowiadał, a ja wierzyłam, że wszystko idzie zgodnie z planem.
– Już się tym zajmuję – mówił, gdy pytałam bardziej wprost. – Mam to wszystko w głowie.
W głowie miał coś, owszem, ale nie był to Dubaj. Zaczęłam planować sukienki, nawet kupiłam nowy kostium kąpielowy. Miałam wyobrażenie nas siedzących razem na plaży, jego dłoni na mojej dłoni, tej beztroski, której tak bardzo mi brakowało. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta wizja rozpadnie się szybciej niż puder na słońcu.
Coraz więcej milczenia
Nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy się mijać. On wychodził do pracy zanim się obudziłam, wracał zmęczony i z głową gdzieś indziej. Na moje pytania odpowiadał półsłówkami, spojrzenia rzucał jakby od niechcenia. Nawet „dzień dobry” i „dobranoc” brzmiały jak odhaczane obowiązki, a nie słowa wypowiadane z serca.
– Kupiłam walizkę, taka wiesz, lekka, na cztery kółka – powiedziałam pewnego wieczoru, próbując zaczepić go o cokolwiek. – Zmieści się nawet pod siedzenie w samolocie. Taka na krótkie wyjazdy… – urwałam, bo nie oderwał wzroku od telewizora.
– Aha – burknął.
Coraz częściej zamiast słów między nami było tylko... nic. Cisza. Albo zgrzyt – kiedy zaczynałam drążyć. Bo przecież nie wyjeżdża się do Dubaju bez rezerwacji, paszportu, biletu. A my nie mieliśmy żadnego z tych elementów. Zaczęłam się niepokoić.
– Powiedz mi tylko, czy coś planujesz naprawdę, czy ja się łudzę? – zapytałam w końcu.
– Przecież mówiłem, że się tym zajmę – odburknął, nawet na mnie nie patrząc.
– Ale mija miesiąc za miesiącem, a ty nic nie mówisz. Nie chcę cię zmuszać, ale chyba mam prawo wiedzieć, na czym stoję.
Wzruszył ramionami. I to bolało bardziej niż gdyby krzyknął. Bo ramiona nie kłamią. One pokazują obojętność. A ja wtedy po raz pierwszy poczułam, że w tej naszej podróży nie tylko Dubaj jest daleko. My też.
Ciche rozczarowanie
W pewnym momencie zaczęłam szukać znaków. Może rezerwuje w tajemnicy? Może to ma być niespodzianka? Zaglądałam do jego laptopa, podglądałam telefon, wypatrywałam maili z biur podróży. Nic. Pusto. Jakby Dubaj istniał tylko w naszej rozmowie sprzed miesięcy.
– Kiedy trzeba złożyć wniosek o urlop? – zapytałam któregoś wieczoru.
– Już złożyłem – odpowiedział, nie przerywając przewijania ekranu.
– Serio? I co, zatwierdzony?
– Mhm.
– A na kiedy?
– Na sierpień. Chciałaś, żeby było ciepło, nie?
Zamrugałam. Przez chwilę naprawdę się ucieszyłam. Zaczęłam snuć ciche nadzieje, że może wszystko jednak toczy się za kulisami, a ja zbyt szybko zaczęłam wątpić. Tyle że kilka dni później, przez przypadek, usłyszałam jego rozmowę z kolegą.
– No, to do teściów w sierpniu, nie? – rzucił tamten.
– Ta, Anka uparła się, że mamy pojechać. Inaczej matka się obrazi – odpowiedział mój mąż z ironicznym śmiechem.
Poczułam się jak idiotka. Jak dziecko, które przez miesiące czeka na prezenty od Świętego Mikołaja, choć wszyscy wiedzą, że nikt nie wysłał do niego listu. Wszystkie moje pytania, ciche przypominajki, nadzieje – zlekceważone. A ja... nawet nie byłam warta szczerego „nie”.
Zamiast Dubaju był plan na tydzień u teściów. Z karpiem w zalewie, komarami i rozmowami o pogodzie. A ja miałam milczeć i nie robić scen.
W sieci kłamstw
Wiedziałam już, że nie pojedziemy. Ale przez chwilę jeszcze udawałam, że wierzę. Bo on też udawał. Kupował czas. Milczeniem, unikaniem tematu, uśmiechami bez znaczenia. A ja? Ja po raz pierwszy zaczęłam czuć się jak ktoś, kto został odstawiony na bok, jak stary mebel. Wygodna, znajoma, ale nikomu już niepotrzebna. Zaczęłam wypytywać.
– Wiesz, że żeby polecieć do Dubaju, trzeba mieć paszport ważny minimum sześć miesięcy?
– Tak? – spojrzał zdziwiony, jakby właśnie pierwszy raz o tym usłyszał.
– Mój kończy się we wrześniu. A przecież miało być lato…
– No to przedłużysz. Co za problem?
Nie odpowiedziałam. Bo to był problem. Nie sam paszport, ale to, że on nie wiedział. Że nie sprawdził. Że przez wszystkie te miesiące nie zrobił nic. Że nie było żadnego Dubaju, żadnego planu, żadnej rocznicy. Była tylko jego wygodna wersja mnie – tej, która nie pyta za dużo, nie wymaga za dużo, nie przeszkadza.
Pewnego wieczoru weszłam do salonu i zobaczyłam, jak scrolluje telefon. Zdjęcia plaż, kobiety w bikini, reklamy biur podróży. W pierwszym odruchu chciałam się ucieszyć – może w końcu coś planuje? Ale wtedy zobaczyłam, że wśród nich była też aplikacja randkowa. Szybko zamknął ekran, ale widziałam. Nie powiedziałam nic. Wróciłam do sypialni, zamknęłam drzwi i usiadłam w ciszy. Bo najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że ja wciąż go kochałam.
Koniec marzeń o Dubaju
W sierpniu pojechaliśmy – zgodnie z jego „urlopowym planem” – do jego rodziców. Spałam na wersalce w pokoju dzieciństwa mojego męża, z pościelą, która pachniała naftaliną i niedopowiedzeniami. On spał obok, choć od dawna nie potrafiliśmy już zasypiać w tym samym rytmie. Jego mama, jak co roku, częstowała mnie kiszonymi ogórkami i pytaniami, kiedy wreszcie się zdecydujemy na dziecko. Milczałam. Tak jak milczałam, gdy wśród sąsiadów opowiadał, że „Anka to marzycielka, coś jej się ubzdurało z tą rocznicą i Dubajem”.
Poczułam wtedy, jak coś się we mnie zaciska. Nie zapytałam go już o bilety, o plany, o przyszłość. Wieczorami wychodziłam na balkon z książką, choć nie czytałam ani słowa. Patrzyłam na ciemne bloki, podwórko, na którym dzieci biegały z latarkami, i wyobrażałam sobie, że zamiast tego patrzę na Burdż Chalifa oświetlony światłem zachodzącego słońca.
To wszystko było śmieszne. I żałosne. Obiecał Dubaj, a nie zabrał mnie nawet na lody. Dał mi złudzenie, że coś jeszcze między nami jest. A może ja sama w to chciałam wierzyć? Pod koniec pobytu poszłam sama na spacer do parku. Zadzwoniłam do przyjaciółki i powiedziałam, że chyba wrócę do domu dwa dni wcześniej.
– Potrzebuję być sama – rzuciłam i nie czekałam na zgodę.
Zostawiłam mu kartkę: „Nie czekaj z obiadem”. Bo nie był już kimś, kto na mnie czekał. I ja nie byłam już tą, która miała dla niego gotować.
Złudzenia z katalogu biura podróży
Wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam przy kuchennym stole, na którym przez ostatnie miesiące rozkładałam katalogi z egzotycznymi palmami, mapy Dubaju, notatki o plażach, które miały być tylko nasze. Teraz to wszystko wydawało się groteskowe. Jakby ktoś robił mi żart. Albo jakbym to ja sama nim była – żartem.
Zamknęłam laptop, skasowałam folder nazwany „10. rocznica”. Po raz pierwszy od dawna nie czułam już złości. Ani smutku. Czułam pustkę. Taką czystą, spokojną. Jakby coś się skończyło, ale nie zrobiło hałasu przy upadku. Po prostu przestało być. Mąż wrócił dwa dni później. Weszłam do kuchni, gdy zdejmował buty.
– Tak nagle zniknęłaś – powiedział tylko, bez pytania, bez emocji.
– Wiem.
Przeszliśmy obok siebie jak współlokatorzy, którzy znają się tylko z widzenia. Nie kłóciliśmy się. Nie rozmawialiśmy. A może to było najgorsze – że już nawet nie było o co się spierać. Kilka tygodni później podjęłam decyzję. Spakowałam część rzeczy i pojechałam do siostry. Powiedziałam tylko:
– To nie chodzi o Dubaj. On po prostu już dawno przestał mnie widzieć.
A kiedy pewnej nocy śnił mi się lot – do ciepłych krajów, z mężczyzną, który trzymał mnie za rękę – wiedziałam jedno. Że jeszcze kiedyś naprawdę polecę. Tylko już nie z nim. I może nie do Dubaju.
Anka, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam dosyć bycia służącą mojego męża i dzieci. Coraz częściej mam ochotę wyjść i nigdy nie wracać”
- „Mój mąż rwał się do sąsiadki jak do zbierania śliwek. Z boku patrzyłam jak robi z siebie pajaca”
- „Mam męża, ale czuję się jak singielka. Jego wyjazd z kolegami w góry wyczerpał moją cierpliwość”

