Reklama

Wychowałem się między rządkami drzew, ucząc się od ojca cięcia i od matki cierpliwości. Kiedyś pomagali nam sąsiedzi, a my im – wiadra wędrowały przez płot, a śmiech niósł się daleko. Dwa lata temu coś się popsuło. Najpierw myślałem, że to przypadek. Potem, że to może zwierzęta wyjadają. W końcu poczułem niepokój, który nie dawał zasnąć. Rano postanowiłem pójść do sadu.

Poczułem, że robi mi się duszno

Złapałem Romana wzrokiem, kiedy przechodził przez granicę działek z workiem przewieszonym przez ramię. Stałem przez chwilę w bezruchu, czując, jak krew napływa mi do twarzy. Potem odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do domu.

– Widziałem Romana. Wychodził od nas z workiem – powiedziałem, wchodząc do kuchni, gdzie ojciec obierał jabłka.

– Znowu zaczynasz? – westchnął, nie podnosząc wzroku. – Może po prostu wracał z własnego sadu.

– Własnego? On nie ma takich jabłek jak nasze. I nie zbiera w tym samym czasie. Widziałem, skąd szedł.

– Przestań robić aferę z kilku owoców – odłożył nóż i spojrzał na mnie ostro. – Ludzie mają ważniejsze problemy.

– To nie są „kilka owoców”! – podniosłem głos. – Całe skrzynki znikają. Ty tego nie widzisz?

– Widzę, że próbujesz robić ze mnie głupca – odpowiedział chłodno. – Romek i Grażyna byli z nami w dobrej komitywie przez lata. Nie będę ich oskarżał bez dowodów.

– Dowody? Chcesz zdjęcia? – prychnąłem. – Może mam zacząć chodzić po sadzie z aparatem i robić fotki każdemu, kto przechodzi?

Ojciec zamilkł, a ja poczułem, że robi mi się duszno. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie chodziło już tylko o jabłka. Chodziło o to, że ojciec wolał wierzyć w iluzję dawnych przyjaźni niż spojrzeć prawdzie w oczy.

Coś było nie tak

Po tamtej kłótni z ojcem długo chodziłem po sadzie, byle tylko nie wracać do domu. Gałęzie uginały się od owoców, a ja, zamiast cieszyć się widokiem, liczyłem straty w głowie. Kiedy w końcu wróciłem do domu i wszedłem do kuchni, ojca już nie było. Matka stała przy zlewie, myjąc szklanki.

– Mamo, powiedz mi szczerze – zacząłem, siadając przy stole. – Dlaczego ojciec tak reaguje?

Mama odłożyła szklankę, ale nie odwróciła się.

Nie mieszaj się w to – powiedziała cicho. – Czasem lepiej pewnych rzeczy nie ruszać.

– Nie ruszać? – parsknąłem. – To nasz sad, nasza praca. Skrzynki znikają, a ty mówisz, żebym nie ruszał?

– Wiem, że to trudne… – urwała i zajęła się wycieraniem blatu. – Ale między sąsiadami nie można wszystkiego liczyć na wagę.

– Wy coś przede mną ukrywacie.

Jej wzrok uciekł w bok.

– Nie chodzi o to.

– To powiedz, o co chodzi – naciskałem. – Bo mam wrażenie, że tylko ja widzę, co się dzieje.

Mama milczała chwilę, po czym westchnęła i uśmiechnęła się blado.

– Twój ojciec… on ma swoje powody. I nie chce, żebyś się w to mieszał.

Patrzyłem na nią, czując, że ta cisza kryje coś więcej niż zwykłą ostrożność. Wyszła z kuchni, zostawiając mnie z tym jednym zdaniem, które tylko pogłębiało moją podejrzliwość.

Stałem jak wryty

Wieczorem wróciłem później niż zwykle. Świeciło się tylko w kuchni. Gdy otworzyłem drzwi, usłyszałem ciche głosy. Rodzice rozmawiali, nie wiedząc, że stoję w korytarzu.

– …nie możemy mu powiedzieć – to był głos ojca, urwany, jakby bał się, że ktoś podsłucha.

– Ale on już coś przeczuwa – odpowiedziała matka. – Z każdym dniem jest coraz bardziej nerwowy.

– I co z tego? To stara historia. Lepiej, żeby się nie mieszał.

– A jeśli sam pójdzie do Romana?

On też ma swoje powody…

Stanąłem jak wryty. A potem pchnąłem drzwi do kuchni i wszedłem.

– To może mi w końcu powiecie, o co chodzi? – zapytałem ostro.

Rodzice wymienili spojrzenia. Ojciec powoli odsunął talerz i splótł dłonie na stole.

– Tomek, sprawa jest… skomplikowana – zaczął. – Kilka lat temu sprzedałem Romanowi kawałek ziemi.

– I co z tego? – przerwałem. – To nie tłumaczy, czemu kradnie nasze jabłka.

– Posadziłem część drzew na tej ziemi, zanim podpisaliśmy papiery – wyjaśnił. – Formalnie one teraz należą do niego.

Zrobiło mi się gorąco.

– Chcesz powiedzieć, że połowa sadu jest jego?

Ojciec skinął głową.

– On obiecał, że nie będzie ich ruszał… ale najwyraźniej zmienił zdanie.

Matka spuściła wzrok, jakby chciała zniknąć. Patrzyłem na nich, czując, że grunt usuwa mi się spod nóg.

Parsknąłem gorzko

Ojciec oparł łokcie na stole i patrzył w ciemne okno, jakby tam miał zobaczyć odpowiedź.

– Pamiętasz, jak było siedem lat temu? – zaczął. – W sadzie susza, potem grad, a długi w banku rosły szybciej niż owoce na drzewach. Sprzedaż kawałka ziemi była jedynym wyjściem. Roman zaoferował dobrą cenę i obiecał, że nie będzie nam przeszkadzał.

– Ale po co sadziłeś drzewa na jego ziemi? – zapytałem ostro.

– Nie posadziłem ich wtedy – westchnął. – One już rosły. Granica była nieoznaczona. Dopiero przy podziale wyszło, że kilka rzędów stoi po jego stronie.

– I tak po prostu oddałeś mu je w papierach? – dopytałem.

– Nie miałem wyjścia. To było w akcie sprzedaży. Myślałem, że skoro to nasi przyjaciele, nie zrobią z tego problemu.

Parsknąłem gorzko.

– No i teraz masz efekt „przyjaźni”. Zamiast rozmawiać, chodzą nocą i biorą, co chcą.

– Wiem, że to wygląda źle – odwrócił się do mnie. – Ale wierz mi, wtedy ratowałem rodzinę.

Patrzyłem na niego, czując, że słowa „ratowałem rodzinę” powinny brzmieć jak usprawiedliwienie, a były jak wyrok. Nie tylko sąsiedzi mnie zawiedli. Mój własny ojciec przez lata pozwalał mi wierzyć, że sad jest w całości nasz.

Nie mogłeś mi tego powiedzieć wcześniej? – spytałem cicho.

– Bałem się, że będziesz miał żal – odparł.

Żal miałem. I to taki, którego nie przykryje żadna opowieść o ciężkich czasach.

Walczyłem o swoje

Następnego dnia poszedłem do sąsiada. Nie chciałem czekać, aż znów zobaczę go między naszymi drzewami. Drzwi otworzyła sąsiadka, ale zaraz zawołała męża. Roman wyszedł na ganek z miną, jakby wiedział, po co przyszedłem.

– Czego chcesz? – zapytał sucho.

Porozmawiać o jabłkach – odpowiedziałem, starając się trzymać ton w ryzach. – O tych, które zabierasz z naszego sadu.

– Z „naszego”? – uniósł brwi. – Chyba z mojego.

Poczułem, jak w środku wszystko się we mnie napina.

– Od dziecka pracuję przy tych drzewach. Nikt mi nie mówił, że połowa z nich stoi na twojej ziemi.

To twój problem, że ojciec cię nie uświadomił – odparł bez emocji. – Ja mam prawo do swoich owoców.

– Prawo może i masz, ale honor? – zapytałem. – Nie umawialiście się z ojcem, że nie będziesz ich ruszał?

– Umawialiśmy się. Ale czasy się zmieniają. Ty myślisz, że wasza rodzina zawsze była w porządku? – jego głos nabrał ostrości. – Twój ojciec dobrze wie, co zrobił.

– A ty dobrze wiesz, że bierzesz więcej, niż ci się należy – odpowiedziałem, już bez prób łagodzenia.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu Roman odwrócił się i wszedł do domu, zatrzaskując drzwi. Stałem jeszcze chwilę na ganku, czując, że ta rozmowa niczego nie rozwiązała. Jeśli cokolwiek, to tylko potwierdziła, że między nami jest mur, którego nikt nie zamierza burzyć. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę sadu, wiedząc, że wracam do miejsca, które już nigdy nie będzie takie samo.

Straciłem coś więcej niż sad

Wróciłem do sadu, gdy słońce było już nisko i rzucało długie, chłodne cienie. Gałęzie jabłoni kołysały się lekko, a ja patrzyłem na nie tak, jakby były obce. Od dziecka znałem każdy pień, każde skrzywione ramię drzewa, ale teraz widziałem granicę – niewidzialną linię, która dzieliła wspomnienia na „nasze” i „ich”. Przeszedłem wzdłuż rzędów, dotykając kory. Czułem, jak chłód wchodzi mi w dłonie, a wraz z nim rozlewa się we mnie poczucie straty. Bo to nie tylko jabłka zostały zabrane. To zaufanie, które wydawało się oczywiste, rozpadło się na kawałki.

Ojciec pracował w drugim końcu sadu, udając, że mnie nie widzi. Może naprawdę miał swoje powody, może nie było innego wyjścia, ale ja wciąż czułem się pominięty, jakby przez lata grał ze mną w grę, w której nie znałem zasad. Roman też już nie był dla mnie tym samym człowiekiem. Nie widziałem w nim sąsiada, który kiedyś przynosił nam wiadro śliwek. Teraz był kimś, kto patrzy na nasze drzewa jak na własne, bo dokumenty mu to pozwalają, a przyjaźń nic dla niego nie znaczy.

Zatrzymałem się przy najstarszej jabłoni, tej, pod którą bawiłem się jako dziecko. Pomyślałem, że może nadejdzie dzień, kiedy ta historia przestanie boleć, ale na razie wiedziałem jedno – tego, co straciliśmy, nie da się odzyskać. Podniosłem jedno z jabłek z ziemi, obejrzałem je w milczeniu i położyłem na pniu.

Tomek, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama