Reklama

Nie jestem typem faceta, który łapie się za głowę przy każdej rysie na lakierze samochodu czy panikuje, gdy dziewczyna nie odpisze przez godzinę. Mam 29 lat i całkiem poukładane życie – przynajmniej tak mi się wydawało. Pracuję jako specjalista ds. logistyki w średniej firmie, nie zarabiam kokosów, ale też nie muszę zaglądać do lodówki z latarką. Mam grono zaufanych przyjaciół, weekendy z rodziną, rower w piwnicy i psa, który zawsze cieszy się na mój widok. A przede wszystkim – miałem Olę.

Byliśmy razem pięć lat

Pięć lat, które zaczęły się od wspólnego picia piwa na schodach akademika, a skończyły... No właśnie, jak to się właściwie skończyło? Ola była moją pierwszą poważną miłością. Miałem za sobą kilka „szczenięcych” zauroczeń, ale to z nią planowałem życie. Dom z ogrodem, dwa dzieciaki, może kota, choć sam za kotami nie przepadam – ale Ola je kochała. Wierzyłem, że razem wszystko ma sens.

Ostatnie miesiące? No, nie były idealne. Więcej ciszy, mniej śmiechu. Pocałunki, ale już takie rutynowe. Seks? Raczej wtedy, kiedy pasowało, a nie wtedy, kiedy się chciało. Ale czy to nie jest normalne po latach? Mówiłem sobie, że to przejściowe. Że każdy związek przechodzi kryzysy. Że wystarczy coś mocnego, coś symbolicznego – jak zaręczyny – żeby wszystko się odbudowało.

Plan był prosty i romantyczny. Urodziny mojego taty – cała rodzina w komplecie. Ciotki, wujkowie, kuzyni, tort, toast. I ja, w pewnym momencie, wstaję, stukam w kieliszek, proszę o uwagę i klękam przed Olą. Wyciągam pierścionek. Wszyscy klaszczą. Mama płacze. Ola mówi „tak” i rzuca mi się na szyję. Marzyłem o tym.

Tylko że życie rzadko wygląda jak scenariusz reklamy biżuterii.

Myślałem, że to będzie nasz moment

Że każdy problem w jednej chwili się rozpuści, kiedy zobaczy pierścionek. Że zrozumie, jak bardzo ją kocham. Może byłem ślepy.

– To już jutro – powiedziałem na głos, patrząc na białe pudełeczko z pierścionkiem, które leżało na środku mojego biurka. Delikatny, złoty, z drobnym oczkiem. Ola nie lubiła przesady – pamiętałem, jak kiedyś mówiła, że „brylanciory” to dla niej przerost formy nad treścią. Miał być subtelny, elegancki. I był. Wybierałem go przez tydzień, wahając się między czterema podobnymi. W końcu uznałem, że ten ma coś „jej”. Cokolwiek to znaczyło.

Dzień wcześniej pojechałem do rodziców, żeby dogadać szczegóły. Mama kroiła warzywa do sałatki, ojciec czyścił kieliszki.

– Sebek, na pewno jesteś pewien? – zapytała mama cicho, nie patrząc mi w oczy.

– Tak. Dlaczego wszyscy to pytają?

– Bo Ola… no nie wiem. Ostatnio jakoś taka inna. Nie wygląda na zakochaną, synu…

– Bo się stresuje, ma projekt do zamknięcia. Wiem, co robię, mamo.

Ojciec nie odezwał się od razu. Potarł twarz ręcznikiem, spojrzał na mnie znad kieliszków.

Czasem lepiej poczekać niż później się cofać. Ale jeśli jesteś pewny… jesteśmy z tobą – powiedział spokojnie.

Nie chciałem słuchać ich wątpliwości. Miałem swój plan i wierzyłem, że będzie pięknie. W nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem w ciemności, licząc uderzenia serca i próbując wyobrazić sobie jej minę, kiedy zobaczy pierścionek.

„W końcu wszystko się ułoży. Przestaniemy się rozmijać. Będzie jak dawniej… lepiej niż dawniej.”

Wszystko było jak z filmu

Stół długi na pół pokoju, na nim obrus z haftem, talerze z delikatnym złoceniem. Ciotka Basia już zdążyła wypytać wszystkich o zdrowie i wnuki, wujek Tadek otwierał kolejną butelkę wina. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki, a w tle grała jakaś jazzująca składanka, którą mój ojciec uważał za szczyt dobrego smaku.

Ola siedziała obok mnie, w beżowej sukience. Włosy miała spięte, jak zawsze przy rodzinnych okazjach. Uśmiechała się, ale jej wzrok co jakiś czas odpływał. Znałem ten jej półuśmiech – niby była, ale jakby tylko jednym okiem, jedną stopą. Wciąż mówiłem sobie: „To nic. Zaraz się ucieszy. Zaraz wszystko się zmieni.”

W końcu wstałem. Dźwięk stukającego kieliszka o kieliszek przeciął rozmowy i śmiechy. Wszyscy spojrzeli na mnie. Serce waliło mi jak młot.

– Przepraszam, że przerywam… Chciałbym powiedzieć coś ważnego. Ola… – spojrzałem na nią i wyciągnąłem pudełeczko z kieszeni. – Od pięciu lat jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Chciałbym, żebyś została moją żoną.

Wstałem. Klęknąłem. Otworzyłem pudełeczko. Cisza.

Ola spojrzała na mnie. Na pierścionek. Potem znów na mnie. Wszyscy wstrzymali oddech. I wtedy powiedziała:

– Sebastian… przepraszam. Ja… nie mogę tego zrobić. Nie mogę się zgodzić.

– Co znaczy… nie możesz?

– Nie chcę. Już od dawna chciałam się rozstać. Przepraszam, że to teraz, ale…

Ktoś upuścił kieliszek. Pękł z cichym trzaskiem. Ola odłożyła swój na stół, wzięła torebkę i wyszła. Przez kilka sekund nikt się nie ruszał. Ja wciąż klęczałem, z pierścionkiem w dłoni, jak idiota.

Nie pamiętam, ile czasu minęło, zanim się podniosłem. Może dziesięć sekund. Może pięć minut. Czas przestał istnieć. Klęczałem, patrząc na puste krzesło obok, na torebkę po winie, na pierścionek w swojej dłoni, który nie miał już żadnego sensu. Głosy w tle były przytłumione, jakby dochodziły zza ściany.

Ktoś dotknął mojego ramienia. Mama. Ale tylko kiwnąłem głową, nie miałem siły nic powiedzieć. Ojciec patrzył gdzieś w bok, zawstydzony. Ciotki udawały, że zbierają talerze, a kuzyni nagle jakby zapomnieli, jak się rozmawia. Wszyscy patrzyli, wszyscy byli świadkami. Mojej porażki. Mojego żałosnego upadku.

Usiadłem przy stole, w miejscu, które jeszcze chwilę wcześniej było „nasze”. Ola odeszła. W jednej chwili. Bez pożegnania. Bez „porozmawiajmy później”. Po prostu wyszła. Zostawiła mnie przed całą rodziną, jakbym był jakimś frajerem z programu typu „Chłopak marzeń”, którego właśnie publicznie skreślono.

Każdy patrzył. Widzieli, jak klęczę. Jak mówi nie

Jak odchodzi. Nie pamiętam, co zrobili potem. Chyba Michał podszedł… chyba. Usiadł obok mnie i nalał mi wódki.

– Stary… nie wiem, co powiedzieć. To okropne, co zrobiła. Ale jesteś twardy, serio.

– Nie jestem. Czuję się jak idiota – wyszeptałem.

– Wiesz, że jak będziesz chciał pogadać… to jestem. Serio. Nie przejmuj się resztą. Oni zapomną, ale ty musisz się poskładać.

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z domu bez słowa. Spacerowałem godzinami, z pierścionkiem w kieszeni. Próbując zrozumieć. Próbując się nie rozpaść. Ale już wiedziałem – właśnie straciłem nie tylko dziewczynę. Straciłem też wiarę w siebie.

Wróciłem późnym wieczorem. Dom był już cichy. Większość gości się rozeszła, tylko w kuchni paliło się jeszcze światło. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty. Ojciec stał oparty o framugę drzwi, z założonymi rękami.

Zatrzymałem się w progu. Nie wiedziałem, czy chcę usłyszeć współczucie, czy po prostu ciszę.

– Synu… – zaczęła mama, głosem tak miękkim, że aż mnie zabolało. – Gdybyśmy wiedzieli, że tak to się skończy…

– Ale czemu nic nie powiedzieliście? – przerwałem jej. – Przecież widzieliście, jaka była. Czemu nikt mi nie powiedział?

– Myśleliśmy, że… może po prostu kryzys. Że się ułoży – powiedział ojciec, schodząc z progu i siadając naprzeciwko mnie.

– A jak miało się niby ułożyć, skoro ona planowała odejść?! – czułem, że zaraz wybuchnę. – Siedzieliście obok, widzieliście, jak mnie niszczy i nikt nic… Nikt nawet nie powiedział: „Sebastian, uważaj!”.

Mama zaczęła płakać. Nie głośno, ale wystarczająco, żeby mnie to ruszyło.

– Przepraszam… – powiedziała przez łzy. – Nie chcieliśmy cię zranić. Ale ty byłeś taki pewny. Taki zakochany…

Ojciec odchrząknął.

– Ola była dziwna już od dawna. Ale myśleliśmy, że jak ty jej się oświadczysz, to może coś w niej drgnie. Że się obudzi. Też wierzyliśmy, że to ją ruszy. Ale nie ruszyło – rzucił, z wściekłością, która zaskoczyła nas wszystkich.

Siedziałem z nimi, ale czułem się jak na zewnątrz. Jak ktoś, kto patrzy przez szybę na własne życie. I nie wie, jak z powrotem wejść do środka.

„Czułem się jak bohater tragedii, tylko że nikt nie klaszcze na koniec.”

Cisza po takich wydarzeniach jest jak bomba zegarowa. Wydaje się, że nic się nie dzieje, ale każda minuta to odliczanie do kolejnego wybuchu. Po dwóch dniach nie wytrzymałem. Wysłałem do Oli wiadomość:

„Możemy pogadać? Chociaż chwilę. Muszę zrozumieć.”

Nie odpowiedziała. Następnego dnia znów: „Ola, proszę. Cokolwiek.”

Cisza. W końcu zadzwoniłem. O dziwo – odebrała. Jej głos był chłodny, ale nie odrzucający.

– Cześć.

– Cześć – powiedziałem. – Czemu nie powiedziałaś nic wcześniej?

– Próbowałam. Ale ty… ty tak bardzo chciałeś, żeby to działało. Nie chciałam cię skrzywdzić. A potem… już nie było jak.

– Więc zrobiłaś to tak? Na oczach wszystkich?

– Wiem, przepraszam. To nie miało tak wyglądać. Ale nie mogłam kłamać, kiedy patrzyłeś mi w oczy.

Zamilkłem. Nie było już słów, które mogłyby coś zmienić. Ani pretensje, ani pytania. Tylko jedno ostatnie pytanie mi się cisnęło na usta:

– Czy kochałaś mnie w ogóle?

Usłyszałem tylko ciche westchnienie po drugiej stronie.

– Kiedyś… bardzo. Ale potem coś się wypaliło. Przepraszam.

Nie wiem, kto pierwszy się rozłączył

Ale wiem, że kiedy ekran telefonu zgasł, poczułem pustkę. Nie złość. Nie rozpacz. Po prostu pustkę. Jakby ktoś wyjął mi serce, a w jego miejsce wstawił ciszę.

Nie czułem ulgi. Nie poczułem nic. Może właśnie to było najgorsze – że nic już nie czułem.

Minęły trzy tygodnie, a ja wciąż unikałem kontaktu z rodziną. Mama dzwoniła codziennie, ojciec wysyłał krótkie wiadomości typu „Jesteś?”. Nie odpowiadałem. Nie miałem siły tłumaczyć się po raz setny, że nie chcę o tym gadać. Nie chciałem słuchać rad typu „czas leczy rany” albo „lepiej teraz niż po ślubie”. One nie pomagały. Bo to nie chodziło tylko o Olę.

Chodziło o mnie. O moje marzenia, które sam sobie zbudowałem. O wizję wspólnego życia, którą nosiłem w głowie jak cenny projekt, a której ona nawet nie chciała oglądać. Czułem się, jakbym sam to wszystko wymyślił i sam w to wierzył. Jakby cały nasz związek istniał głównie w mojej wyobraźni.

Z pierścionkiem nie zrobiłem nic. Leży w szufladzie, w tej samej białej szkatułce. Czasem ją otwieram, patrzę i zamykam. Jakby to był dowód rzeczowy w sprawie o złamane serce.

Wracam z pracy, siadam na kanapie, włączam telewizor i gapię się w ekran, nie widząc nic. Nie wiem, kiedy ostatni raz się zaśmiałem. Przechodzę przez dni jak przez mgłę, mechanicznie. Znajomi piszą, zapraszają na piwo – nie mam ochoty. Wiem, że muszę z czasem wrócić do ludzi, ale… jeszcze nie teraz.

Nie wiem, czy kiedykolwiek znów komuś zaufam. Każde wspomnienie z nią boli. Ale najgorsze, że wszyscy to widzieli. Że zostałem sam z pierścionkiem i całą tą nadzieją, którą zbudowałem tylko ja.

Sebastian, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama