„Myślałem, że jędzowata żona to mój jedyny problem. Ale wtedy moje życie zrobiło fikołka i nic nie było jak wcześniej”
„Wiedziałem, co chce powiedzieć, ale ja tego wcale nie chciałem usłyszeć. Miałem wrażenie, że uczestniczę w jednym z tych programów, które ogląda Magda. Tylko na czym polegałby ten program”.

Ten dziwny, jakby podskórny niepokój towarzyszył mi od zawsze. Tylko biegając, mogłem się od niego na chwilę uwolnić, oczyścić myśli. Ale wystarczyło zdjąć dres i buty, aby lęk znów wziął mnie we władanie.
Już nie chciałem z nią być
Magda uwielbiała chipsy, najbardziej cebulowe. Kiedy je jadła, w całym mieszkaniu unosił się kwaśny zapach. Patrzyłem, jak chrupie chipsa, a w tym samym czasie jej pulchna dłoń chwyta kolejnego z wielkiej miski. Jeszcze tamten nie został zjedzony, a już kolejny lądował w ustach. I ten dźwięk, jakby ktoś łamał chrust. Prawie tak głośny jak głosy z telewizora.
Moja żona oglądała program, w którym obcy ludzie na oczach milionów telewidzów uczestniczyli w randce w ciemno. Producenci czasem dobierali tak pary, że widać było, jak ludzie się ze sobą niemiłosiernie męczą. A może mi się tylko zdawało, że się męczą, bo ja się męczyłem? Męczyłem się strasznie z Magdą.
Poznaliśmy się pięć lat temu w pracy. Na początku było cudownie, chodziliśmy po górach, imprezowaliśmy, dobrze się rozumieliśmy. Pobraliśmy się i wszystko się zmieniło. Magda z rozrywkowej, aktywnej dziewczyny stała się kurą domową. Interesowało ją tylko, co będzie na obiad i co można obejrzeć w telewizji. Przestaliśmy wyjeżdżać, bo ona uważała, że po ślubie to trzeba siedzieć w domu. Tak się zachowywali jej rodzice, którzy nie mieli żadnych przyjaciół, skupieni byli tylko na dzieciach.
My nie mieliśmy dzieci, chociaż Magda bardzo chciała zajść. Do tego stopnia, że nasz seks przerodził się w pracę pańszczyźnianą, którą musiałem wykonywać w jej dni płodne. Zero czułości, zabawy, tylko czysty akt seksualny. Ledwo sobie z tym radziłem, czasem nie stawałem na wysokości zadania.
Rodzina Magdy patrzyła na mnie krzywo, bo im powiedziała, że to przeze mnie nie mamy dzieci. Przebadaliśmy się, oboje byliśmy zdrowi, ale Magda zwalała winę na mnie. W chwilach złości, a miała je często, wyzywała mnie. Na przykład mówiła, że moja męskość jest żałosna, a ja jako kochanek bezużyteczny. Czasem nawet przy ludziach częstowała mnie takimi określeniami.
Moi przyjaciele nie mogli się nadziwić, czemu jestem z kobietą, która mnie nie szanuje. Sam nie wiedziałem dlaczego. Miłość do niej dawno mi przeszła, pojawiła się niechęć, nawet lekkie obrzydzenie. Głównie z racji jej zachowania wobec mnie, ale także dlatego, że przestała o siebie dbać.
Tak było jej wygodnie
Gdy ją wyrzucili z pracy, w wieku trzydziestu lat przeszła na bezrobocie. Zasiłek się skończył, a Magda nadal siedziała w domu i całymi dniami oglądała telewizję. Roztyła się, zapuściła. Na wszelkie moje uwagi, że powinna sobie poszukać zajęcia, reagowała agresją.
– To przez ciebie taka jestem. To przez ciebie nie mamy dzieci.
– Magda, nie mów tak.
– Będę mówić, jak mi się żywnie podoba! Nie wiem, za jakie grzechy muszę żyć z taką niezdarą, impotentem. Właściwie nie muszę. Nie powiedziałeś mi przed ślubem, że z tobą jest coś nie tak. Można unieważnić małżeństwo.
Gdy tak mówiła, ziemia mi się usuwała spod nóg. Ciało przeszywał paniczny lęk. Błagałem ją, żeby mnie nie zostawiała. Ona drażniła się ze mną. Wreszcie łaskawie dawała mi kolejną szansę.
– Ale jak nie zajdę w ciążę do końca roku, to odchodzę. Rodzice tylko czekają, aż cię kopnę w tyłek.
Za to moi rodzice prosili mnie, żebym się wreszcie rozstał z tą straszną kobietą, bo ona mnie niszczy. Mieli rację. Każda cząstka mojego ciała była nieszczęśliwa, mimo to nie mogłem pozwolić Magdzie odejść. Poszedłem na terapię. Dość długo to trwało, gdy doszliśmy razem z terapeutą do wniosku, że mój lęk przed odejściem Magdy ma związek z utratą kogoś w dzieciństwie. Musiałem to tak strasznie przeżyć, że teraz boję się odejścia kogokolwiek, nawet kogoś, z kim jestem nieszczęśliwy.
– Czy pan jest adoptowanym dzieckiem? – spytał któregoś razu terapeuta.
– Nie – roześmiałem się.
Oczywiście, że w dzieciństwie podejrzewałem, że tak, jak pewnie większość dzieci. Moje podobieństwo do rodziców jednak rozwiało wszystkie wątpliwości.
– Czy mógłby pan ich o to spytać?
Wydawało mi się to absurdalne, ale spytałem. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy ciastka, które przyniosłem. Mama bardzo lubiła kawowe bezy. Tata nie przepadał za słodyczami, ale jak miał dobry humor, to do kawy mógł zjeść szarlotkę. Po moim pytaniu mama upuściła widelczyk, tata zastygł z kawałkiem szarlotki przy ustach.
Wstrząsnęła mną ta informacja
Po chwili spojrzeli na siebie. Byli bardzo zgodnym małżeństwem. Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek kłócili. Nawet wtedy, gdy jako nastolatek starałem się ich nastawić przeciwko sobie, licząc na to, że na tym skorzystam. Byłem jedynakiem, ale nie rozpieszczali mnie. Za co teraz jako trzydziestolatek czułem do nich wdzięczność… To ich przeciągające się milczenie trochę mnie zaniepokoiło.
– Mamo… – podniosłem widelczyk z podłogi, podałem jej, ale nie podziękowała, co było do niej zupełnie niepodobne.
Tata pierwszy doszedł do siebie.
– Tak? – spytał mamę, a ona pokiwała twierdząco głową.
– Paweł, musimy ci coś powiedzieć… – zaczął tata i zawahał się.
Wiedziałem, co chce powiedzieć, ale ja tego wcale nie chciałem usłyszeć. Miałem wrażenie, że uczestniczę w jednym z tych programów, które ogląda Magda. Tylko na czym polegałby ten program?
– Tak, adoptowaliśmy cię, synku – dokończyła za tatę mama.
Nie patrzyłem na nich tylko na zdjęcia wiszące nad komodą. Ja w pierwszej klasie podstawówki, fotograf uchwycił szczerbę po wypadnięciu mlecznej jedynki. Ja w ostatniej gimnazjum z całą klasą uśmiechniętych dwunastolatków, ja pryszczaty i gniewny w technikum elektrycznym, ja i Magda przed urzędem stanu cywilnego. Ona szczupła, szczęśliwa, ja chyba też szczęśliwy, w każdym razie uśmiechnięty od ucha do ucha. Obok zdjęcie ze ślubu rodziców. Tata młody, tak samo uśmiechnięty jak ja.
– To niemożliwe – stwierdziłem, mając na myśli, że nie mogę nie być ich dzieckiem. – Jestem do was podobny.
– Właśnie dlatego cię wybraliśmy – powiedziała mama.
– Miałeś niecały rok, ciemne włoski jak mama, oczy niebieskie jak ja… – tata po raz kolejny zawiesił głos.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście?
Tata popatrzył pytająco na mamę. Ona uciekła wzrokiem w bok.
– Zrobiliśmy to dla twojego dobra. Może to był błąd – zastanowiła się.
– Kim są moi rodzice?
Mama ciężko westchnęła.
– Pili…
Przepracowałem z terapeutą nowe informacje. Czułem żal do biologicznych rodziców, że mnie oddali do domu dziecka, chociaż podobno zrobili to dla mojego dobra. W ich domu była melina, różni ludzie przychodzili. Raz jeden z uczestników libacji zgasił mi na czole papierosa – rzeczywiście mam bliznę do dziś. Nie nadawali się na rodziców. Dobrze, że zdali sobie z tego sprawę, nim doszło do tragedii.
Niespodzianki się nie kończyły
Opowiedziałem Magdzie o tym, że właśnie odkryłem, że jestem adoptowanym dzieckiem. Była przerażona, ale nie tym, że pewnie w dzieciństwie przeszedłem piekło, tylko tym, że mam w sobie geny okropnych ludzi. Chciała natychmiast odejść, ale ubłagałem ją, by została. Jedyne, co dobrego z tego wynikło, to to, że przestała zmuszać mnie do seksu.
– Na razie zróbmy sobie przerwę, aż wszystko się wyjaśni – oznajmiła.
Co mogło się jeszcze wyjaśnić? Nie zamierzałem szukać swoich biologicznych rodziców. Zresztą z opisu tego, jacy byli, jasno wynikało, że mogli się już zapić na śmierć. Mój terapeuta nalegał jednak, żebym ich poszukał.
– Pana lęk przed stratą nie zmniejszył się nawet na jotę. Może po spotkaniu z nimi uwolni pan siebie i swoją żonę.
Miał rację, nadal panicznie bałem się, że Magda mnie zostawi, i miał rację, że ją więziłem. Ona chciała odejść ode mnie. Może dlatego była taka okropna, żebym w końcu pozwolił jej żyć bez siebie? Na razie nie potrafiłem. Dlatego pojechałem do domu dziecka, skąd zostałem zabrany.
Miałem wtedy kilka miesięcy i nie mogłem pamiętać trzypiętrowego domu na skraju lasu. Mimo to wydawało mi się, że pamiętam piaszczystą drogę, wysokie sosny, zapach mokrych liści. Im bliżej byłem starych drewnianych drzwi z metalową kołatką, tym większe czułem wzruszenie.
Miałem szczęście, nadal pracuje tu kobieta, która trzydzieści lat temu opiekowała się mną. Niska, okrągła, o wesołych oczach. Przytuliła mnie, a ja się temu poddałem. Staliśmy tak, a ja już nie hamowałem łez. Potem usiedliśmy w świetlicy. Dzieci nie było dużo. Zaledwie kilkanaścioro. Trójka w wieku od kilku do kilkunastu lat rysowała coś przy stole, dwójka maluchów grała na tabletach, dwóch nastolatków siedziało obok siebie, wpatrując się w swoje komórki. Starszy z nich zrobił mi herbatę z cytryną i miodem.
– Rodzeństwa trzymają się razem – wyjaśniła mi wychowawczyni.
Rzeczywiście teraz dostrzegłem podobieństwo.
– Twój brat też nie odstępował cię na krok.
– Brat?!
Okazało się, że mam o trzy lata starszego brata. Gdy mnie zabierano z domu dziecka, strasznie płakał, a potem długo nie mogli sobie dać z nim rady. Nie jadł, nie spał, raz nawet uciekł. Na szczęście czterolatka maszerującego lasem dostrzegł jakiś dorosły i odprowadził z powrotem. Mój brat miał na imię Łukasz i też w końcu został adoptowany.
Odnalezienie go nie było trudne, bo regularnie dzwonił i zostawiał namiary na siebie. Pamiętał mnie i liczył na to, że kiedyś będę chciał go odnaleźć. Wychowawczyni dała mi pożółkłą kartkę z telefonem i adresem. Łukasz mieszkał w górach. Powinienem zadzwonić, bo przecież mógł się przenieść, ale bałem się, że nic nie powiem przez telefon, wolałem pojechać.
Mój brat mieszkał w wiosce, która słynęła z biegów ultra. To tu kończyli swoje zawody biegacze startujący na sto pięćdziesiąt kilometrów po górach, gdzie większość ścieżek była błotnista. Gdy przyjechałem, akurat dobiegali pierwsi. Zmęczeni, ubrudzeni błotem, z dzikiem blaskiem w oczach. Biłem im brawo, zastanawiając się, czy mój brat biega. Ja biegałem, bo mogłem wtedy wyjść z domu i zmęczyć się na tyle porządnie, że zapominałem o Magdzie.
Doszedłem do domu, którego adres miałem zapisany na kartce. Biały, z plastikową zjeżdżalnią stojącą na niewielkim podwórku. Otworzyła mi trzydziestoparoletnia kobieta, którą od razu polubiłem. Miała wesołe zielone oczy, do jej nogi przytulał się około trzyletni chłopczyk.
– Nazywam się Paweł M. – przedstawiłem się. – Szukam Łukasza.
Moje życie się odmieniło
Kobieta uważnie mi się przyjrzała i nagle w jej oczach pojawiły się łzy.
– Chyba wiem, kim jesteś, witaj… Łukasz pracuje przy zawodach. Poczekaj, ubiorę siebie i małego, i pójdziemy razem. Matko, jak on się ucieszy.
Po drodze opowiedziała mi, że Łukasz szuka mnie od lat, ale moi adopcyjni rodzice zrobili wszystko, by zatrzeć ślady. Biologiczni, tak jak się spodziewałem, oboje już nie żyli. Łukasza zobaczyłem, gdy nalewał zupę zmarzniętym zawodnikom. Był podobny do mnie. Wysoki, ciemnowłosy. Wyczuł mój wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się i obaj jednocześnie się uśmiechnęliśmy. Oddał chochlę pomocnikowi.
– Szymon… nareszcie.
– Mam na imię Paweł, ale możesz mówić Szymon – zgodziłem się.
Serce waliło mi jak młotem. Uścisnęliśmy się po męsku, chociaż obaj mieliśmy łzy w oczach.
– Poczekaj, bo muszę wydać zupę jeszcze przynajmniej dwustu zawodnikom…
Nie śpieszyło mi się.
Usiadłem wśród zawodników, którzy opowiadali sobie, co się im wydarzyło przez te sto pięćdziesiąt kilometrów biegu. Na mnie nie zwracali uwagi. Żona brata chwilę ze mną posiedziała, ale mały zaczął marudzić i wróciła do domu. Wcześniej opowiedziała mi, że Łukasza wychowało bezdzietne małżeństwo z P. Przenieśli się tu, bo to jej rodzinne strony, ale starali się ich często odwiedzać.
– Musisz ich poznać, wspaniali ludzie… No nic, idę. Powiedz Łukaszowi, że mu dziś odpuszczam kąpanie Szymka. Już wiesz, dlaczego mały ma tak na imię… Ale nie łaźcie po ciemku, tylko przyjdźcie do domu i tam gadajcie sobie, ile chcecie.
Nawet nie odpowiedziałem. Patrzyłem na brata i czułem, jak odpuszcza ten straszny lęk. Do nikogo nie miałem żalu. Ani do Magdy, że mnie nie szanowała. Ani do adoptowanych rodziców, że ukryli przede mną istnienie brata. Z Magdą się rozstanę, rodzicom daruję. Wszystko w moim życiu stało się jasne i proste.
Czytaj także:
„Okradł mnie jakiś młody chłystek. Nabrał skrupułów, kiedy się zorientował, że jestem niewidoma”
„Matka całe życie trzymała mnie pod kloszem i nie pozwalała żyć po swojemu. Poznałam przyczynę, gdy uciekłam z domu”
„Szybko wpuściłam go do swojego łoża i równie prędko tego pożałowałam. To był najlepszy pomysł na zrujnowanie życia”

