„Myślałem, że dam córce 500 zł na Dzień Dziecka i będzie z głowy. A ona wolała spędzić razem czas”
„Odłożyłem telefon na półkę i wyciszyłem wszystkie powiadomienia. Zabrałem Olę na lody. Słuchałem jej i nie mogłem się nadziwić, jak wiele rzeczy mnie omijało. To było moje dziecko, a ja wiedziałem o niej mniej niż o projektach, które kończyłem w pracy”.

- Redakcja
Zawsze mówiłem sobie, że robię to dla niej. Te wszystkie nadgodziny, telefony o późnej porze, projekty z deadline’em na wczoraj – to przecież po to, żeby jej niczego nie zabrakło. Żeby mogła mieć najlepsze buty na trening, nowy telefon, wakacje nad morzem. Pracowałem jak szalony, a gdy wracałem do domu późnym wieczorem, cieszyłem się, widząc na stole rysunek z podpisem „Dla Taty” albo wiadomość na karteczce: „Tata, kocham Cię”. Wtedy myślałem: „Jest dobrze. To działa. Wychowuję ją na szczęśliwe dziecko”.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może to właśnie nie działa. Że te puste wieczory, kiedy siedziała sama w pokoju, te obietnice, których nie dotrzymałem, ten brak rozmów – że to wszystko zostawia w niej jakąś wyrwę. Myślałem, że wystarczy jej dać pieniądze, prezent, nowy gadżet. Że miłość można przeliczyć na pięćset złotych w kopercie. Aż do tego dnia, kiedy spojrzała na mnie tym pustym, jakby smutnym wzrokiem. I powiedziała coś, co zatrzymało mnie w miejscu.
Córka mnie zaskoczyła
Dzień Dziecka. Wracałem z pracy z głową pełną myśli o zaległych mailach, prezentacjach, projektach. Na biurku w firmie czekały jeszcze trzy raporty, ale dziś – obiecałem sobie – to będzie dzień, kiedy zrobię coś dla Oli. Kupiłem kopertę, wypłaciłem 500 zł, schowałem do środka, a w drodze do domu myślałem: „Będzie się cieszyć. Może kupi sobie te nowe buty, o których wspominała. Albo dołoży do wyjazdu z klasą”.
Gdy wszedłem do mieszkania, Ola siedziała na kanapie, oglądając coś na tablecie. Podszedłem z uśmiechem, klepnąłem ją po ramieniu i podałem jej kopertę, mówiąc:
– Wszystkiego najlepszego, kochanie.
Popatrzyła na mnie, a jej oczy… były puste. Jakby nie czekała na tę kopertę. Jakby nawet jej nie widziała. Wzięła ją w rękę, ale nie otworzyła. Patrzyła na mnie, a potem – cicho, prawie szeptem – powiedziała:
– Tato… ja nie chcę pieniędzy.
Zamarłem. Patrzyłem na nią z głupią miną, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przecież to Dzień Dziecka, to **prezent**, to gest, który powinien ją ucieszyć!
– Nie chcesz? – zapytałem zaskoczony, a może i trochę zły. – No to co byś chciała?
Ola spuściła wzrok, złożyła kopertę i położyła ją obok na stole.
– Chciałam, żebyśmy coś razem zrobili… – powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszałem. – Żebyś… żebyś był ze mną.
Zacisnąłem szczęki. Chciałem coś powiedzieć, obronić się, wytłumaczyć, że przecież mam dużo pracy, że to wszystko dla niej. Ale nie powiedziałem nic. W głowie miałem tylko jedną myśl: „Coś tu się psuje. Coś ważnego właśnie mi umyka”.
Byłem ślepy
Siedziałem na kanapie, patrząc na kopertę leżącą obok niej. W środku było pięćset złotych – moje przeprosiny, moje „wszystkiego najlepszego”, moje „kocham cię” w papierowej formie. A ona tego nie chciała. Jak to nie chciała? Czułem, jak wzbiera we mnie złość. Chciałem jej powiedzieć: „Wiesz, ile godzin musiałem przepracować, żeby to zarobić? Ile stresu mnie to kosztowało?”. Przecież nie mam czasu na te spacery, lody, filmy. Pracuję, żeby miała lepiej, żeby niczego jej nie brakowało. A ona mówi, że nie chce pieniędzy.
Ale ta złość… była dziwna. Krótka, ostra jak ukłucie, a potem ustąpiła miejsca czemuś innemu. Jakby ktoś pociągnął za sznurek i cała zbroja, którą nosiłem – ta, którą zakładałem codziennie, wmawiając sobie, że wszystko robię dla niej – zaczęła się kruszyć.
I wtedy przypomniałem sobie… Te wszystkie razy, kiedy prosiła: „Tata, przyjdź na przedstawienie”. A ja mówiłem: „Nie mogę, mam ważne spotkanie”. Kiedy chciała, żebym obejrzał z nią film, a ja odpowiadałem: „Później, muszę skończyć raport”. Później. Później. **Zawsze później**.
Pamiętam, jak raz, gdy miała może dziewięć lat, zrobiła dla mnie laurkę na urodziny. Zamiast się ucieszyć, rzuciłem okiem i powiedziałem: „Super, kochanie, ale muszę teraz wysłać ważnego maila”. I ten błysk w jej oczach – zgasł. Wtedy tego nie zauważyłem. Teraz widziałem to wszystko jak film, scena po scenie.
Czułem, jak coś we mnie pęka. Nie chodziło o kasę. Chodziło o mnie. O to, że mnie nigdy nie było. I poczułem wstyd. Wstyd, który ściskał gardło i nie pozwalał oddychać.
Potrzebowała ojca
Siedziałem na kanapie jeszcze chwilę, patrząc, jak Ola wstaje i idzie do swojego pokoju. Drzwi zamknęły się za nią cicho, jakby z żalem. Wstałem, przeszedłem kilka kroków w tę i z powrotem, czując, jak serce wali mi w piersi. W końcu, po dłuższej chwili, podszedłem do jej pokoju. Zapukałem.
– Mogę? – zapytałem niepewnie.
– Mhm – odpowiedziała cicho.
Otworzyłem drzwi. Siedziała na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami, bawiąc się nitką od bluzy. W jej oczach było coś, czego dawno tam nie widziałem. Smutek. Może zawód. A może… obojętność?
Usiadłem na krześle obok biurka, opierając łokcie na kolanach. Westchnąłem.
– Ola… chciałbym cię zapytać… – zająknąłem się, szukając słów, których nigdy wcześniej nie używałem. – Co byś chciała dostać ode mnie na Dzień Dziecka?
Spojrzała na mnie. Nie od razu odpowiedziała. Potem, bardzo cicho, powiedziała:
– Chciałabym, żebyś… po prostu był. Żebyś poszedł ze mną na lody, żebyśmy pogadali. Chciałabym, żebyś był dla mnie.
Siedziałem jak zamurowany. Zrozumiałem, że przez te wszystkie lata myliłem się. Ola nie potrzebowała nowego telefonu, markowych butów ani pieniędzy. Potrzebowała mnie – mojego czasu, mojego śmiechu, moich opowieści, wspólnych chwil.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu, głos mi zadrżał. – Wiesz, ja… ja naprawdę chciałem dobrze. Myślałem, że jak dam ci pieniądze, to cię uszczęśliwię.
Ola skinęła głową, ale milczała.
– Chciałbym to naprawić – powiedziałem. – Może pójdziemy jutro razem na lody? Albo do kina?
Jej oczy błysnęły odrobinę. W tym momencie poczułem coś dziwnego – jakby świat, który znałem, właśnie się przewrócił, a ja musiałem nauczyć się go od nowa.
Zrobiłem to dla nas
Następnego dnia odłożyłem telefon na półkę i wyciszyłem wszystkie powiadomienia. Zabrałem Olę na lody. Proste, zwyczajne lody w osiedlowej budce – a jednak czułem, jakby to był dla mnie najważniejszy dzień od lat.
Siedzieliśmy na ławce w parku, słońce grzało nas w twarze, a Ola, zajadając truskawkowe, zaczęła opowiadać o swoim świecie. O koleżankach z klasy, o nowym nauczycielu matematyki, o tym, że podoba jej się pewien chłopak, ale jest zbyt nieśmiała, żeby z nim rozmawiać. Słuchałem jej i nie mogłem się nadziwić, jak wiele rzeczy mnie omijało. To było moje dziecko, a ja wiedziałem o niej mniej niż o projektach, które kończyłem w pracy.
Potem poszliśmy na spacer, a ona chwyciła mnie za rękę. Tak po prostu – jak kiedyś, gdy była mała i baliśmy się przechodzić przez ulicę. To był moment, który wrył mi się w pamięć.
Rozmawialiśmy o filmach, które chciałaby obejrzeć, o książkach, które polecała jej pani od polskiego. Zatrzymaliśmy się przy stawie, rzucaliśmy kamyczki do wody. Ola śmiała się, a ja patrzyłem na nią i myślałem: Jakim cudem wcześniej tego nie widziałem? Jak mogłem tego nie doceniać?”
Kiedy wróciliśmy do domu, powiedziała:
– To był najlepszy dzień od dawna.
A ja poczułem coś, czego nie czułem od dawna – spokój. Jakby wszystko w końcu zaczęło się układać na właściwe miejsce.
Wiele zrozumiałem
Wieczorem, kiedy Ola poszła spać, siedziałem sam w kuchni, patrząc przez okno na ciemniejące niebo. Myśli krążyły mi w głowie jak oszalałe ptaki. „Przecież zawsze myślałem, że robię wszystko dla niej” – powtarzałem sobie raz za razem. A jednak… nie robiłem nic, co naprawdę by ją obchodziło. Nie byłem obok, kiedy mnie potrzebowała. Nie słuchałem, kiedy chciała mi coś opowiedzieć. Nie patrzyłem, kiedy podsuwała mi rysunek, który zrobiła specjalnie dla mnie.
Dopiero teraz to zrozumiałem. Pięćset złotych nie znaczą nic, jeśli nie masz czasu, żeby z córką porozmawiać, pośmiać się z jej żartów, posłuchać, jak opowiada o swoich planach, marzeniach, strachach. Czułem, jak narasta we mnie coś, co trudno było nazwać. Ulgę – że jeszcze nie jest za późno. Smutek – że zmarnowałem tyle chwil. I przede wszystkim **poczucie winy**. Ciężkie, jak kamień, który przygniata serce.
Powiedziałem sobie wtedy – cicho, prawie szeptem, jakby wstydząc się tego, co mówię:
– Już nigdy nie będę myślał, że pieniądze załatwią wszystko.
Ola nie potrzebuje ode mnie pieniędzy. Potrzebuje mojego czasu. Potrzebuje mnie. I wiem, że to będzie trudne. Że przyjdą dni, kiedy znów telefon zadzwoni w nieodpowiednim momencie, kiedy znów praca będzie krzyczeć: „Teraz!”. Ale wtedy przypomnę sobie jej głos, cichy, prawie drżący:
– Chciałam, żebyś był ze mną…
I zrobię wszystko, żeby być. Bo tego się nie kupi.
Adam, 42 lata
Czytaj także:
- „Teściowie się mną brzydzą, bo jestem rozwódką z dzieckiem. Ale czarę goryczy przelało coś zupełnie błahego”
- „Codziennie obowiązkowo dzwoniłam do teściowej. Nikt tego nie rozumiał, nawet mój mąż, ale ja miałam ważne powody”
- „W Dzień Dziecka eks przypomniał sobie, że ma syna. Prezentem chciał kupić jego miłość, ale czekała go niespodzianka”

