„Myślałem, że chociaż w święta teściowa da mi spokój. Nie wytrzymam z nią pod jednym dachem nawet do pierwszej gwiazdki”
„Co roku lądowaliśmy u jej matki, gdzie zamiast kolęd słuchałem długich tyrad o tym, jak powinienem żyć, co robić lepiej i dlaczego nie dorastam do jej standardów. Przez lata znosiłem to w milczeniu, dla świętego spokoju, dla żony, dla tradycji. W tym roku coś się jednak zmieniło. Przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że jeśli sam o siebie nie zawalczę, nikt tego za mnie nie zrobi”.

- Redakcja
Święta zawsze miały dla mnie szczególny wymiar. Kojarzyły mi się z ciepłem, zapachem choinki, śmiechem i spokojem. Niestety, odkąd ożeniłem się z Basią, ten obraz uległ zmianie. Co roku lądowaliśmy u jej matki, gdzie zamiast kolęd słuchałem długich tyrad o tym, jak powinienem żyć, co robić lepiej i dlaczego nie dorastam do jej standardów. Przez lata znosiłem to w milczeniu, dla świętego spokoju, dla żony, dla tradycji. W tym roku coś się jednak zmieniło. Przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że jeśli sam o siebie nie zawalczę, nikt tego za mnie nie zrobi.
Przecież mama się obrazi
Wiedziałem, że Wigilia zbliża się nieuchronnie, jak pociąg towarowy, którego nie da się zatrzymać. Basia już w listopadzie wspominała o planach na święta, a ja jak zwykle przytakiwałem, choć w środku coś się we mnie skręcało. Jej mama nie zmieniła się ani trochę – nadal kontrolowała wszystko, od koloru serwetek po ilość opłatka, który wypadało przełamać „z należytym szacunkiem i intencją”.
– W tym roku zrobimy wszystko u mamy, jak zwykle – oznajmiła Basia, mieszając zupę w garnku.
– Jasne – odpowiedziałem, udając, że nic mnie to nie rusza. A jednak ruszało.
Od kilku lat każde święta wyglądały tak samo. Wchodziliśmy do mieszkania teściowej, gdzie panował idealny porządek i równie lodowaty klimat. Przez pierwsze pół godziny wszystko było uprzejme i w miarę miłe. Potem zaczynały się komentarze. Subtelne przytyki, aluzje, a w końcu jawne kazania.
– A może w tym roku zostaniemy u nas? – zagaiłem raz nieśmiało.
Basia spojrzała na mnie, jakbym zaproponował spędzenie Wigilii na stacji benzynowej.
– Nie wygłupiaj się. Przecież mama się obrazi.
A ja? Czy moje zdanie naprawdę nie miało znaczenia?
Wiedziałem, że to dopiero początek
Wigilia nadeszła szybciej, niż bym chciał. Znowu zapakowaliśmy prezenty do bagażnika, dzieci na tylne siedzenie i pojechaliśmy do matki Basi. Już na schodach czułem znajomy niepokój – jakby ktoś obwiązał mi żołądek ciasnym sznurkiem.
– No jesteście. Spóźnieni dziesięć minut – rzuciła bez cienia żartu.
– Korki – odparłem krótko.
– Trzeba było wyjechać wcześniej. Jak ja zawsze mówię, punktualność to oznaka szacunku.
Wiedziałem, że to dopiero początek. Przetrwałem karpia, przetrwałem barszcz, nawet udawałem, że podoba mi się kolejna książka o samodoskonaleniu, którą mi wręczyła pod choinkę. Ale po kolacji zaczęło się to, czego bałem się najbardziej – kazanie.
– Wiecie, ja tak sobie myślę – zaczęła, siedząc na swoim ulubionym fotelu – że rodzina to jest zobowiązanie. Trzeba dawać przykład dzieciom. Dbać o dom, o żonę. Nie wszystko kręci się wokół pracy i własnych przyjemności.
Spojrzała na mnie wymownie. Basia milczała. Dzieci bawiły się klockami w drugim pokoju, a ja czułem, jak powoli gotuje mi się krew.
– Nie sądzisz, że można byłoby więcej z siebie dawać, Jakubie? – ciągnęła dalej. – Taki młody mężczyzna, a czasem wygląda, jakby życie go przerosło.
Uśmiechałem się sztucznie. Nie miałem siły na konfrontację. Jeszcze nie wtedy. Jeszcze udawałem, że mnie to nie rusza.
Czułem się jak intruz
Po wszystkim siedziałem na kanapie, ściskając w dłoni szklankę kompotu z suszu. W pokoju unosił się zapach piernika, choinka migotała światełkami, a mimo to czułem się jak intruz. Basia rozmawiała z matką w kuchni. Co chwilę docierały do mnie urwane strzępy ich rozmowy. Domyślałem się, o czym rozmawiają.
– Jakub znowu jakiś nieobecny.
– No właśnie. Nie mówi nic, tylko siedzi. Jakby mu to wszystko przeszkadzało.
Miałem ochotę wstać, powiedzieć coś głośno, może nawet krzyknąć, że mam już dość. Ale zostałem. Bo dzieci, bo atmosfera, bo „nie psuj Świąt”. Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć. Basia leżała obok, odwrócona do mnie plecami. Mieliśmy nieporozumienia od miesięcy, a święta tylko wszystko uwydatniły. Czułem, jak oddalamy się od siebie. Jakbyśmy żyli obok, a nie razem. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio naprawdę rozmawialiśmy, tak szczerze, bez napięcia i wzajemnych pretensji.
Następnego dnia znowu odwiedziliśmy jej mamę – pierwszy dzień świąt, tradycyjny obiad. Tym razem już się nie odzywałem prawie wcale. Patrzyłem, jak moje dzieci bawią się na dywanie, a sam myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Marzyłem, żeby po prostu zniknąć. Zgubić się gdzieś wśród śniegu, zostać sam, z dala od spojrzeń, ocen, porad, które nikt nie prosił, żeby wygłaszać. Wiedziałem, że jeśli tego nie przerwę, to za rok będzie dokładnie tak samo. Albo gorzej.
Nie chcę już udawać
Drugiego dnia świąt usiadłem przy kuchennym stole z kubkiem gorącej herbaty. Dom był cichy, dzieci spały jeszcze po wczorajszym zamieszaniu. Basia krzątała się przy kuchence, a ja patrzyłem na nią dłużej, niż zwykle. W mojej głowie dojrzewała decyzja, która przestała już być tylko myślą. Stała się koniecznością.
– Basia, musimy porozmawiać – odezwałem się spokojnie.
– Teraz? – odwróciła się do mnie z lekkim zaskoczeniem.
– Teraz.
Usiadła naprzeciwko, wciąż trzymając w dłoni łyżkę.
– O co chodzi? – zapytała, choć wyczułem, że doskonale wiedziała.
– Nie chcę spędzać kolejnej Wigilii u twojej mamy. Właściwie nie chcę już żadnych świąt tam spędzać. Przynajmniej dopóki ona nie przestanie mnie traktować jak ucznia, który ledwo zdał do następnej klasy.
Basia westchnęła, jakby ktoś nagle na jej barki rzucił tonę śniegu.
– Przesadzasz. Mama tylko chce dobrze.
– Nie czuję tego. Co roku słucham tych samych wyrzutów. Czuję się jak ktoś obcy, jak intruz. Nawet nie starasz się mnie obronić.
Wywróciła oczami.
– Nie muszę cię bronić, kiedy nic się takiego nie dzieje.
– Dla ciebie może nie. Dla mnie tak. Nie chcę już udawać, że wszystko jest w porządku. W następnym roku spędzę Wigilię inaczej. Na własnych warunkach.
Wstała nagle.
– Czyli mnie tam nie będzie? Dzieci też nie?
– Zrobię tak, jak zdecydujecie. Niczego wam nie zabraniam. Po prostu ja nie pojadę.
W jej oczach pojawiło się zdziwienie, może nawet lęk. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej postawił granicę tak jasno.
– Zastanów się jeszcze – powiedziała cicho.
– Zastanawiałem się przez lata.
Po prostu muszę odetchnąć
Minął rok od poprzedniej Wigilii. Grudzień zleciał szybciej, niż się spodziewałem. W pracy domykaliśmy sprawy przed końcem roku, w domu czuć było atmosferę napięcia. Basia nie mówiła wiele, choć przygotowywała święta jak zwykle – pierogi, uszka, makowiec. Nie pytała, czy zmieniłem zdanie. Ja też już niczego nie komentowałem. Decyzja zapadła. Tym razem naprawdę.
Dwa dni przed Wigilią kupiłem sobie małą choinkę. Postawiłem ją w salonie, ozdobiłem światełkami i papierowymi ozdobami, które kiedyś zrobiliśmy razem z dziećmi. Nie wyglądała jak z katalogu, ale była moja. W radiu cicho grały kolędy, a ja pierwszy raz od dawna poczułem, że to może być dobre Boże Narodzenie. W dzień Wigilii Basia spakowała dzieci do samochodu. Pomogłem jej wynieść torby. Zatrzymała się w drzwiach, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko spojrzała mi w oczy.
– Jesteś pewien?
– Tak. I nie chodzi o złość. Po prostu muszę odetchnąć. Być sobą.
Kiwnęła głową. – Zadzwonimy wieczorem.
– Będę czekał.
Kiedy odeszli, usiadłem z herbatą przy oknie i patrzyłem na śnieg, który cicho opadał na chodnik. Cisza była inna niż ta u teściowej – nie pełna napięcia, ale spokoju. Włączyłem płytę z kolędami, zjadłem kolację przy świecy. Bez kazań, bez aluzji. Tylko ja, cicha muzyka i myśl, że może właśnie zacząłem odbudowywać samego siebie. Po raz pierwszy od dawna czułem, że Święta mają sens.
Zyskałem coś, czego brakowało mi od dawna
Wieczorem telefon zadzwonił zgodnie z obietnicą. Dzieci śmiały się w tle, opowiadały chaotycznie, kto dostał jakie prezenty i jak babcia znowu przesadziła z ilością śledzi na stole. Słuchałem ich z uśmiechem, choć gdzieś pod skórą czułem ukłucie – nie zobaczyłem tego na żywo. Z drugiej strony pierwszy raz od lat nie stałem pod ścianą, nie udając, że wszystko jest w porządku.
Po rozmowie odłożyłem telefon i spojrzałem na małą choinkę. Jej światełka odbijały się w szybie, tworząc drobne złote punkty. Zrozumiałem, że nie chodziło o bunt. Chodziło o odzyskanie własnego miejsca w tych świętach. Mojej przestrzeni, mojej godności. Przez lata próbowałem dopasować się do oczekiwań innych, zapominając o tym, że ja też mam prawo czuć się dobrze, spokojnie i bezpiecznie. Następnego dnia Basia wróciła z dziećmi. Weszli do mieszkania głośno, śnieg osypał się z ich kurtek na podłogę. Dzieci pobiegły obejrzeć moją choinkę.
– Tata, ale fajna! – zawołał Michał, potrząsając jedną z papierowych ozdób.
Basia zdjęła szalik, popatrzyła na mnie uważnie.
– Mama trochę przesadziła – powiedziała nagle. – Może powinniśmy pomyśleć o tym, żeby za rok święta wyglądały inaczej. Raz u nas, raz u niej. A czasem… po prostu sami.
Nie odpowiedziałem od razu. To, że w ogóle to powiedziała, było dla mnie jak prezent, którego nie spodziewałem się dostać.
– Chciałbym tego – odparłem w końcu.
Basia podeszła bliżej, dotknęła mojej dłoni.
– Wiem. I chyba zaczynam rozumieć dlaczego.
Święta mogły być wspólne, nawet jeśli spędziliśmy je osobno. Zyskałem coś, czego brakowało mi od dawna – granicę, którą w końcu miałem odwagę postawić. Może właśnie na tym polega dorosłość: na zrozumieniu, że czasem trzeba zawalczyć o siebie, żeby móc lepiej kochać innych.
Jakub, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z żalem w sercu szykowałem się na święta jako samotny ojciec. Pieczenie pierniczków u sąsiadki było prezentem od losu”
- „Te święta Bożego Narodzenia miały być niezapomniane. Dałem taką plamę, że ani żona, ani kochanka nie chcą mnie znać”
- „Dostałam spóźniony kalendarz adwentowy od eks męża. Przez 24 okienka dowiedziałam się więcej niż przez 10 lat związku”

