„Myślałam, że życie jest słodkie jak dżem z brzoskwiń. Po kolejnej nieudanej miłości pojęłam, że jest kwaśne jak ocet”
„Wpatrywałam się w zdjęcie kontaktu. On, w okularach przeciwsłonecznych, z lekko zmarszczonym czołem. Zdjęcie było zwyczajne, tak jak on i nasza relacja. Ale nagle ta zwyczajność zaczęła mnie przerażać”.

- Redakcja
Nie wiem, od kiedy to się zaczęło. Może od tej jednej niedzieli, kiedy zamówiłam śniadanie z dostawą, mimo że zawsze gotowałam sama. Może od momentu, gdy aplikacja randkowa – z której miałam już dawno się wylogować – wysłała mi powiadomienie: „Zobacz, kto czeka na ciebie dziś”. Albo może to zaczęło się o wiele wcześniej – od samotnych wieczorów, kiedy cichy dźwięk czajnika był jedynym, co zakłócało moje myśli.
Zauroczył mnie
Adam pojawił się nagle. Zwykłe zdjęcie w aplikacji: twarz bez filtra, jasne oczy, które nie były ani niebieskie, ani szare – takie pomiędzy. Nasze rozmowy nie dotyczyły wielkich idei. Rozmawialiśmy o grzankach, o tym, czy masło lepiej smakuje z miodem, czy z solą. Spotkaliśmy się tydzień później w kawiarni. I to był właśnie on. Nie zawrót głowy, nie przyspieszony puls. Po prostu spokój.
W każdą niedzielę spotykaliśmy się na śniadanie. Zawsze ta sama kawiarnia, zawsze ta sama godzina. Wybierał różne stoliki, ale zawsze siadał po lewej. Mówił, że tak lepiej widzi słońce. Nie zadawał zbędnych pytań, nie deklarował miłości.
– I co, jesteście już razem? – zapytała Julia podczas wspólnej kawy.
– Nie wiem… Ale czuję, że mogłabym. – uśmiechnęłam się nieśmiało. – Wiesz, on nie robi wielkich gestów. Po prostu jest.
– Przecież to może być tylko faza. Zniknie, jak się znudzi. Faceci potrafią być czarujący przez trzy miesiące, a potem bach, i cisza – Julia skrzywiła się, jakby przeżuwała gorzki kawałek wspomnienia.
– Nie, on nie jest taki. Jest czuły, spokojny. To nie historia z fajerwerkami, to bardziej jak… spacer w słońcu.
Kumpela tylko westchnęła i napiła się kawy.
Zaufałam mu
Wysłałam mu wiadomość w poniedziałek o siedemnastej trzydzieści. Tylko jedno zdanie: „Dziękuję za wczoraj. Lubię te nasze śniadania”. Zwykłe, nie wymagające odpowiedzi, raczej dla podtrzymania kontaktu niż z potrzeby rozmowy. Byłam pewna, że odpisze. Zawsze odpisywał.
Wieczorem zjadłam kolację sama, jak zwykle. Otworzyłam książkę, ale nie przeczytałam ani strony. Wróciłam do telefonu, choć wiedziałam, że nie ma nowej wiadomości. W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kręciło mi się jedno pytanie: czemu nie odpisuje?
Następnego dnia rano sprawdziłam telefon zaraz po przebudzeniu. Nic. Nie napisałam do niego przez cały dzień, próbowałam być rozsądna. Ale wieczorem, po godzinie dziewiętnastej, wysłałam kolejne zdanie. Tym razem krótkie: „Wszystko w porządku?”. Poczułam się jak nastolatka. To było żenujące, ale nie umiałam inaczej.
Wpatrywałam się w zdjęcie kontaktu. On, w okularach przeciwsłonecznych, z lekko zmarszczonym czołem. Zdjęcie było zwyczajne, tak jak on i nasza relacja. Ale nagle ta zwyczajność zaczęła mnie przerażać. Nie miałam dowodu, że coś się skończyło, ale też nie miałam żadnego znaku, że trwa.
W środę wysłałam trzecią wiadomość. „Jeśli coś się stało, napisz, proszę”. Nie miałam już żadnych złudzeń. Ale wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że naprawdę odszedł.
Niepokoiłam się
Minęło pięć dni. Żadnej wiadomości, żadnego znaku. W czwartek rano, zaraz po przebudzeniu, sięgnęłam po telefon. Ekran jak zawsze był pusty. Zamiast sprawdzić prognozę pogody, otworzyłam aplikację, przez którą się poznaliśmy. Jego profil nie istniał.
W pierwszej chwili myślałam, że to błąd. Odświeżyłam stronę, sprawdziłam połączenie z internetem. Później przeszukałam historię czatów. Nasze rozmowy, które dotąd były dla mnie jak coś trwałego, wyparowały.
Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, z telefonem w dłoni, jakby miał mi nagle sam powiedzieć, co się stało. Serce waliło mi jak szalone, ale rozum próbował racjonalizować sytuację. Może usunął aplikację? Może coś się stało, co go przerosło?
Zaczęłam analizować każdą rozmowę, każdy niedzielny poranek. Przypominałam sobie jego miny, słowa, nawet sposób, w jaki trzymał filiżankę. W głowie przewijały mi się sceny jak w filmie. Jego dłoń, gdy poprawiał mi kosmyk włosów. Jego głos, kiedy mówił, że lubi być ze mną, bo przy mnie czuje spokój. Kłamstwo?
Po prostu zniknął
Weszłam na jego profil na portalu społecznościowym. Był. Przeglądałam zdjęcia jak ktoś obcy. Szukałam znajomych twarzy, jakiegoś znaku. Nic.
Po południu poszłam do kawiarni. Barista uśmiechnął się, podał kawę, zapytał, czy mleko owsiane czy zwykłe. Usiadłam przy oknie. Obok para – on trzymał ją za rękę, ona mówiła coś szeptem i się śmiała. Na zewnątrz matka z dzieckiem, grupka studentek. Wszyscy żyli, gadali, planowali coś, rozmawiali. A ja siedziałam tam, w środku, i czułam, jak moje wnętrze się rozchodzi w szwach.
Złość pojawiła się nagle. Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? Czy zasłużyłam na to, żeby tak po prostu zniknął bez słowa, bez wyjaśnienia? Mogłam znieść koniec, ale nie mogłam znieść tej ciszy.
Przez trzy dni powtarzałam sobie, że to już koniec, że muszę przestać, że każda kolejna próba tylko mnie pogrąża. Ale w poniedziałek rano, gdy wracałam z pracy, napisałam jedno słowo: „Dlaczego?”.
Wysłałam ją od razu, bez rozważania, czy to nie za dużo. Wiedziałam, że to ostatnia wiadomość. Nie spodziewałam się odpowiedzi, ale potrzebowałam ją z siebie wyrzucić. Nie mogłam dłużej nosić w środku tego pytania.
Potem skasowałam wszystkie poprzednie wiadomości. Pozostawiłam tylko numer, bez etykiety, bez serduszka, bez historii. Został jak ślad, którego nie potrafiłam się pozbyć.
Byłam wściekła
Wróciłam do mieszkania i położyłam się na łóżku, ubrana, z torbą jeszcze przewieszoną przez ramię. Telefon zostawiłam na szafce, ekranem do dołu. Chciałam udawać, że mnie nie obchodzi. Ale obchodziło.
Leżałam tak przez pół godziny, patrząc w sufit. Potem usiadłam, złapałam telefon, przycisnęłam przycisk. Nadal cisza. Ustawiłam tryb samolotowy i odsunęłam go na bok, a potem zaczęłam mówić sama do siebie.
– Jesteś tchórzem. Nawet nie miałeś odwagi napisać. Wystarczyłoby jedno zdanie, cokolwiek. Czy to naprawdę było dla ciebie takie proste? Wystarczyło kilka niedziel, a potem znikasz, jakby mnie nigdy nie było?
Wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam na ludzi idących chodnikiem. Każdy dokądś zmierzał, a ja stałam w miejscu. Wróciłam do telefonu. Wzięłam go do ręki, spojrzałam na ten pusty numer. Mogłam zadzwonić, ale nie zrobiłam tego. Włączyłam tryb samolotowy jeszcze raz i zostawiłam telefon na biurku.
Doszłam do siebie
Minęły dwa tygodnie. Nie czekałam już na wiadomość, ale wciąż sprawdzałam telefon częściej, niż było to konieczne. Wróciłam do swojej rutyny. Codziennie o ósmej rano parzyłam kawę, o siedemnastej wychodziłam na spacer, choćby na kilka minut. Próbowałam zachować to, co było moje, zanim przyszedł on. Ale nawet znane miejsca wydawały się inne.
W drodze do pracy przechodziłam obok parku, w którym kiedyś spacerowaliśmy. Minęłam ławkę, na której raz usiedliśmy, kiedy padał deszcz. On wtedy zdjął swoją kurtkę i przykrył moje ramiona. Teraz ta ławka była pusta, deszcz nie padał.
Wieczorem spotkałam się z Julią. Usiadłyśmy w nowym barze, który otworzył się niedaleko mojego bloku. Julia zamówiła dla nas po lampce wina.
– I jak się trzymasz? – zapytała.
– Dobrze – odpowiedziałam automatycznie, po czym poprawiłam – Znaczy… lepiej.
– Już ci nie zależy?
– Chyba nie – wzruszyłam ramionami. – Wiesz, chyba najbardziej bolało to, że nie zostawił po sobie nic. Ani wspomnienia, które mogłabym zatrzymać, ani złości, która by mnie oczyściła. Tylko pustkę.
– Może to właśnie był problem. Za bardzo ci zależało.
– To źle?
– Nie. Ale czasem ludzie nie wiedzą, co zrobić z czyjąś szczerością. Przeraża ich to.
Nie odpowiedziałam. Słowa utkwiły we mnie jak drzazga, z tych, które siedzą pod skórą długo po tym, jak rana się zamknie.
Lena, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że znalazłam okazję i wydałam 200 tysięcy z oszczędności życia. Teraz nie mam nawet na masło do chleba”
- „Żona powiedziała, że jedzie do lasu przytulać się do drzew. Po powrocie nie pachniała drewnem, a drwalem”
- „Mąż wrobił mnie w pieluchy i gary, a sam zarabiał grube tysiące. Po 15 latach małżeństwa zostałam bez domu i pieniędzy”

