Reklama

Pracuję w bibliotece i od kilku lat mieszkam sama w dużym domu na obrzeżach miasta. Czasami mam wrażenie, że ten dom kiedyś tętnił życiem – dźwiękiem kroków na schodach, śmiechem dziewczyn, pokrzykiwaniem Michała, kiedy szukał kluczy. A teraz? Cisza. Nawet lodówka chodzi jakby ciszej niż dawniej.

Nie powiem, że jestem nieszczęśliwa. Lubię moją pracę, czytelników, te ciche popołudnia, kiedy mogę schować się między regałami i poczytać coś, co zawsze chciałam. Ale... odkąd dzieci się wyprowadziły – Michał do Warszawy, Kasia do Poznania, a Ola studiuje we Wrocławiu – czuję się tak, jakby wszystko, co ważne, już się wydarzyło. A ja zostałam trochę na peronie, z walizką wspomnień.

Dzieci dzwonią. Czasem. Michał raz w tygodniu – zwięźle, rzeczowo. Kasia pisze wiadomości, że ma dużo na głowie, ale mnie kocha. Ola – czasem zadzwoni, czasem tylko zniknie na kilka dni. I wtedy w mojej głowie pojawiają się myśli, które boję się wypowiedzieć na głos: Czy byłam złą matką? Czy ich nie straciłam na własne życzenie?.

Kiedyś miałam inną wizję starości. Że będziemy blisko, że będą do mnie wpadać na obiad, że będę piekła ich ulubione ciasta. Że w Dzień Matki będą przy mnie. A teraz... najczęściej dostaję SMS-a. Albo ciszę.

Dziś znów wstałam wcześnie. Przez chwilę miałam złudzenie, że usłyszałam kroki Kasi na schodach. Ale to tylko wiatr poruszył drzwiami. Podeszłam do okna, spojrzałam na ogród i zadałam sobie pytanie, które wraca do mnie od lat: Czy dałam z siebie tyle, ile trzeba? Bo coraz częściej myślę, że... zawiodłam.

Dzieci były zajęte

– Mamo, ja wiem, że dziś jest Dzień Matki, ale naprawdę muszę lecieć, mam spotkanie z klientem – głos Kasi był urywany, jakby biegła. – Zadzwonię wieczorem, dobra?

– Jasne, kochanie – odpowiedziałam, próbując zabrzmieć lekko. – Uważaj na siebie.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam powiedzieć, że zrobiłam jej ulubiony sernik. Usiadłam przy stole z telefonem w dłoni. Minęło dziesięć minut. Potem dwadzieścia. Cicho.

Cichy dźwięk wiadomości. Od Michała. "Wszystkiego najlepszego, Mamo." Nic więcej. Żadnego „kocham”, żadnego „do zobaczenia”.

Spojrzałam na pusty salon. Na wazon z kwiatami, które kupiłam sobie sama.

Nawet w Dzień Matki nie mają czasu... – powiedziałam cicho do siebie.

Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie tamte lata. Michał z grypą, ja przy nim całą noc. Kasia, kiedy rzucił ją chłopak – tylko ja byłam przy niej. Ola płakała, bo bała się pójścia do przedszkola – trzymałam ją za rękę, aż przestała drżeć. Czy naprawdę byłam złą matką? Wymagającą? Surową? Tak. Ale nieobecną? Nigdy.

Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam na werandzie. Pomyślałam: Może naprawdę przesadziłam z tym całym matkowaniem. Może przytłaczałam ich swoją miłością. Może teraz odpłacają mi dystansem. Czułam rosnącą pustkę. Nie fizyczną – tę znałam od dawna. To była inna – jakby coś we mnie pękało bardzo powoli. I nikt tego nie słyszał.

Tego się nie spodziewałam

– I co, Joasiu, twoje dzieci zrobiły ci jakąś niespodziankę? – zapytała Wanda, sąsiadka z naprzeciwka, kiedy spotkałyśmy się przy furtce.

– Na razie tylko życzenia – uśmiechnęłam się.

– A wiesz, mój Romek z żoną i wnukami zaprosili mnie w góry! Taki weekend, że ho ho! I śniadania do łóżka, i termy! – opowiadała z błyskiem w oku. – Tak się o mnie troszczą. Ja to chyba naprawdę musiałam być dobrą matką.

Pokiwałam głową, przytakując, choć serce mi się ścisnęło. Kiedyś też miałam takie marzenia – że dzieci będą mnie zabierać, że będziemy blisko. Teraz każda ich wiadomość to jak kropla wody dla spragnionej.

Szłam do kuchni, kiedy usłyszałam głos Oli za oknem, a potem Kasi – cichy, stłumiony, ale wyraźny.

– Wszystko ogarnięte?

– Tak, mam ciasto i kwiaty. Michał zaraz przyjedzie. Mama kompletnie się tego nie spodziewa. Myśli, że o niej zapomnieliśmy.

– Tylko niech nie zacznie płakać, bo ja też się rozkleję – zaśmiała się Kasia.

Stałam jak wryta. Najpierw zalało mnie gorąco – podsłuchiwałam. Ale potem... niedowierzanie, niedowierzanie, które powoli topniało w coś dziwnego, ciepłego.

Oparłam się o ścianę. Więc one jednak pamiętają. Planują coś. One mnie nie zostawiły. Może widzą więcej, niż myślałam. Może naprawdę mnie kochają – tylko nie zawsze potrafią to okazać. Usiadłam w kuchni, wciąż cicho, by nie spłoszyć tej kruchej nadziei. Przez chwilę czułam się jak dziecko czekające na prezent. I pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się nie do wspomnień – ale do przyszłości.

Byłam wzruszona

Dzwonek do drzwi przerwał moje rozmyślania. W progu stała trójka moich dzieci – Michał, Kasia i Ola. Michał trzymał pudełko z ciastem, Kasia wielki bukiet tulipanów, a Ola – coś większego, zawiniętego w papier.

– Mamo… – zaczęła Ola. – Wszystkiego najlepszego.

– Myślałaś, że zapomnieliśmy? – dodała Kasia z uśmiechem.

Weszli do środka jak burza, rozsiewając zapach wiosny i domowego ciasta. Usiadłam z nimi przy stole. Michał wyjął album. Na okładce napis: „Dziękujemy, że byłaś”.

Otworzyłam na pierwszej stronie. Każde z dzieci opisało jeden moment z dzieciństwa, w którym – jak napisały – byłam niezastąpiona. U Michała – moja noc spędzona przy nim przed egzaminem. U Kasi – jak stanęłam w jej obronie, gdy zerwała z chłopakiem. U Oli – jak nauczyłam ją mówić „nie”. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Kasia objęła mnie.

Kochamy cię, mamo. Nawet jeśli czasem nie dzwonimy.

I wtedy nie mogłam już powstrzymać łez.

To był miły wieczór

Wieczorem, kiedy dzieci już rozsiadły się wygodnie na kanapie, a kieliszki z winem były pełne, poczułam, że muszę coś powiedzieć.

– Myślałam, że was zawiodłam – wypaliłam. – Że byłam za surowa. Że pamiętacie tylko krzyki o porządek i naukę.

Michał spojrzał na mnie ze spokojem.

– Mamo, każdy z nas ma swoje życie, ale to nie znaczy, że przestaliśmy cię kochać.

– Byłaś wymagająca – dodała Kasia. – Ale dziś wiem, że to była troska. Wtedy myślałam, że przesadzasz. Dziś... jestem ci wdzięczna.

– Pamiętasz, jak powiedziałaś mi, że mam prawo powiedzieć „nie”, nawet dorosłym? – odezwała się Ola. – To było najważniejsze, co od ciebie dostałam.

Słuchałam ich i czułam, jak gdzieś we mnie, w miejscu bolesnym i cichym, robi się przestrzeń. Nie pełna ideałów. Ale prawdziwa. Miłość – nie taka z reklam, tylko taka, która pamięta krzyki, zmęczenie i... zostaje. Patrzyłam na swoje dzieci i pierwszy raz od lat pomyślałam, że naprawdę dobrze ich wychowałam.

Jolanta, 59 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama