„Myślałam, że wakacyjny romans w Chorwacji skończy się pocałunkiem na lotnisku. A dziś mamy dziecko i dom”
„– Wakacyjne zauroczenie, które wymknęło się spod kontroli – mruknęła. – Aneta, błagam cię. On może się teraz zachowywać odpowiedzialnie, ale za miesiąc, dwa – zniknie. – A jeśli nie? Jeśli naprawdę chce spróbować? – zapytałam”.

- Redakcja
Nie planowałam wtedy zakochiwać się w nikim. Nie po tym, jak ostatni związek zakończył się serią nieodebranych wiadomości i jednym chłodnym "muszę przemyśleć swoje życie". Praca w marketingu, chociaż intensywna, zaczęła mnie zwyczajnie nudzić. Siedziałam w biurze jak na autopilocie – prezentacja, raport, spotkanie. Wieczorem Netflix, jogurt, sen. Tyle z życia.
– Aneta, ty naprawdę powinnaś gdzieś wyjechać – powiedziała Karolina, moja przyjaciółka, która zawsze miała talent do układania cudzego życia.
– Tak, do marketu po świeże truskawki – mruknęłam, przewracając oczami.
– Nie, serio. Sama, bez nikogo. Tydzień w Chorwacji i oczyścisz głowę.
I tak zrobiłam. Spontanicznie, może trochę w akcie buntu, może z desperacji. Zarezerwowałam bilety, mały hotelik w Chorwacji, pakiet śniadań i parę sukienek, które od lat czekały na swoją „drugą młodość”.
Pierwsze dni były cudowne. Czułam, że zaczynam oddychać. Że nikt ode mnie nic nie chce, że nic nie muszę. I właśnie tam, na tej plaży, usiadł obok mnie on. Mężczyzna w nieco spranych kąpielówkach.
– Przepraszam, mogę chwilę przysiąść? Zgubiłem ręcznik, a piasek jest jak patelnia – powiedział, uśmiechając się szeroko.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już siedział. Zgarbiony, nieco niezdarny, ale miał w sobie coś... ciepłego.
– Jasne – odpowiedziałam, zaskakująco miękko.
Tak poznałam Tomka z Gdańska. I jeszcze nie wiedziałam, że ta rozmowa będzie początkiem największego zamieszania w moim życiu.
Polubiłam go
– Nie wiesz, gdzie można tu dostać dobre lody? – zapytał Tomek, drugiego dnia, jakbyśmy byli już starymi znajomymi.
Siedzieliśmy znów na tej samej plaży, piasek był równie gorący, a on – jakimś cudem – znów zapomniał ręcznika.
– Przypadek? – rzuciłam podejrzliwie, ale z uśmiechem.
– Przypadkiem zgubiłem drugi ręcznik. Albo trzeci. Możesz nazwać to losem – zaśmiał się, siadając obok mnie.
Nie wiem, kiedy przestaliśmy być nieznajomymi. Może wtedy, gdy powiedział, że robi zdjęcia staruszkom, bo mają „najwięcej historii w zmarszczkach”. Albo gdy opowiadał o swojej pracy z błyskiem w oku, ale bez zadęcia. Wieczorami chodziliśmy na wino do małych barów, gdzie kelnerzy znali go po imieniu już po trzech dniach. Tomek miał ten talent – szybko stawał się częścią otoczenia.
Siedzieliśmy wtedy na murku przy porcie, z nogami wiszącymi nad wodą.
– To tylko wakacyjny romans, prawda? – zapytałam, patrząc w ciemne morze.
– Chyba tak… chyba – odpowiedział, nie patrząc na mnie.
Było w nim coś niepokojącego. Był zbyt dobry jak na przypadkowego chłopaka z plaży. Zaczynałam się przyzwyczajać do jego obecności. A przecież to miał być tylko tydzień. Wakacje. W mojej głowie wyła syrena ostrzegawcza, ale serce... serce już zaczynało się przywiązywać. A ten romans był mi potrzebny.
Szukał kontaktu ze mną
Tomek przyjechał ze mną na lotnisko. Nie musiał, ale się uparł. Trzymał moją dłoń, jakby próbował zapamiętać jej kształt.
– Masz wszystko? – zapytał cicho, kiedy stanęliśmy przed bramką.
– Tak... wszystko – skłamałam.
Nie miałam spokoju. Nie miałam planu. Miałam tylko bilet powrotny i głowę pełną obrazów: jego śmiechu, naszych rozmów, zapachu morza o szóstej rano.
– To co... – zaczęłam, próbując się uśmiechnąć.
– Dasz znać, że doleciałaś? – zapytał, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.
Pocałowaliśmy się długo. Niewygodnie, wśród ludzi, z torbami na ramieniu. I kiedy odchodziłam, odwróciłam się raz jeszcze. Stał. Tylko machnął ręką i powiedział coś bezgłośnie.
W Warszawie było szaro. Karolina przyjechała po mnie na lotnisko.
– I jak było? – zapytała, jakby wiedziała.
– Dziwnie. Za dobrze – odpowiedziałam, zapatrzona w mijające budynki.
Tomek pisał jeszcze tego samego wieczoru. Potem dzwonił. A potem… nie przestał. Codziennie rano: „dzień dobry”, codziennie wieczorem: „jak ci minął dzień?”. Po dwóch tygodniach znał moje menu, humor i plan dnia. A ja po kilku następnych zrobiłam test.
Tego się nie spodziewałam
Siedziałam w łazience z testem ciążowym w dłoni, świat jakby zamarł. Na ekranie telefonu mrugała jego wiadomość: „Tęsknię.”
Zadzwoniłam.
– Tomek… nie wiem, jak to powiedzieć. Jestem w ciąży.
– Okej... To znaczy... wow. Daj mi chwilę – odpowiedział po długiej ciszy.
– Nie oczekuję niczego. Po prostu musisz wiedzieć.
Odłożyłam telefon, a potem płakałam. Z bezsilności, strachu... i nadziei, której nie chciałam mieć.
– I co ty teraz zamierzasz? – zapytała Karolina, siorbiąc herbatę, jakby miała pomóc jej przełknąć moją historię.
– Nie wiem. On mówi, że chce być częścią tego wszystkiego. Ale przecież… my się prawie nie znamy.
– Wakacyjne zauroczenie, które wymknęło się spod kontroli – mruknęła. – Aneta, błagam cię. On może się teraz zachowywać odpowiedzialnie, ale za miesiąc, dwa – zniknie.
– A jeśli nie? Jeśli naprawdę chce spróbować? – zapytałam.
Spojrzała na mnie jak matka na dziecko, które właśnie oznajmia, że zamierza przeprowadzić się do namiotu w Himalajach.
Później rozmawiałam z mamą. Myślałam, że będzie gorzej, ale... nie była wściekła. Tylko zdystansowana.
– Zamierzasz mu powiedzieć, że chcesz go w tym wszystkim? – zapytała bez emocji.
– On już wie. I... chce być częścią tego.
– Nie znasz go.
– A może właśnie znam lepiej niż was wszystkich.
Tomek był odpowiedzialny
Tomek przyjechał do Warszawy dwa tygodnie później. Przyjechał z torbą, szerokim uśmiechem i oczami pełnymi lęku.
– Cześć – powiedział, stając w drzwiach.
– Cześć – odpowiedziałam. I nagle chciałam się w niego wtulić i zniknąć.
Zaczęliśmy mówić o przyszłości. O pracy. O wynajęciu czegoś razem. O dziecku. Ale w nocy leżałam obok niego i czułam, jak ciało mi się spina.
To wszystko działo się zbyt szybko. Zbyt... mocno. A jednocześnie – nie potrafiłam przestać chcieć. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Ochocie. Dwa pokoje, balkon, trochę zbyt cienkie ściany. Tomek przywiózł dwa plecaki i stary czajnik. Ja – resztę. Przez pierwsze dni było jak z filmu: wspólne zakupy, spanie w jednym łóżku, śniadania na kolanach.
– Czuję się jak na koloniach – zaśmiał się pewnego ranka, z masłem na brodzie.
– Tylko że teraz masz permanentny dyżur przy kobiecie w ciąży – rzuciłam z przekąsem, ale z uśmiechem.
Był czuły. Gotował, kiedy byłam zmęczona, jeździł po kapustę kiszoną o 22:00, bo „dziecko tak chce”. Trzymał mnie za rękę, kiedy bolały mnie plecy. Ale z czasem coś zaczęło zgrzytać.
W kuchni zostawiał wszystko otwarte. W łazience nie domykał drzwi. W nocy kręcił się tak, że nie mogłam spać. A przede wszystkim – mówił o przyszłości z takim optymizmem, że aż mnie dusiło.
– Myślałem, że zrobimy pokoik dla małej w tym stylu... – zaczął pewnego dnia.
– A jeśli się rozstaniemy? – wyrwało mi się.
Zamarł. Przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie rozumiał słów.
– Zakochałaś się we mnie w słońcu. Teraz jesteśmy w grudniu i już ci nie pasuję?
– Po prostu... potrzebuję przestrzeni.
– A ja potrzebuję wiedzieć, że to nie była pomyłka.
Siedzieliśmy potem obok siebie, każde we własnym świecie. Czułam, że wszystko to za szybko, za głośno, za bardzo.
Ale byłam też z nim. I nie chciałam być z nikim innym.
Przeżywaliśmy wszystko razem
Poród trwał czternaście godzin. Krzyczałam. Płakałam. W pewnym momencie chciałam go zabić, tylko dlatego, że oddychał zbyt głośno. A potem, o 3:14 nad ranem, wszystko ucichło. Zuzia była mała. Ciepła. Cała moja. Tomek trzymał ją pierwszy. Patrzyłam, jak lekko się trzęsie, gdy do niej mówił.
– Cześć, malutka... Cześć, jestem twoim tatą – szeptał.
I wtedy coś we mnie pękło. Nie byłam już tylko kobietą z przypadkową ciążą. Byłam matką. Byłam z nim – i z nią.
Pierwsze tygodnie były jak sen na jawie. Nieprzespane noce, mokre pieluchy, herbaty zaparzane i zapominane. Kłóciliśmy się o to, kto wstał ostatni, kto bardziej zmęczony, kto powinien teraz iść po mleko. Ale też – śmialiśmy się, gdy Zuzia bekała głośniej niż dorosły mężczyzna. Tuliliśmy ją razem. Razem zasypialiśmy z nią na piersi.
– Nie jestem pewna, czy jesteśmy jak z bajki – powiedziałam któregoś wieczoru, patrząc, jak Tomek kołysze małą.
– A ja nie chcę bajki. Chcę prawdziwego życia. Z tobą. Z Zuzią.
I wtedy po raz pierwszy naprawdę mu uwierzyłam.
Naprawdę się kochamy
Nie mamy bajkowego domu. Mamy balkon, na którym Tomek upycha rower, i kuchnię, gdzie ciągle brakuje miejsca. Zuzia dziś rozsypała płatki po całym pokoju. Tomek zaklął, ale potem powiedział: „artystka, jak matka”. Czasem kłócimy się o głupoty. Czasem mam ochotę spakować walizkę i wyjść. Ale potem widzę go, jak śpiewa Zuzi do snu, i wiem – jestem tam, gdzie powinnam być.
– Kocham was – mówi, podając mi kubek herbaty, z małą śpiącą na rękach.
I to wystarcza.
Aneta, 33 lata
Czytaj także:
- „Pojechaliśmy z teściami na wakacje do Chorwacji. Chcieli, żeby im sponsorować noclegi i każdą zachciankę”
- „Przez całe wakacje czułam się jak służąca. Byłam na każde zawołanie rodziny, a mąż się tylko wylegiwał na plaży”
- „Mąż zabrał mnie na wakacje nad Bałtyk. Romantyzm prysł, gdy odkryłam jego brudny sekret”

