„Myślałam, że uczniowie zapomnieli o mnie w Dniu Nauczyciela. Jeden gest zaskoczył mnie tak, że zaczęłam płakać”
„Zrozumiałam coś, co przez lata gdzieś mi umknęło. Że wdzięczność rzadko wygląda tak, jak chcemy. Nie przychodzi wtedy, kiedy jej wyczekujemy. Nie zawsze ma kształt bukietu, bombonierki, owacji po lekcji. Czasem to tylko czekolada z kiosku i kilka słów na kartce”.

- Redakcja
Uczę języka polskiego w liceum od ponad piętnastu lat. Lubiłam to kiedyś. Naprawdę. Uwielbiałam patrzeć, jak uczniowie zaczynają rozumieć, o co chodzi w tych wszystkich dziwnych metaforach, jak nagle w połowie lekcji ktoś wykrzykuje: „Aaa, to o to chodziło!”. To był ten moment, dla którego chciało się wstawać rano.
Ale dziś? Dziś wstaję z ciężką głową. Termos z kawą pakuję jak zbroję, bo wiem, że to będzie kolejna walka – o uwagę, o ciszę, o odrobinę zaangażowania. Klasa 3D – moja wychowawcza – kiedyś wydawała mi się pełna potencjału. Dziś mam wrażenie, że są obok mnie, ale nie ze mną. Jakby między nami była jakaś szyba – przezroczysta, ale nie do przebicia.
Dzień Nauczyciela. Przychodzę do szkoły bez większych oczekiwań. W zasadzie to z żadnymi. W pokoju nauczycielskim koleżanki przynoszą kwiaty, czekoladki, kartki. Ja tylko kiwam głową.
– Widzisz, niektórzy jeszcze pamiętają – mówi do mnie Asia z biologii, rozkładając pachnący bukiet na stole. Uśmiecha się, ale widzę, że też nie wierzy do końca, że to coś znaczy.
Wchodzę do klasy. Cisza. Ktoś mruknie „dzień dobry”, ale nikt nawet nie patrzy mi w oczy. Przez chwilę czuję się, jakby mnie nie było. Może i lepiej. Będzie łatwiej przebrnąć przez tę lekcję bez zbędnych emocji. Ale przecież nie tak miało być.
Uczniowie mieli gdzieś lekcje
– Kto przeczytał lekturę? – zapytałam, rozglądając się po klasie.
Cisza. Marta ziewnęła ostentacyjnie i szepnęła do kolegi z tyłu:
– A to na dzisiaj?
Ścisnęło mnie w środku. Udałam, że nie słyszałam. Nie miałam już siły wdawać się w przepychanki. Rozłożyłam notatki, choć wiedziałam, że i tak nic z tego nie będzie. Przeszliśmy przez pierwsze pytania. Dwa głosy z ławki, reszta pochowana za ekranami telefonów albo zapatrzona w okno.
– Maciek, ty co myślisz o tej scenie?
– Eee... Nie wiem... – mruknął, nawet nie próbując udawać, że wie.
Patrzyłam na nich, a oni patrzyli na mnie. Po tylu latach zostałam tylko "tą od kartkówek", "tą od sprawdzianu", "tą, co gada, a my i tak nie słuchamy".
To już? Tyle po tylu latach? – przemknęło mi przez głowę. Kiedyś byłam dla nich kimś więcej. Przychodzili pogadać po lekcjach, pytać o studia, o życie, o siebie. A dziś?
– Można iść do toalety? – zapytała Wiktoria, zanim jeszcze skończyłam zdanie.
– Idź. Wszyscy idźcie, jak wam się chce. – wyrwało mi się bardziej gorzko, niż planowałam.
Zignorowali ton. Wiktoria wstała, jakby jej się należało. Zerknęłam na zegar. Dwanaście minut do końca lekcji. Cała wieczność. Czułam, jak w środku we mnie coś się rozpada. Jakby moja obecność nic już nie znaczyła. Jakby nawet dziś, w Dniu Nauczyciela, bycie nauczycielką nie miało znaczenia.
Czułam rozgoryczenie
Wróciłam do pokoju nauczycielskiego z tą samą miną, z jaką weszłam rano – bez oczekiwań, bez siły. Rozgrzana kawa w termosie parzyła mi dłonie, ale nie miałam ochoty jej pić. Usiadłam w kącie, tam gdzie zwykle. Przy stole krzątała się Basia od biologii, rozweselona, rozpromieniona jakby dostała właśnie nominację do nauczycielskiego Nobla.
– Zobacz, co dostałam od trzeciej A – powiedziała i pokazała mi ręcznie robioną kartkę z sercem wyklejonym z suszonych kwiatów. – I czekoladki! Z tym nadzieniem, które lubię!
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
– No, widocznie masz szczęście do klasy – powiedziałam, jakby to nie była moja porażka, tylko kaprys losu.
– A ty nic? Twoi z trzeciej D to przecież fajne dzieciaki… – dodała, zerkając na mnie z mieszaniną współczucia i zdziwienia.
– Chyba bardziej fajne dla siebie niż dla mnie – odpowiedziałam i schyliłam się nad zeszytem, udając, że coś notuję.
W głowie dudniło mi jedno pytanie: czy to ja się zmieniłam, czy oni? Siedziałam w kącie i udawałam, że mnie to nie rusza, że niczego nie oczekiwałam. Ale zazdrościłam. Naprawdę. Nie tej kartki, nie czekolady. Tylko tego, że ktoś pamiętał. Że komuś jeszcze się chciało.
A jednak coś dostałam
Po ostatniej lekcji wróciłam do pokoju nauczycielskiego. Cisza. Większość już poszła. Tylko ktoś od angielskiego w oddali stukał na laptopie. Z ulgą opadłam na krzesło, gotowa wyjąć telefon i zatopić się w scrollowaniu czegokolwiek – byle uciec. I wtedy zobaczyłam ją.
Koperta. Biała, zwykła, bez nazwiska. Leżała na moim biurku, tuż obok termosu. Najpierw pomyślałam, że to jakieś ogłoszenie, coś z sekretariatu. Ale kiedy otworzyłam, poczułam, jak coś zaciska mi gardło.
„Nie jesteśmy wylewni, ale pani obecność i cierpliwość są dla nas ważniejsze, niż myślimy. Dziękujemy.”
Nie było podpisu. Tylko drobne serce narysowane niepewną kreską. I... tabliczka czekolady. Dokładnie ta, którą kiedyś wspomniałam mimochodem na lekcji, że lubię.
Zamrugałam szybko, jakby to miało powstrzymać łzy. Ale nie dało się. Schowałam się za regałem z dziennikami i pozwoliłam sobie pierwszy raz od dawna – po prostu się rozpłakać.
– To głupie… – szeptałam do siebie. – Przecież to tylko kartka. Tylko czekolada. Dlaczego aż tak mnie to wzrusza?
Zasnute mgłą łez litery zaczęły się rozmazywać, ale wcale nie chciałam ich ocierać.
Drzwi skrzypnęły cicho.
– Wszystko w porządku? – spytała koleżanka z fizyki, zaskoczona moją miną.
– Tak… tylko trochę mi ulżyło, chyba… – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się niepewnie, ściskając w dłoni kartkę, która w tamtej chwili znaczyła dla mnie więcej niż cały kwietnik z pobliskiej kwiaciarni.
Coś się zmieniło
Następnego dnia weszłam do sali z tą samą torbą, tym samym planem lekcji i tą samą klasą. A jednak wszystko było inne. Może nie oni – tylko moje spojrzenie.
Nie powiedziałam ani słowa o kopercie. Nie zrobiłam wielkiej sceny, nie podziękowałam głośno. Ale widziałam ich. Naprawdę zobaczyłam.
Szymon, zwykle pierwszy do żartów, dziś otworzył zeszyt i od razu zaczął notować. Julia przesiadła się do ławki bliżej okna, zostawiając to miejsce wolne – wiedzieli, że je lubię. Kacper wstał i wyprostował się, kiedy odpowiadał na pytanie. Niby drobiazgi. Ale dostrzegalne. I pełne znaczenia.
Po lekcji, gdy już wszyscy zbierali się do wyjścia, podszedł do mnie Alan – zazwyczaj najcichszy z całej grupy. Stał przez chwilę, jakby zbierał się na odwagę.
– Proszę się nie obrażać, my po prostu jesteśmy nieogarnięci… – powiedział, patrząc gdzieś w bok.
Uśmiechnęłam się, pierwszy raz od dawna tak szczerze.
– To była nasza wspólna decyzja – dodał. – Nie wiedzieliśmy, jak to powiedzieć inaczej.
– Czasem słowa wystarczą. Dziękuję wam – odpowiedziałam cicho.
Wyszli. A ja zostałam w sali jeszcze chwilę. Wciąż z tą samą kartką w torbie. Ale już nie z tym samym sercem.
Może jednak coś znaczę
Tego wieczoru, kiedy wreszcie usiadłam w domu z kubkiem herbaty, nie włączyłam telewizora. Nie sprawdziłam dziennika, nie otworzyłam laptopa. Wzięłam do ręki tę kartkę. Już po raz piąty, może dziesiąty. I przeczytałam znów.
„Nie jesteśmy wylewni, ale pani obecność i cierpliwość są dla nas ważniejsze, niż myślimy. Dziękujemy.”
Te słowa nie były wyrafinowane. Nie były idealne stylistycznie, nie miały rymu, metafory, efektownej puenty. A jednak uderzyły dokładnie tam, gdzie od miesięcy było pusto.
Zrozumiałam coś, co przez lata gdzieś mi umknęło. Że wdzięczność rzadko wygląda tak, jak chcemy. Nie przychodzi wtedy, kiedy jej wyczekujemy. Nie zawsze ma kształt bukietu, bombonierki, owacji po lekcji. Czasem to tylko czekolada z kiosku i kilka słów na kartce. Ale jeśli jest szczera – potrafi rozbić pancerz, który zbudowałam wokół siebie przez lata.
Wcale nie przestali mnie widzieć. Może po prostu przestałam dawać się zauważyć?
Patrzyłam przez okno na ciemne niebo, które jakby nieco jaśniało na horyzoncie. I pomyślałam, że może to tylko iskierka. Ale iskierki mają to do siebie, że potrafią rozpalić coś na nowo. I może... może jutro znów wejdę do klasy z wiarą, że jeszcze mam znaczenie.
Anna, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że nigdy nie zarobię więcej kasy niż on. Teraz ja mam firmę, a on zasiłek dla bezrobotnych”
- „Syn ukradł mi kartę do bankomatu i wydał 300 zł na grę. Tłumaczył, że wszyscy jego koledzy tak robią”
- „Po jednej wspólnej nocy zostaliśmy rodziną. Minęło 10 lat, a teściowa wciąż traktuje mnie i mojego syna jak śmieci”

