„Dobranie się do testamentu wujka miało być bułką z masłem. Nigdy tak strasznie się nie pomyliłam”
„Notariusz skinął głową i podał mi kopertę. Drżały mi ręce. Spojrzałam na zapisany kopertą papier. I nagle poczułam, że nic nie wiem. Ani o wuju, ani o tej całej Marcie”.

- Redakcja
Nie znałam wuja Marcina szczególnie dobrze. Ot, starszy brat mojej mamy, który od lat mieszkał samotnie w poniemieckiej willi na peryferiach miasta. Od czasu do czasu wpadał do nas na święta, przynosił bombonierkę, wypijał dwa kieliszki i zawsze znikał przed deserem, zostawiając po sobie zapach wody kolońskiej. Był dla mnie bardziej postacią z rodzinnych opowieści niż realnym człowiekiem. Mama mawiała, że Marcin nigdy się nikomu nie tłumaczył – ani z decyzji, ani z zaniechań. Po prostu był. I zniknął, tak samo cicho, jak żył – samotnie, bez rozgłosu, bez pożegnań.
Gdy zadzwonił do mnie notariusz z informacją o odczytaniu testamentu, pomyślałam, że to formalność. Spodziewałam się starego zegarka albo książek, może kilku przedwojennych monet z dzieciństwa wuja. Jednak w dniu odczytania testamentu zrozumiałam, że Marcin nie był tym, za kogo go wszyscy mieliśmy.
Spojrzałam na nią zdziwiona
Spojrzałam na zegarek – byłam dziesięć minut przed czasem. W pomieszczeniu czekało już kilka osób. Żadnej twarzy nie rozpoznawałam.
– Dzień dobry… Ja w sprawie testamentu Marcina G. – powiedziałam niepewnie.
Mężczyzna w garniturze, siedzący przy biurku, podniósł głowę znad papierów.
– Pani Barbara L., tak? Proszę usiąść, zaraz zaczniemy. Czekamy jeszcze na jedną osobę.
Usiadłam w poczekalni obok kobiety w długim, grafitowym płaszczu. Spojrzała na mnie chłodno. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna – nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Miała rude włosy, wysokie szpilki i minę, jakby właśnie wróciła z pokazów mody w Paryżu.
– Przepraszam za spóźnienie.
Zrobiło się cicho. Spojrzałam na nią zdziwiona. Dziewczyna spojrzała na mnie z góry. Jakby to ona była tu gospodynią. Notariusz odchrząknął i spojrzał na wszystkich spod okularów.
– Szanowni państwo, przechodzimy do odczytania testamentu pana Marcina G...
Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć i zaczął czytać. A każde kolejne słowo wbijało mnie głębiej w fotel.
Drżały mi ręce
– „…wszelkie zgromadzone środki finansowe, a także nieruchomość, przekazuję na rzecz osoby, która jako jedyna była przy mnie, kiedy naprawdę tego potrzebowałem” – czytał spokojnie notariusz.
– I kto to niby był? – zapytała z irytacją kobieta w grafitowym płaszczu.
– Proszę o cierpliwość – odpowiedział notariusz, nie podnosząc wzroku. – Zgodnie z testamentem wszystko dziedziczy Marta M.
Zapadła cisza. Przełknęłam ślinę. Marta? Kto to w ogóle był?
– Przepraszam bardzo, ale to jakaś pomyłka – odezwałam się, czując narastające napięcie. – My jesteśmy rodziną. Prawdziwą!
Młoda kobieta uśmiechnęła się z zadowoleniem, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– A może po prostu was nie lubił? – rzuciła lekko.
– Uważaj, dziewczyno – burknęła kobieta z płaszcza. – Kimkolwiek jesteś, nie masz prawa tak mówić.
– A jednak mam prawo do jego domu, pieniędzy, a nawet jego psa. Wszystko jest teraz moje.
– Pies? – powtórzyłam zdumiona. – Marcin miał psa?
– Proszę państwa, może spokojnie dokończę – wtrącił notariusz, przerywając napiętą wymianę spojrzeń. – W testamencie pan Marcin zaznaczył, że decyzję podjął świadomie, mając pełną zdolność do czynności prawnych. Zostawił również list dla Barbary L.
Zamarłam.
– Do mnie?
Notariusz skinął głową i podał mi kopertę. Drżały mi ręce. Spojrzałam na zapisany kopertą papier. I nagle poczułam, że nic nie wiem. Ani o wuju, ani o tej całej Marcie.
Byłam w szoku
Nie byłam gotowa, żeby przeczytać ten list przy wszystkich. Wsunęłam go do torebki, ignorując spojrzenia. Marta rzucała mi pełne triumfu uśmieszki, jakby właśnie wygrała jakiś konkurs, a nie rozbiła rodzinny porządek w drobny mak. Szybko wyszłam z gabinetu. Nie czułam się tam komfortowo. Na korytarzu doszła mnie.
– Barbara?
– Tak – odparłam chłodno.
– Wiem, że to dla was szok, ale...
– A kim ty właściwie jesteś? Bo do tej pory nikt z rodziny o tobie nie słyszał.
Westchnęła.
– Miał nieślubnego syna, mojego ojca. Babcia miała z nim romans, zaszła w ciążę. Chyba nie chciała mieć z nim za wiele wspólnego. A ja... jestem jego wnuczką.
Stanęłam jak wryta.
– Co?
– Wiem, że to brzmi jak telenowela. Ale…po śmierci taty to ja zaczęłam z nim jeździć do lekarzy, robić zakupy… Wiesz, takie zwykłe rzeczy. On nie chciał być sam.
– I dlatego przepisał ci wszystko?
– Mówił, że na starość człowiek pamięta tylko tych, którzy przy nim są. A nie tych, którzy raz w roku wysyłają kartkę na imieniny.
Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż się spodziewałam. Bo coś w tym było. A list w mojej torebce zdawał się nagle ciążyć dwa razy bardziej.
Chciałam ją wyrzucić z domu
Wróciłam do mieszkania, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu. List ciągle leżał w mojej torebce. Nie miałam odwagi po niego sięgnąć. Nie jeszcze. Zaparzyłam herbatę, choć wiedziałam, że jej nie wypiję. I dopiero gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, poczułam napięcie.
– Cześć – powiedziała Marta, stojąc w progu z niedużym pudełkiem.
Zmierzyłam ją wzrokiem, nie kryjąc zdziwienia.
– Ty mnie śledzisz?
– Nie. Znalazłam twój adres w dokumentach dziadka. Mówił, że czasem cię odwiedzał. Uznałam, że może… powinnam z tobą porozmawiać. Tak szczerze.
Westchnęłam. Chciałam ją wyrzucić z domu, ale ciekawość była silniejsza.
– Wejdź.
Usiadła ostrożnie, jakby bała się, że moja kanapa ją ugryzie.
– Co to za pudełko?
– Dziadek kazał mi ci to dać.
– Co tam jest?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Nie zaglądałam. I nie jestem twoim wrogiem.
– A kim chcesz być? Wnuczką, która spadła z nieba i odebrała mi wspomnienia?
– Nikomu nic nie odebrałam. Sama byłam zaskoczona.
Zacisnęłam dłonie.
– Zostaw to pudełko. I wyjdź, proszę. Muszę to wszystko przemyśleć.
Skinęła głową. A ja znów zostałam sama. Tylko że teraz – z pytaniami, które nie dawały mi spokoju.
Rozczarowałam się
Następnego dnia zadzwoniła moja matka.
– I jak? – zapytała od razu. – Marcin zostawił coś dla ciebie?
– Testament był... zaskakujący.
– Czyli? Dom jest twój?
Zacisnęłam powieki.
– Nie, mamo. Dom i pieniądze dostała Marta. Twierdzi, że jest jego wnuczką.
Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem:
– Co ty mówisz? Marcin nie miał dzieci!
– Najwidoczniej miał.
– Michał... – wyszeptała mama.
– Czyli kojarzysz.
– Tak. Marcin był kiedyś… bardzo blisko z Haliną. Potem nagle zerwali kontakt, bo jej rodzice go nie akceptowali. A Halina zniknęła z dnia na dzień. Boże, może on faktycznie miał syna.
– I teraz całość dziedziczy jego córka – dodałam gorzko.
– Marcin był dziwny, ale… lojalny. Jeśli uznał ją za rodzinę… To może chciał naprawić coś, co kiedyś zepsuł.
– Miał całe życie, żeby o tym powiedzieć – syknęłam. – A teraz zostawił mi tylko list i pudełko.
– Co jest w środku?
– Nie wiem. Jeszcze nie otworzyłam.
– Może to nie jest kara... – głos mamy złagodniał. – Może to jest odpowiedź.
Spojrzałam na pudełko stojące na komodzie.
Zebrałam się na odwagę
Wieczorem usiadłam przy stole. Przede mną – list. Obok – pudełko. Zegar tykał leniwie, jakby chciał mi przypomnieć, że czas i tak nie pyta nas o zgodę. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam kopertę. Przeczytałam każde słowo powoli, niektóre dwa razy. List był... inny, niż się spodziewałam. Nie tłumaczył się, nie przepraszał. Opowiadał. O ludziach, których zawiódł, o jednym synu, któremu nigdy nie powiedział, że go kocha. I o mnie – „Basi, która zawsze patrzyła na mnie, jakby widziała więcej niż reszta”.
Po chwili sięgnęłam po pudełko. Było zaskakująco lekkie. W środku – stara broszka mojej babci, którą zawsze podziwiałam jako dziecko. I zdjęcie – ja, Marcin i Michał. Siedzimy na trawie, mam może sześć lat. Nie wiedziałam wtedy, kim jest Michał. Na odwrocie ktoś dopisał:
„Rodziny się nie wybiera. Ale można ją odzyskać”.
Zadzwoniłam do Marty.
– Cześć. Barbara z tej strony.
– Wiem – powiedziała cicho.
– Jeśli chcesz… możemy spotkać się jutro. Mam coś, co powinno należeć i do ciebie.
Zapadła cisza.
– Myślałam, że nie chcesz mnie znać – wyszeptała.
– Sama tak myślałam jeszcze wczoraj.
Spojrzałam na zdjęcie.
– Ale najwyraźniej wuj był mądrzejszy od nas wszystkich.
Barbara, 53 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja córka zrezygnowała z kariery, żeby odnaleźć sens życia. Teraz nie ma ani pieniędzy, ani perspektyw na przyszłość”
- „Rodzeństwo zostawiło mamę na pastwę losu, a dziś wyciąga ręce po jej majątek. Nie oddam im spadku”
- „W sanatorium poczułem się jak młody bóg. Szybko uwierzyłem, że jesień życia jeszcze może być gorąca”

