Reklama

Na tę noc czekałam od miesięcy. Po raz pierwszy od przejścia na emeryturę postanowiłam porządnie zaszaleć w sylwestra. Bez obowiązków, bez budzika, bez ograniczeń. Kupiłam cekinową sukienkę, zamówiłam fryzjera do domu i zapisałam się na bal w miejskim domu kultury. Miało być głośno, tanecznie, radośnie. Chciałam zapomnieć o szarości minionego roku i zacząć nowy z przytupem. Wszystko dopięłam na ostatni guzik. Tak przynajmniej myślałam. Ten wieczór okazał się zupełnie inny niż planowałam: pełen niespodziewanych spotkań, nieprzewidzianych zwrotów akcji i emocji, których zupełnie się nie spodziewałam.

Chciałam wyglądać jak milion dolarów

Od kiedy przeszłam na emeryturę, każdy dzień wyglądał podobnie. Poranna kawa, spacer do sklepu, trochę telewizji, czasem telefon od którejś z sąsiadek. Czas płynął, ale ja miałam wrażenie, że stoję w miejscu. Dlatego właśnie postanowiłam, że w sylwestra w końcu coś się zmieni. Kupiłam bilet na bal organizowany w miejskim domu kultury, gdzie miał być zespół na żywo, ciepła kolacja i parkiet dla chętnych do tańca. Byłam gotowa znów poczuć się jak kobieta, która nie boi się życia.

Przygotowania zaczęłam już po świętach. Sukienka była czarna z drobnymi, srebrnymi cekinami — nie za krótka, ale wystarczająco odważna, by poczuć się wyjątkowo. Do tego nowe szpilki, w których chodzenie ćwiczyłam w domu, żeby mnie nie obtarły. Nawet zamówiłam makijażystkę i fryzjerkę na popołudnie. Chciałam wyglądać jak milion dolarów, mimo że cały wieczór kosztował mnie nie więcej niż emerycka rata kredytu.

— Będzie pani wyglądać jak gwiazda — powiedziała sprzedawczyni w butiku, kiedy mierzyłam sukienkę.

Uśmiechnęłam się wtedy z przekąsem. Gwiazdą nie byłam od bardzo dawna, ale może właśnie tej nocy znów miałam zabłysnąć. 31 grudnia od rana miałam motyle w brzuchu. Przygotowałam przekąski na późny powrót, włączyłam ulubioną płytę i tańczyłam po kuchni. Miałam przeczucie, że to będzie wyjątkowa noc. I była. Choć zupełnie nie w ten sposób, w jaki się spodziewałam.

Zrobiła, co mogła

Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, kiedy zegar wskazał szesnastą. Punktualnie zadzwoniła fryzjerka, że utknęła w korku i będzie spóźniona. Miałam jeszcze trochę czasu, więc podeszłam do tego ze spokojem. Zapewniła, że to będzie maksymalnie pół godziny opóźnienia. Niestety, pół godziny zmieniło się w godzinę, a potem przestała odbierać telefon.

— No pięknie — mruknęłam do siebie, patrząc w lustro na niedosuszone włosy spięte w byle jaki koczek.

Złapałam za suszarkę, a potem za starą lokówkę, której nie używałam od lat. Próbowałam uratować sytuację, ale każda próba kończyła się gorzej niż poprzednia. W końcu jedno z pasm przypaliłam i musiałam je obciąć. Zaczęłam się pocić nie z gorąca, tylko z nerwów.

— Tyle planowania na nic — powiedziałam do siebie, po czym usiadłam na brzegu łóżka zrezygnowana.

Makijażystka przyjechała o czasie, ale kiedy zobaczyła moją fryzurę, spojrzała na mnie z niepokojem.

— Spróbuję jakoś zapobiec tej katastrofie — zażartowała, ale w jej głosie słyszałam niepewność.

Zrobiła, co mogła. Trochę upięła, trochę spryskała lakierem, trochę zasłoniła opadającym kosmykiem. Nie wyglądałam jak z katalogu, ale nie wyglądałam też, jakbym miała sprzątać po balu. Choć przyznam, że tego wieczoru moje oczekiwania co do własnego wyglądu drastycznie się obniżyły.

O dziewiętnastej byłam gotowa. W szpilkach, z błyszczącą torebką w dłoni i sercem bijącym szybciej niż powinno. Tylko jeszcze nie wiedziałam, że to nie fryzura będzie tego wieczoru moim największym zmartwieniem.

To był mój były

Wyszłam z klatki schodowej i niemal wpadłam na mężczyznę, który stał przy drzwiach wejściowych. Trzymał w ręku papierową torbę i wyglądał, jakby nie był pewien, czy powinien zadzwonić domofonem. Znałam go. Choć nie widziałam od lat, poznałam go od razu.

— Wera? — zapytał z niedowierzaniem.

— Edek? — Głos mi zadrżał.

To był mój były. Mężczyzna, z którym rozstałam się piętnaście lat temu. Ostatni człowiek, którego spodziewałam się spotkać w sylwestrowy wieczór. Zwłaszcza przed własną klatką.

— Co ty tu robisz? — zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.

— Wracałem do siostry na osiedlu, zobaczyłem, że tu jeszcze mieszkasz. Pomyślałem, że może warto się odezwać. Kupiłem wino, może pogadamy? — Uniósł torbę i uśmiechnął się nieśmiało.

— Teraz? W sylwestra?

— Wiem, że to głupi moment, ale... zawsze byłem mistrzem złych decyzji, prawda?

Pokręciłam głową i przez chwilę zastanawiałam się, co robić. Spóźnić się na bal? Odmówić facetowi, który kiedyś złamał mi serce, a teraz stoi tu jak wyrzut sumienia sprzed lat?

Mam dziś plany — powiedziałam w końcu. — Idę na bal.

— No proszę... — Uśmiechnął się. — To może chociaż odprowadzę cię kawałek?

Zgodziłam się. Nie wiem czemu. Może z ciekawości, może z sentymentu. Może dlatego, że wciąż we mnie coś drgało na dźwięk jego głosu. Ruszyliśmy razem w stronę przystanku. Śnieg prószył lekko, a światła latarni rozlewały się złociście po chodniku.

Zamarłam na moment

Droga do domu kultury zajęła nam niecały kwadrans, ale rozmowa była jak spacer przez minione lata. Edek mówił, że po rozstaniu próbował się ustatkować, ale nic mu nie wychodziło. Miał kilka kobiet, żadna nie została na dłużej. Pracował za granicą, wrócił, bo ojciec zachorował. Matka zmarła dwa lata temu. I tak wrócił na stare śmieci, starszy, może trochę dojrzalszy.

— A ty? — zapytał cicho, kiedy zatrzymaliśmy się przed wejściem do ośrodka. — Ułożyłaś sobie życie?

— Jakoś. Sama, ale nie samotna — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się niepewnie.

W holu było gwarno, muzyka grała już od progu. Kiedy chciałam się pożegnać, Edek nagle powiedział:

Może bym wszedł z tobą?

Zamarłam na moment, ale nie z powodu zaskoczenia, tylko z wewnętrznego zamieszania. Coś we mnie chciało się zgodzić. Coś innego krzyczało, że to zły pomysł.

— Nie masz biletu — rzuciłam wymijająco.

— Może jeszcze jakieś się znajdą. Zawsze można zapytać — odpowiedział i nim się zorientowałam, już był w środku, zagadując jedną z organizatorek.

Wrócił po chwili, triumfalnie machając zaproszeniem.

— Ktoś zrezygnował w ostatniej chwili — powiedział z błyskiem w oku. — Los się do mnie uśmiechnął.

Chciałam zaprotestować, naprawdę. A jednak zamiast tego podałam mu rękę i razem weszliśmy na salę. I choć rozum mówił: „Nie rób tego”, serce biło szybciej niż przez ostatnie dziesięć lat.
Pierwszy taniec zatańczyliśmy razem. Nie było niezręczności. Tylko muzyka, on i ja — jakby czas się cofnął.

Potem odwróciłam wzrok

Z każdą piosenką coraz bardziej zapominałam, że miałam bawić się sama. Że to miał być mój wieczór, bez przeszłości, bez rozliczeń. Edek nie tylko tańczył jak za dawnych lat, ale też umiał rozśmieszyć, rozluźnić atmosferę, przypomnieć mi, jak to jest, kiedy ktoś patrzy na mnie z uwagą. Nie tak, jakby czekał, aż skończę mówić, ale jakby naprawdę chciał słuchać.

W przerwie między tańcami usiedliśmy przy stoliku, przy którym zostawiono dla nas dwa kieliszki i kawałki sernika. Popatrzyłam na niego uważnie.

Dlaczego dziś? — zapytałam. — Czemu akurat dziś się pojawiłeś?

— Bo wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to nigdy już cię nie spotkam. Nie miałem odwagi wcześniej. A dziś... to był impuls.

— I co teraz?

Wzruszył ramionami.

— Nic. Może tylko chciałem wiedzieć, czy jeszcze mnie pamiętasz. Czy coś z tego zostało.

Patrzyłam na niego przez chwilę, potem odwróciłam wzrok. Zostało. Choć nie powinnam tego czuć. Choć powinnam zamknąć ten rozdział lata temu. Tuż przed północą prowadzący bal zaczął odliczanie. Dziesięć... dziewięć... osiem... Wszyscy wokół krzyczeli, tańczyli, przytulali się. Trzy... dwa... jeden...

Nastał nowy rok. Ludzie wybuchli radością, szampany strzeliły, a ja... ja poczułam się dziwnie pusta. Edek pochylił się i pocałował mnie w policzek. Nie w usta, nie z czułością — raczej z szacunkiem. Jakby wiedział, że nic nie będzie już takie samo.

To mi wystarczyło

Po północy bal trwał jeszcze kilka godzin, ale ja poczułam, że to nie moje miejsce. Wyszłam na zewnątrz, rzucając Edkowi krótkie „dziękuję” i uścisk dłoni. Nawet nie zapytał, czy chcę, żeby mnie odprowadził. I dobrze. Nie chciałam znów wplątywać się w coś, co już kiedyś tak bardzo mnie bolało. Nie chciałam zaczynać roku od powtarzania dawnych błędów.

Szłam powoli przez ośnieżone ulice, słuchając wybuchów fajerwerków i krzyków ludzi świętujących z balkonów. Było coś symbolicznego w tej samotnej wędrówce — jakby cały świat się cieszył, a ja musiałam przejść przez tę noc sama. I może właśnie tego potrzebowałam.

W domu zdjęłam szpilki, zmyłam makijaż i spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczona, rozczochrana, ale prawdziwa. Bez udawania. Może to nie była noc, jaką sobie wymarzyłam. Może nie zabłysnęłam na parkiecie, nie flirtowałam z nieznajomym, nie wróciłam o świcie, śmiejąc się z byle czego. Zamiast tego dostałam lekcję. Przypomnienie, że przeszłość zawsze znajdzie sposób, by się odezwać. I że mam prawo powiedzieć: nie tym razem.

Usiadłam z kieliszkiem wina przy oknie i patrzyłam, jak niebo nad osiedlem jeszcze przez chwilę rozświetla się kolorowymi rozbłyskami. A potem wszystko ucichło. Rok 2026 zaczął się ciszą. I wiecie co? To mi wystarczyło.

Weronika, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama