Reklama

Gdy pierwszy raz przekroczyłam próg kawalerki, którą samodzielnie wynajęłam, serce zabiło mi szybciej. To było całkowicie moje miejsce na ziemi! Pachniało świeżą farbą i nowym początkiem. Zrzuciłam trampki na środku pokoju i obróciłam się dookoła. Krzywo zawieszony zegar, dwa kartony z książkami i sukulenty na parapecie – chaos, który był mój.

Byłam z siebie dumna

– Halo? – odebrałam telefon, uśmiechając się od ucha do ucha. – Mamo! Już jestem! Wszystko się udało!

– I jak wrażenia? – mama była wyraźnie wzruszona.

– Lepiej niż dobrze! Czuję się jak królowa świata. Sama kupiłam zasłony, sama je powiesiłam… Poradzę sobie, przecież nie jestem już dzieckiem!

Słyszałam, jak mama się śmieje przez telefon, ale też jak próbuje ukryć wzruszenie. Wiedziałam, że jej ciężko – pierwszy raz wyprowadziłam się naprawdę. Ale ja byłam podekscytowana.

Zaraz po rozmowie złapałam za farby. Tego dnia pomalowałam jedną ścianę na intensywny granat, a potem jeszcze jedną na pudrowy róż. „Estetyczny chaos” – nazwałam to, wrzucając zdjęcie na Instagrama. Serduszka zaczęły spływać, a ja czułam, jakby świat mnie dopingował.

Wieczorem zadzwoniłam do Karoliny, mojej przyjaciółki z uczelni.

– Lena, przecież ty nigdy nie wierciłaś dziur w ścianie! – śmiała się, gdy opowiadałam o mocowaniu półki na książki.

– No i co z tego? Mam YouTube’a, kawę w kubku z flamingiem i cztery nowe storczyki. Jestem dorosła, Karola!

– I dumna z siebie, co?

– Bardziej niż kiedykolwiek.

Gdy zasypiałam tego wieczoru na nowym, jeszcze pachnącym materacu, byłam przekonana, że dam radę. Dorosłość wcale nie była taka straszna.

To był nowy start

Pierwsza wypłata zniknęła niemal niezauważalnie. Na czynsz, rachunki, kaucję, farby do ścian, żarówki, papier toaletowy, podstawowe zakupy. Wcale nie szalałam. Nawet tej jednej pary ładnych butów nie kupiłam. Wmawiałam sobie, że jestem odpowiedzialna, że teraz trzeba się ogarnąć. Ale coś mi nie wychodziło.

Zadzwoniłam do taty, udając, że dzwonię bez powodu.

– Cześć, jak tam? – zapytał z uśmiechem w głosie. – Wszystko działa? Pralka nie wybiła korków?

– Nie, wszystko super. Nawet pralka pierze jak złoto – odpowiedziałam za szybko. – Chciałam tylko pogadać. Tak bez okazji.

– No to dobrze. Mama się martwiła, że się nie odzywałaś. Ale jak mówisz, że dobrze, to się uspokoi.

Zacisnęłam zęby. Wcale nie było dobrze, ale przecież nie powiem tego tacie. Co miałby zrobić? Przelać mi pieniądze, które i tak ledwo starczały im do końca miesiąca? Czułam, jak w gardle rośnie mi coś ciężkiego, ale przełknęłam to i zmieniłam temat.

Zaczęły się problemy

Wieczorem siedziałam na podłodze i przeglądałam paragon za prąd. Nie rozumiałam, dlaczego tyle wyszło. Nagle coś mnie uderzyło – nie miałam komu powiedzieć, że coś jest nie tak. Byłam dorosła, więc musiałam sobie radzić i siedziałam dalej, myśląc, jak oszczędzić i udając, że wszystko mam pod kontrolą.

W sobotę rano chciałam powiesić lustro w przedpokoju. Wcześniej długo szukałam odpowiedniego miejsca i wybrałam punkt naprzeciwko drzwi. Ustawiłam się na palcach, zaznaczyłam ołówkiem miejsce na haczyk i zaczęłam wiercić. Trzymałam się instrukcji. I wtedy usłyszałam trzask. Ściana pękła, a razem z nią kawałek tynku osunął się na podłogę. Zrobiła się brzydka dziura, a ja zamarłam, trzymając w ręku wiertarkę ojca.

Usiadłam pod ścianą. Patrzyłam na ten kawałek oderwanego muru i poczułam, jak oczy zaczynają mnie szczypać. Próbowałam powtarzać w myślach, że to tylko tynk, że da się to naprawić. Ale w tamtej chwili ta dziura była czymś więcej. Jakby w niej odbijały się wszystkie moje niepowodzenia. Wszystkie te momenty, gdy nie wiedziałam, co zrobić, ale nie mogłam już nikogo o to zapytać.

Załamałam się

Poszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę. Pomidor już się nie nadawał. Został kefir i sucha kromka chleba. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w blat, potem w telefon, aż w końcu wybrałam numer mamy.

– Lena? – usłyszałam jej głos i od razu coś we mnie puściło.

– Mamo… – zacisnęłam powieki, próbując utrzymać głos. – Ja nie wiem, czy ja to wszystko dobrze zrobiłam. Ze ściany sypie się tynk, nie mam nic w lodówce i… po prostu nie wiem, jak to się stało, że tak szybko zrobiło się ciężko.

Zamilkła na chwilę.

– To też jest nauka, córeczko – odpowiedziała spokojnie. – Nie zawsze będzie łatwo.

– Ale ja… się naprawdę staram – wyszeptałam.

– Wiem. I to się liczy. Ale nikt nie mówił, że dorosłość jest lekka.

Czekałam, aż powie coś jeszcze, że może przyjedzie, przytuli, zaproponuje obiad albo wyśle przelew. Ale nie, milczała. Ja też już nic nie mówiłam. W końcu się rozłączyłyśmy.

Od tamtej rozmowy minęło kilka dni. Nie dzwoniłam, nie miałam siły. Głowa bolała mnie od myślenia, od udawania, że wszystko gra. W pracy, gdy ktoś zapytał, co u mnie, uśmiechałam się i mówiłam, że dobrze. Koleżanka zapytała, jak się mieszka na swoim, a ja rzuciłam coś o wolności, ciszy i własnych zasadach. I że to wspaniałe.

Udawałam, że jest dobrze

Nie mówiłam, że codziennie wracam do pustego mieszkania, które z każdym dniem robi się coraz bardziej obce. Że wszystko, co w nim ustawiłam, teraz mnie przytłacza. Kwiaty przywiędły, nawet storczyk, który podobno miał być nie do zabicia. W weekend nawet nie otworzyłam okien. Siedziałam pod kocem w dresie i scrollowałam internet.

W poniedziałek wracałam wieczorem z pracy. Byłam głodna, zmęczona i tak potwornie samotna, że chciało mi się płakać. Na schodach minęłam sąsiadkę z piętra wyżej. Zawsze wyglądała jak wyjęta z innego świata – kolorowe apaszki, błysk w oku, siatki pełne zakupów.

– Dziewczyno, ty chyba nic nie jesz – powiedziała nagle, zatrzymując się. – Taką masz bladą twarz.

– Jakoś nie było czasu… – próbowałam się uśmiechnąć.

– Ja mam dziś zupę pomidorową z ryżem. Chcesz trochę?

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Pokiwałam tylko głową. Zaprosiła mnie do siebie, a ja stałam na klatce jeszcze chwilę, nie wiedząc, czy naprawdę to się dzieje.

Przerosło mnie to

Dziesięć minut później trzymałam talerz z ciepłą zupą. Pachniała jak dzieciństwo, jak coś, czego bardzo mi brakowało. Usiadłam przy stole, łyżka po łyżce jadłam w milczeniu. I wtedy zaczęły mi płynąć łzy. Próbowałam je wycierać rękawem bluzy, ale płakałam coraz mocniej. Nie z powodu zupy. Z powodu wszystkiego.

Potem nie wytrzymałam. Wsiadłam w autobus i pojechałam do mamy. Siedząc przy oknie, próbowałam ułożyć w głowie, co jej powiem. Nogi miałam jak z waty, gdy stanęłam pod drzwiami rodzinnego domu.

Mama otworzyła zaskoczona, ale bez słowa wpuściła mnie do środka. W kuchni siedział tata, jadł obiad, jakby wszystko było jak dawniej.

– Ty myślisz, że to takie proste? – rzuciłam nagle do mamy. – Myślałam, że mnie przytulisz, a nie wychowasz.

– Lena, chciałam, żebyś zobaczyła, że potrafisz. Nie żebyś cierpiała – odpowiedziała spokojnie.

– Nie czuję, że ktoś mi kibicuje – powiedziałam cicho.

Tata próbował rozładować napięcie, ale nie słuchałam. Wstałam od stołu, nie kończąc. Wychodząc, nawet nie wzięłam kurtki. Nie chciałam już słuchać tłumaczeń. Potrzebowałam, żeby ktoś mnie po prostu zrozumiał.

Lena, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama