Reklama

Pracuję w dziale marketingu dużej firmy. Nie jestem nikim specjalnym – ot, zwykła dziewczyna z ambicjami, która zawsze robiła swoje. Pochodzę z małego miasteczka, skończyłam studia w Warszawie i miałam wielką nadzieję, że moja kariera będzie wyglądała jak scenariusz z serialu o wielkim świecie reklamy. Śniłam o kampaniach, burzach mózgów i prezentacjach, które zmieniają losy marki.

Intrygował mnie

Gdy trafiłam do tej firmy, byłam podekscytowana. Nowoczesne biuro, kreatywni ludzie, dużo projektów i… Marek, dyrektor działu. Wysoki, elegancki, z pewnym siebie uśmiechem, który sprawiał, że każda kobieta w zespole prostowała plecy. Wiedziałam, że jest żonaty, miał nawet zdjęcie z rodziną na biurku, ale od początku nie mogłam oderwać od niego wzroku.

– Nie bój się zgłaszać ze swoimi pomysłami – powiedział mi już drugiego dnia, zatrzymując się przy moim stanowisku.

– Dziękuję, postaram się – odparłam z uśmiechem.

Później zaczęły się drobne gesty – komplementy przy windzie, wspólne lunche, „bo i tak idziemy w to samo miejsce”.

– Masz świetne wyczucie – powiedział kiedyś po mojej propozycji hasła reklamowego.

– Serio? – zapytałam, bo nikt wcześniej tak mnie nie docenił.

– Serio. Widać, że jesteś z tych, którzy mają to coś.

I wtedy poczułam, że nie jestem już tylko kolejną pracownicą. Że Marek mnie widzi nie tylko jako koleżankę z zespołu, ale kobietę. Zaczęłam dla niego zakładać sukienki, które podkreślały talię, malować się szminką, chociaż zwykle jej nie nosiłam. Czekałam na każdy dzień, bo każda godzina w pracy była okazją, żeby go zobaczyć.

Chciałam mu się podobać

Imprezy integracyjne zwykle mnie nudziły, ale tym razem czekałam na nią z niecierpliwością. To miała być luźna, wieczorna kolacja połączona z tańcami i open barem. Przyszłam trochę wcześniej, w sukience, której nie odważyłabym się założyć do biura. Chciałam wyglądać dobrze. Chciałam, żeby Marek mnie zauważył. Zauważył.

– Wyglądasz jak milion dolarów – powiedział, gdy tylko wszedł.

Nie było w tym nic nachalnego, ale poczułam, jak krew uderza mi do policzków.

Początkowo wszyscy siedzieliśmy przy stołach, śmiejąc się i opowiadając o nieudanych kampaniach i żartach z zespołu IT. Marek usiadł obok mnie. Pachniał wodą kolońską, którą zawsze wyczuwałam, kiedy stawał przy moim biurku. Rozmawialiśmy o rzeczach zupełnie niesłużbowych – o jego podróżach, o tym, że kiedyś chciał być dziennikarzem, a ja mówiłam o swoich ulubionych książkach, jakbyśmy znali się od lat.

To był moment

W pewnym momencie Aneta skinęła na mnie głową, że wraca do domu. Było już późno. Większość ludzi pożegnała się i wyszła. Marek został. Ja też.

– Posiedzimy jeszcze chwilę? – zapytał, nalewając mi lampkę wina. – Dobrze mi się z tobą rozmawia.

Zostałam. Muzyka grała już tylko w tle, kelnerzy zaczęli zbierać puste kieliszki. Wyszliśmy z restauracji razem. Zaproponował, żebyśmy poszli na drinka, bo szkoda tak po prostu wracać do domu. Nie planowałam tego. Serce waliło mi jak szalone, ale kiwnęłam głową.

Zaprosił mnie do swojego pokoju hotelowego. Usiadłam na brzegu sofy, on nalał whisky do dwóch szklanek i usiadł naprzeciwko. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, a potem… po prostu się zbliżył. Zatrzymał się tuż przy mnie, jakby chciał się upewnić, czy może. Spojrzałam mu w oczy i wtedy wszystko przestało mieć znaczenie. Czułam się jak w transie. Jego dłonie były pewne, ciepłe. Nie pytał. Nie musiał. Wiedziałam, że tej nocy nie będę spać sama. Nad ranem odwiózł mnie pod dom.

– Nie musisz się martwić. Nikt nie musi wiedzieć. Było… pięknie – powiedział, zanim wysiadłam.

Uśmiechnął się tym swoim łagodnym uśmiechem i dotknął mojej dłoni, zanim zamknęłam drzwi.

Byłam zdezorientowana

Pierwsza wiadomość przyszła następnego dnia wieczorem: „Dzięki za wczoraj. Nie mogę przestać o tobie myśleć”. Nie odpisałam od razu. Przeczytałam ją kilkanaście razy, zanim zdobyłam się na zwykłe: „Ja też”.

Potem zaczął pisać częściej. Z pozoru zwykłe pytania: „Jak minął dzień?”, „Masz coś na wieczór?”. A potem bardziej konkretne: „Spotkamy się wieczorem? Muszę pogadać… tylko my”. I zawsze to „tylko my”. Czułam się wyjątkowa. Ważna

Zdarzało się, że po pracy jeździliśmy do restauracji poza miastem, gdzie nikt nas nie znał. Zamawialiśmy wino, jedliśmy kolację, śmialiśmy się z rzeczy, których nie wypadało powiedzieć w biurze. A potem wracałam sama do mieszkania, siadałam przy stole i zastanawiałam się, co to właściwie znaczy.

Bo Marek raz był czuły i obecny, a innym razem nie odpowiadał przez cały dzień. „Zalany pracą” – tłumaczył, kiedy w końcu odpisywał. Albo: „Dzisiaj nie dam rady, sorry. Jutro pogadamy”. Zdarzało się, że siedziałam z telefonem w dłoni, pisząc i kasując wiadomości. Nie wiedziałam, czy wypada mi pytać. Czy mam prawo czuć się zawiedziona, skoro wszystko działo się po cichu, bez obietnic.

Coś się zmieniło

Zaczęłam zauważać, że ludzie patrzą na mnie inaczej. Szczególnie Ewa z recepcji. Miała wyraz twarzy, jakby wiedziała więcej, niż powinna. Albo jakby tylko czekała, aż się potknę. Aneta też się zmieniła. Nie komentowała już moich ubrań ani fryzury, nie proponowała wspólnego lunchu.

– Coś ty zrobiła, że Ewa na ciebie tak patrzy? – zapytała któregoś dnia, gdy wyszłyśmy razem po kawę.

– Nic. Naprawdę nic – odpowiedziałam.

W biurze zrobiło się dziwnie. Niby wszystko wyglądało jak zawsze – spotkania, raporty, prezentacje. Ale czułam spojrzenia. Krótkie, ukradkowe, czasem wyraźnie złośliwe. Ewa, gdy mnie mijała, potrafiła rzucić:

– Widzę, że pani Kasia coraz częściej z dyrektorem w jednym rytmie – i odchodziła z fałszywym uśmiechem.

Marek przestał się odzywać. Nie odpowiadał na wiadomości, nie szukał kontaktu. Unikał mnie na korytarzu, zbywał na zebraniach, jakbyśmy nigdy nie rozmawiali po nocach, jakby tej nocy w hotelu w ogóle nie było. Poczułam się nagle niewidzialna.

Wszyscy plotkowali

W końcu podeszłam do niego, kiedy zostaliśmy sami w sali konferencyjnej.

– Co się dzieje? Dlaczego mnie unikasz?

Nie spojrzał mi w oczy. Zajął się układaniem jakichś kartek.

– Nie możemy sobie pozwolić na plotki. Zrozum.

Zrozumiałam. Byłam ryzykiem, które trzeba zminimalizować. Tylko że ja nie jestem arkuszem kalkulacyjnym, który można zamknąć i zapomnieć.

Starałam się udawać, że wszystko wróciło do normy. Przychodziłam punktualnie, kończyłam projekty przed terminem, śmiałam się z żartów zespołu na open space. Ale w środku czułam się jak ktoś zupełnie inny.

Wcześniej, gdy pisał, serce mi przyspieszało. Teraz – gdy nic nie przychodziło – waliło jeszcze mocniej. Sprawdzałam telefon bez przerwy. Milczał.

Pewnego dnia, podczas zebrania całego działu, Marek zaczął żartować z nową stażystką. Blondynka, świeżo po studiach, roześmiana, chętna do wszystkiego. Posadził ją obok siebie. Coś jej szeptał do ucha. Ona się śmiała.

Zabawił się mną

Zrobiło mi się duszno. Wyszłam wcześniej, niby do toalety. Zamknęłam się w jednej z kabin i usiadłam na desce. I wtedy po prostu zaczęłam płakać. W bezruchu, bezgłośnie, jakby płacz mógł mnie oczyścić. Aneta znalazła mnie chwilę później przy umywalce.

– Byłaś dla niego zabawką, Kaśka. Przepraszam, ale musisz to wiedzieć.

Spojrzałam na nią i nie zaprzeczyłam. Już nie mogłam.

– Jak mogłam być tak naiwna? – pomyślałam. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam to na głos. Do siebie.

Nie miałam już siły grać dalej w tę grę.

Katarzyna, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama