Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się bać Świąt. Może wtedy, gdy ceny w sklepie przestały mieścić się w moim miesięcznym budżecie. A może wtedy, gdy Michał zaczął odpowiadać „nie wiem” na każde moje pytanie o pieniądze. I tak to wyglądało: ja – robiąca listy, licząca każdą złotówkę, piekąca pierniki zamiast kupować gotowe, by było taniej i bardziej domowo. On – obecny, ale nieobecny. I dwójka naszych dzieci, które wciąż wierzyły, że Święta to magia.

W tym roku miało być skromnie, ale z sercem. Kilka prostych potraw, pierogi z kapustą, barszcz, uszka z grzybami zebranymi przez moją mamę latem. Prezentów mało – coś symbolicznego. Dzieci cieszyły się z robienia ozdób z papieru. Myślałam: będzie dobrze, rodzina zrozumie. Przecież chodzi o to, że jesteśmy razem, prawda?

Ale czułam ten niepokój. Bo Jan, mój teść, zawsze komentował wszystko z wyższością. A Michał… Michał nigdy nie potrafił stanąć po mojej stronie. Nawet wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam.

Teść nie miał hamulców

– No to siadajmy, zanim barszcz wystygnie – powiedziałam, poprawiając obrus i sztućce, jakby od tego zależało, czy ta Wigilia się uda.

Jan wszedł do pokoju pierwszy, w marynarce, którą nosił na wszystkie święta i pogrzeby. Danuta, jego żona, uśmiechała się niepewnie, jakby przeczuwała, że zaraz coś się wydarzy. Michał oczywiście się nie odzywał, tylko spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał zapytać, czy na pewno chce mi się jeszcze to wszystko ciągnąć.

– No i co to za święta? – mruknął Jan, siadając. – Kiedyś to było dwanaście dań, a teraz co? Barszcz i trzy pierogi na krzyż? Bieda aż piszczy.

Wszystko ucichło. Dzieci spojrzały po sobie, starsza córka przygryzła wargę.

– Tato… – Michał spróbował, ale Jan uniósł dłoń.

– Daj spokój. Mówię, jak jest. Czasy ciężkie, to fakt. Ale żeby aż tak biedować? No, no…

– Janie, wystarczy – szepnęła Danuta, ale bez przekonania.

Uśmiechnęłam się nerwowo, próbując ratować sytuację.

Zależało mi na tym, żeby było domowo, skromnie, ale… z sercem – powiedziałam cicho.

– Serce? – prychnął teść. – Też mi to tłumaczenie.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Michał milczał. A ja? Miałam ochotę rzucić łyżką i wyjść. Ale spojrzałam na dzieci. Siedziały cicho, ze spuszczonymi głowami. Dla nich starałam się najbardziej. Tylko że dorosłym to chyba już nie wystarczało.

Nie chciałam się kłócić

– To miał być spokojny wieczór – powiedziałam, zmywając talerze, choć ręce mi się trzęsły. – A wyszło jak zwykle.

Michał siedział przy stole w kuchni, gapiąc się w podłogę.

– Wiesz, jaki on jest… Lepiej nie reagować – wymamrotał w końcu.

Odwróciłam się do niego. Wciąż czułam w sobie ten wstyd. Ten cholerny wstyd, którego nie powinno być przy własnym stole.

– Lepiej dla kogo? Dla ciebie, że nie musisz się odezwać? Czy dla mnie, że wyszłam na biedaczkę, której nawet na porządną Wigilię nie stać?

Milczał. Jak zwykle.

– Michał, czy ty w ogóle słyszysz, co on powiedział przy naszych dzieciach?

– A co miałem zrobić? Rzucić się na ojca przy stole?

– Miałeś powiedzieć, że to nie w porządku. Że jesteśmy rodziną. Że mnie wspierasz. Że to nie jego sprawa, ile potraw mamy i skąd są prezenty.

Zamiast odpowiedzi, Michał wstał i przeszedł się po kuchni. Jakby chciał uciec, ale nie wypadało.

Nie chcę się kłócić w święta – burknął w końcu.

– A ja nie chcę być sama w małżeństwie – rzuciłam ostro. – Bo to czuję od dawna. I dzisiaj miałam nadzieję, że chociaż raz… chociaż raz mnie nie zawiedziesz.

Nie spojrzał na mnie. Cisza w kuchni zrobiła się gęsta jak kisiel.

– Idę do dzieci – powiedziałam i wyszłam, zostawiając go z jego wygodnym milczeniem.

Teść mnie obrażał

Kolejnego dnia usłyszałam ich głosy, zanim weszłam do pokoju. Przysunęłam się do drzwi i nie wiem czemu, nie weszłam od razu.

– No i co teraz? – spytał Jan, z tym swoim niezmiennie cynicznym tonem. – Będziesz się z nią cackał?

– Tato, przecież ja pracuję…

– Pracujesz? A ona? Przecież to widać, że z niej pożytku żadnego. Żadnego stylu, żadnej klasy. Nawet porządnej kolacji na święta nie umie zrobić.

– Janie… – Danuta znów szepnęła, ale bez siły.

– Michał, ty byłeś zawsze rozsądny chłopak. A teraz? Żona z głową w chmurach, dzieci, kredyt, pierogi na Wigilię i jeszcze się pewnie cieszysz.

– To nie tak…

– A jak? Mogłeś wziąć sobie kobietę z normalnego domu, a nie jakąś biedaczkę z misją ratowania świata.

Otworzyłam drzwi.

– Już nie musicie szeptać – powiedziałam spokojnie. – Słyszałam wszystko.

Wszyscy zamilkli. Jan zamarł z kieliszkiem w ręce. Michał pobladł.

– Michał… Czy ty serio nic nie powiesz? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.

Milczał.

– Dobrze. W takim razie powiem coś ja. Wesołych Świąt. A teraz świętujcie sobie sami.

Wzięłam płaszcz z przedpokoju i wyszłam. Śnieg zacinał, nie miałam dokąd iść, ale czułam tylko jedno: jeśli teraz nie odejdę, to zostanę tam na zawsze. Na zawsze niewidzialna.

Było mi przykro

Szłam przed siebie bez celu. Śnieg lepił mi się do rzęs, buty przemokły, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułam w środku. Jakby coś się we mnie pękło. Zatrzymałam się dopiero pod blokiem Agaty. Nie dzwoniłam wcześniej. Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam domofonem. Po sekundzie odebrała.

– Natalia? Co się stało?

– Mogę wejść?

Kilka minut później siedziałam u niej w kuchni, zawinięta w koc i z kubkiem herbaty. Nie płakałam. Byłam zbyt pusta, żeby płakać.

Wigilia… nie wyszła?

Roześmiałam się krótko.

– Jeśli za sukces uznać to, że dzieci nie płakały, to owszem, było cudownie.

– Co zrobił tym razem?

– Jan nazwał nas biedakami przy stole, przy dzieciach. A Michał? Michał milczał. Jak zawsze. A potem jeszcze usłyszałam, że mógł być z kimś „z normalnego domu”.

Agata pokiwała głową i bez słowa dolała mi herbaty.

– Wiesz… ja już nie wiem, czy to jeszcze jest małżeństwo. On mnie nie widzi. Nie broni. Nie słucha. I nie wiem, czy kiedykolwiek próbował.

– A co chcesz zrobić?

Wzruszyłam ramionami.

– Nie wiem. Wiem jednak, że nigdy nie będziemy prawdziwą rodziną. Mogę zostać na noc.

– Jasne.

Miałam pretensje do męża

Telefon zadzwonił dopiero rano.

– Natalia… gdzie jesteś? – Michał brzmiał, jakby naprawdę się martwił. Jakby dopiero teraz dotarło do niego, że mnie nie ma.

– U Agaty. Nie wrócę dziś – odpowiedziałam spokojnie.

– Ale… dzieci pytają. Danuta została z nimi na noc. Możesz wrócić, porozmawiamy?

– Michał, ja już nie mam siły rozmawiać. Wiesz, co powiedziałeś, gdy Jan mnie obraził? Nic. Jak zwykle.

– To mój ojciec. Wiesz, jaki jest…

– Nie. To nie jest o nim. To jest o tobie. O tym, że nigdy nie potrafiłeś stanąć po mojej stronie. Nawet kiedy robili ze mnie śmiecia przy twoich dzieciach.

Zamilkł. W tle słyszałam dzieci, ich głosy, ich śmiech. Poczułam, jak moje serce zaciska się z bólu.

– Wrócę wieczorem. Ale nie dlatego, że ci wybaczam. Wrócę dla dzieci.

– A potem?

– Nie wiem, Michał. Może nic już nie będzie potem. Może po prostu nie umiem już żyć w domu, w którym nikt mnie nie chroni.

Wieczorem wróciłam. Dzieci rzuciły mi się na szyję. Trzymałam je długo, wdychając zapach ich włosów. Michał stał w przedpokoju, jakby chciał coś powiedzieć.

– Michał… Nie chcę się już tłumaczyć, że jestem zmęczona. Nie będę udowadniać, że zasługuję na szacunek. Zwłaszcza we własnym domu.

Nie odpowiedział.

Natalia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama