„Myślałam, że poznałam idealnego faceta. Wypad na Mazury we dwoje sprawił, że pokazał prawdziwą twarz”
„Obudziłam się wcześnie, jeszcze zanim słońce zdążyło porządnie rozgościć się w pokoju. Od razu poczułam, że coś jest inaczej. Cisza miała inny ciężar, jakby ktoś z niej coś zabrał. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam Kubę siedzącego przy oknie. Patrzył na jezioro, ale wyglądał tak, jakby myślami był dużo dalej”.

Gdy patrzę na swoje życie z boku, widzę głównie rutynę: biurko w pracy, kubek z zimną już kawą i te same codzienne rozmowy, które bardziej uciszają niż budują. Lubię stabilność, nawet bardzo… ale ostatnio czułam się, jakbym zamierała. Powoli, niepostrzeżenie. Może dlatego tak mocno wstrząsnęło mną spotkanie z Kubą.
To było miesiąc temu, zupełnie spontanicznie. Koleżanka przyciągnęła mnie na jakiś afterek po jej firmowej integracji, bo, jak twierdziła, muszę w końcu kogoś poznać, bo inaczej sama zwiędnę. I tam, przy stoliku zobaczyłam jego. A właściwie jego uśmiech i ten dziwny spokój, który ze sobą niósł. Rozmawialiśmy trzy godziny, ale przysięgłabym, że minęło ledwie piętnaście minut. On mówił, że lubi jeziora, że odpoczywa w ciszy, że ludzi wokół ma już dość, ale mnie jakoś chce słuchać. Nie wiem, czy z mojej strony to był zachwyt, czy głupota, a może jedno i drugie, ale poczułam przy nim coś, czego dawno nie czułam.
Najgorszy był ten lęk, że wszystko dzieje się za szybko. Kiedy zaproponował wspólny weekend nad jeziorem, niemal odruchowo odpowiedziałam: „może”. W domu pół nocy siedziałam z walizką otwartą na łóżku, patrząc na nią jak na coś, co może zaraz wybuchnąć. Czy to nie za wcześnie? Czy nie rozwalę czegoś, co ledwo się rodzi? Gdy zadzwonił potwierdzić, odebrałam od razu.
— Będzie super, obiecuję. Tylko my, cisza i woda — przekonywał.
Nie wiem, czy bardziej mnie to uspokoiło, czy przeraziło. Mimo wahań jednak się spakowałam i wyruszyłam z nim na ten weekend, który, jak się okazało, postawił moje serce na ostrym zakręcie.
Może wszystko będzie dobrze
Kiedy dojechaliśmy nad jezioro, poczułam coś, co przypominało ulgę. Może to była ta cisza, jakiej w mieście się nie doświadcza, a może to, że Kuba wydawał się zadowolony, że tam jestem. Uśmiechał się częściej niż zwykle, jakby naprawdę zostawił swoje troski na asfaltowej drodze, którą tu przyjechaliśmy.
Pierwszy dzień minął nam lekko, aż zaskakująco. Poszliśmy na kajaki, a ja całą drogę bałam się wywrotki, co on oczywiście komentował z rozbawieniem.
— Masz najładniejszy uśmiech na Mazurach — powiedział, kiedy po raz kolejny o mało nie zanurzyłam ręki w lodowatej wodzie.
— A na Podlasiu? — zapytałam, próbując brzmieć pewnie, chociaż serce podchodziło mi do gardła.
— Tego jeszcze nie sprawdziłem — odparł z tym swoim półuśmiechem, który działał na mnie lepiej niż jakiekolwiek komplementy.
Wtedy naprawdę pomyślałam, że może wszystko będzie dobrze. Wspólne ognisko, kolacja przygotowana byle jak, ale właśnie przez to smaczniejsza. Mówił dużo, opowiadał o swoich planach, o miejscach, w które chciałby kiedyś wrócić. Słuchałam go z coraz większym zaufaniem. Podobało mi się, że potrafił mówić cicho, a jednocześnie sprawiać, że wszystko, co przekazuje, brzmiało jak coś ważnego.
Kiedy zrobiło się chłodno, usiedliśmy w domku. Światła były przygaszone, a on nie odrywał ode mnie wzroku. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ja też tak patrzę na niego. Obserwowałam, jak opiera się o kanapę, jak trzyma kubek z herbatą, jak układa dłonie na kolanach. Poczułam w środku tę dziwną świadomość, że zaczynam się angażować bardziej, niż planowałam.
Gdy poszłam spać, zerknęłam na niego ostatni raz. Stał oparty o framugę drzwi i patrzył na mnie intensywniej niż wcześniej przez cały dzień. Wtedy przeszła mi przez myśl mała, niepokojąca myśl: czy on też coś czuje, czy to tylko moje życzenie. Zasnęłam z tym pytaniem, a ono nie dawało mi spokoju.
W końcu nie wytrzymałam
Obudziłam się wcześnie, jeszcze zanim słońce zdążyło porządnie rozgościć się w pokoju. Od razu poczułam, że coś jest inaczej. Cisza miała inny ciężar, jakby ktoś z niej coś zabrał. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam Kubę siedzącego przy oknie. Patrzył na jezioro, ale wyglądał tak, jakby myślami był dużo dalej.
— Kuba, wszystko w porządku? — zapytałam, próbując brzmieć naturalnie.
Nie odpowiedział. Nawet nie drgnął. Zrobiłam krok, drugi.
— Zrobiłam coś nie tak?
Poruszył się dopiero wtedy, ale tylko po to, żeby wzruszyć ramionami. Bardziej wyglądało to na odcięcie niż na reakcję. Przez kolejną godzinę próbowałam go wciągnąć w rozmowę o czymkolwiek: o planach na dzień, o śniadaniu, o kajakach. Odpowiadał krótko, nie patrząc na mnie. Każde jego słowo było jak cios. W końcu nie wytrzymałam.
— Odezwij się, proszę. Wczoraj byłeś… inny.
— Nie wiem, Natalia. Po prostu… nie wiem.
Wtedy poczułam narastającą panikę. Nie wiedziałam, co się właściwie dzieje, a jego milczenie tylko podsycało we mnie irytację i bezradność. Obserwowałam go cały dzień: jak unika mojego wzroku, jak odpowiada półsłówkami, jak siedzi w milczeniu przy herbacie. Czułam, że coś zaczyna się rozpadać, choć jeszcze nie wiedziałam co.
Siedziałam jak sparaliżowana
Po południu nie wytrzymałam już ani jego milczenia, ani tej dziwnej pustki między nami, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Usiadłam obok niego na kanapie, tak blisko, że nasze kolana prawie się stykały, ale on nawet na to nie zareagował. To zabolało jeszcze bardziej.
— Powiedz mi, co się dzieje — zaczęłam, spokojniej, niż zamierzałam. — Widzę cię drugi dzień w zupełnie innym stanie. Nie chcę zgadywać.
Przez chwilę wyglądał, jakby szukał słów... albo odwagi. A może po prostu usiłował być delikatny.
— Nie powinienem cię tu zapraszać — powiedział w końcu.
Serce zabiło mi mocniej, ale nie wiedziałam jeszcze, czego właściwie mam się bać. Zapadła długa, nienaturalna cisza. Czekałam, aż to rozwinie, aż wyjaśni, aż powie cokolwiek, co będzie można zrozumieć. W końcu dodał:
— Chciałem sprawdzić, czy w ogóle coś czuję… I nic nie czuję.
Siedziałam jak sparaliżowana. Jakby ktoś wepchnął mi w pierś coś zimnego i twardego. Nie potrafiłam zebrać myśli. Jedynie wyszeptałam:
— Ale… wczoraj?
— Wczoraj było wczoraj — odpowiedział bez emocji.
Od tamtej chwili nie wymieniliśmy już prawie żadnego słowa. Jedliśmy śniadanie w milczeniu. Spacerowaliśmy nad wodą, w ogóle na siebie nie patrząc. Nawet w samochodzie, kiedy pojechaliśmy do małego sklepu po chleb, cisza zdawała się gęstnieć przy każdym kilometrze. Czułam, że utknęłam w miejscu, z którego nie ma dobrego wyjścia. Nie wiedziałam, czy powinnam zostać i próbować cokolwiek naprawić, czy po prostu się spakować i zniknąć. Tylko że nie miałam dokąd uciec, a jeszcze bardziej nie miałam na to siły.
Byłam eksperymentem
Następnego dnia od rana czułam w powietrzu tę dziwną, ciężką nieruchomość, jakby wszystko stanęło w miejscu razem z nami. Kuba siedział przy stole, obracając w dłoni kluczyki od samochodu, choć nigdzie nie mieliśmy jechać. Patrzył przed siebie bez wyrazu, jak ktoś, kto czeka nie wiadomo na co. W końcu podeszłam do niego. Nie chciałam już krzyczeć, atakować, drążyć. Chciałam tylko zrozumieć, dlaczego nagle patrzy na mnie tak, jakby mnie prawie nie widział.
— Jeśli nic nie czujesz — zaczęłam wolno — to dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego ja tu jestem?
— Nie wiem — odpowiedział bez zastanowienia. — Chciałem… sprawdzić siebie.
Stałam przez chwilę w bezruchu, czując, jak te słowa we mnie rezonują.
— Czyli ja byłam eksperymentem?
Nie odpowiedział. Nie uniósł nawet głowy. I to bolało bardziej niż każde jego słowo do tej pory. Nie chciałam płakać przy nim, więc wyszłam. Poszłam nad jezioro, choć było chłodniej niż poprzedniego dnia. Ścieżka była pusta, woda spokojna. Wszystko wyglądało tak pięknie i łagodnie, jakby miało mnie pocieszyć, ale wewnątrz czułam tylko pustkę i wzburzenie, które nie mogło znaleźć ujścia.
Siedziałam na pomoście, patrząc na fale rozchodzące się od wiatru. Próbowałam złożyć w całość pierwsze sygnały z poprzedniego dnia, jego poranną ciszę, tę nieszczęsną rozmowę. Przedwczorajsza bliskość wydawała się teraz czymś nierealnym, jakby przydarzyła się komuś innemu.
Zaczęłam się zastanawiać, czy on od początku był gdzieś dalej, czy tylko ja tego nie chciałam zauważyć. Może faktycznie próbował coś w sobie obudzić. Może walczył ze swoją obojętnością, a ja byłam jedynie tłem do tych prób. Wracałam do domku wolno, jakbym bała się kolejnej porcji milczenia. Kiedy weszłam, siedział w tym samym miejscu. Nie spojrzał na mnie. Gniew, żal, rozczarowanie — wszystko to krążyło mi po głowie i nie potrafiłam zdecydować, co czuję najmocniej.
Poczułam nagłe zmęczenie
Po południu wiedziałam już, że nie mogę wrócić do domu bez jednej, ostatniej rozmowy. Nie takiej, w której próbuję łagodnie pytać, a on ucieka wzrokiem. Potrzebowałam konkretów, chociaż przeczuwałam, że będą bolały. Weszłam do salonu, stanęłam naprzeciwko niego i powiedziałam bez owijania w bawełnę:
— Musimy porozmawiać, zanim wrócimy do miasta.
Kuba odłożył telefon, jakby wiedział, że nie ma sensu uciekać. Usiadłam i oparłam dłonie na kolanach, żeby powstrzymać ich drżenie.
— Powiedz mi wprost — zaczęłam. — Czy kiedykolwiek coś czułeś?
Popatrzył na mnie krótko, a potem spuścił wzrok.
— Chciałem. Bardzo. Ale… nic tam nie ma.
Te słowa uderzyły mnie prosto w serce.
— Więc po co były te wszystkie gesty? — szepnęłam. — Po co ten weekend?
— Bo chciałem, żeby coś się pojawiło. Miałem nadzieję, że może… Nie wiem… że to ruszy we mnie, jeśli dam temu szansę.
Chciałam odpowiedzieć od razu, lecz głos uwiązł mi w gardle. Dopiero po chwili udało mi się zebrać słowa.
— Wiesz, że to boli bardziej, niż gdybyś po prostu mnie nie lubił? Gdybyś mi powiedział, że nie jesteś zainteresowany, zamiast… traktować mnie jak test.
— Nie chciałem cię zranić — rzucił cicho.
— Ale zraniłeś — odpowiedziałam. — I to bardzo.
Poczułam nagłe zmęczenie. Nie takie fizyczne: głębokie. Widziałam, że on próbuje coś dodać, ale nie bardzo mu szło. Nie chciałam już kolejnych wyjaśnień bez treści, więc wstałam.
— Możesz mnie odwieźć do domu — powiedziałam chłodno. — Tylko tyle.
Skinął głową, jakby to była jedyna rzecz, którą jest w stanie zrobić.
Uderzyła mnie cisza
Droga powrotna była najcichszą podróżą mojego życia. Patrzyłam przez okno i miałam wrażenie, że każdy mijany kilometr wciąga mnie głębiej w świadomość, że to, czego chciałam, skończyło się, zanim zdążyło się na dobre zacząć. On prowadził w skupieniu, nie odzywając się ani słowem. Nie próbował nic naprawić, nic załagodzić. Ta obojętność zostawała we mnie jak zimny ślad. Kiedy zatrzymał się pod moim blokiem, nawet nie udawał, że czeka na jakiś gest. Nie szukał mojego wzroku. Po prostu zapytał:
— Dasz radę?
— Tak — odpowiedziałam, choć czułam się jak ktoś, komu zabrano oparcie, zanim jeszcze zdążył z niego skorzystać.
Wysiadłam. Drzwi trzasnęły, on odjechał, a ja zostałam sama na pustym chodniku, jakbym przez chwilę nie wiedziała, dokąd iść. W mieszkaniu uderzyła mnie cisza. Zawsze ją lubiłam, a teraz brzmiała jak coś, co przypomina o tym, że ktoś przed chwilą wypełniał przestrzeń, a teraz po prostu go nie ma. Woda w czajniku długo nie chciała się zagotować, jakby i ona zwlekała z powrotem do normalności.
Zaczęłam układać w głowie wszystko od nowa. Każdy gest, uśmiech, każde spojrzenie Kuby z pierwszego dnia. Próbowałam rozdzielić, co było prawdziwe, a co tylko sobie wyobrażałam. Czułam do niego żal, ogromny, ale jednocześnie wracała myśl, że nie zrobił tego z okrucieństwa: raczej z nieumiejętności, z bezradności wobec własnej pustki. Najbardziej bolało to, że dałam się w to wciągnąć tak szybko. Jakby we mnie samej brakowało miejsca, które ktoś mógłby wypełnić, nawet jeśli tylko na chwilę.
Usiadłam na kanapie, patrząc na swoje odbicie w ciemnym ekranie telewizora. Zadawałam sobie pytanie, które nie chciało odejść: ile z nas zostaje po takich spotkaniach? I czy ja naprawdę chcę jeszcze kiedyś zaryzykować, wiedząc, jak to może się skończyć?
Natalia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na wigilii firmowej miałem ochotę nie tylko na potrawy świąteczne. Skusił mnie czerwony barszcz i czerwona sukienka”
- „Mój mąż namawia mnie na przeprowadzkę do jego rodziców. Ani mi się śni mieszkać pod jednym dachem z teściami”
- „Zamiast robić zakwas i ciasto na pierogi, kupiłam barszcz z torebki. Szkoda mi czasu na tradycyjne potrawy świąteczne”

