„Myślałam, że podróż poślubna do Grecji to będzie bajka. A okazało się, że nie nadajemy na tych samych falach”
„– Wiesz, czego się boję? – zapytałam cicho. – Że jak wrócimy, to nie będzie już czego ratować. – A czy ty naprawdę chcesz to ratować? – odpowiedziała pytaniem. Może pierwszy raz od dawna zrozumiałam, że sama też przestałam w to wierzyć”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłam w miłość. Nie taką z filmów – przesłodzoną i banalną – ale taką prawdziwą. Cichą, wspierającą, bezpieczną. O miłości myślałam jak o ramieniu, na którym mogę się oprzeć. Michał był takim ramieniem. Na początku.
Poznaliśmy się na portalu randkowym, klasyk. Po trzech wiadomościach już się spotkaliśmy – mówił, że nie lubi tracić czasu. Wtedy uznałam to za oznakę dojrzałości. Teraz… teraz już nie jestem taka pewna.
Mogłam na niego liczyć
Michał był inny niż wszyscy faceci, z którymi wcześniej się spotykałam. Nie czarował słowami, nie wysyłał „dobranoc, śpij słodko” co wieczór. Ale był obecny. Kiedy coś się działo – problem w pracy, choroba babci – pojawiał się, gotował rosół albo rozwiązywał sprawę. Taki był – konkretny, rzeczowy, praktyczny.
Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem. Wtedy już pracowałam zdalnie jako graficzka. Czasem podsyłałam mu projekty do oceny, chociaż wiedziałam, że nie zrozumie. Nie szkodziło mi to – dopóki się starał. Dopóki próbował.
Wiedziałam, że nie jest duszą towarzystwa. Że nie mówi zbyt wiele, że wieczory z książką czy serialem bardziej go cieszą niż kolacja ze znajomymi. Ale wierzyłam, że w środku – gdzieś głęboko – ma swoje emocje. Po prostu ich nie okazuje. Uczyłam się go z czasem. I myślałam, że to wystarczy. Że moja cierpliwość zostanie nagrodzona.
Szybko wzięliśmy ślub, a gdy planowaliśmy wyjazd do Grecji, byłam podekscytowana. Miałam nadzieję, że ten wyjazd pozwoli nam się zbliżyć. Że może wreszcie się otworzy. Marzyłam, że wieczorami będziemy spacerować po plaży i rozmawiać – o marzeniach, o przyszłości, o nas. To miała być wymarzana podróż poślubna. Nie zauważyłam, że on planował ten wyjazd zupełnie inaczej.
Już wcześniej bywał wycofany. Czasem zaszywał się z laptopem na całe wieczory, tłumacząc się pracą. Czasem odpowiadał półsłówkami, jakby go nie było. Ale zawsze coś we mnie mówiło: „To chwilowe. Zmęczony. Zestresowany.” Nawet Natalia, moja przyjaciółka, ostrzegała mnie:
– Klara, on cię po prostu rozumie. Nie umie cię pokochać tak, jak na to zasługujesz.
Odburknęłam coś wtedy, obrażona. Bo przecież jak ktoś może oceniać nasz związek z zewnątrz?
Tylko że może Natalia miała rację. W Grecji wszystko miało się rozstrzygnąć.
To było dziwne
– I co zamawiasz? – zapytałam, patrząc na Michała zza karty dań. Palcami wodził po ekranie telefonu.
Chyba nawet nie zauważył, że kelner od kilku minut czeka przy naszym stoliku.
– Hm? A… to samo co ty – mruknął, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. Kelner uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Zapisał zamówienie i zniknął.
Siedzieliśmy w małej, klimatycznej tawernie przy plaży. Pachniało morzem i pieczoną ośmiornicą. Dookoła pary śmiały się, rozmawiały, tuliły się, popijając ouzo. Tylko przy naszym stoliku panowała niezręczna cisza.
– Michał… my tu jesteśmy razem – zaczęłam ostrożnie. – A ty jesteś… gdzieś indziej.
Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył, że istnieję. Westchnął.
– Pracuję. Chcę skończyć jedną rzecz, zanim wrócimy.
– Ale to są wakacje. Nasza podróż poślubna – powiedziałam z naciskiem. – Ja też mam klientów, ale wyłączyłam wszystko na tydzień. Bo chciałam pobyć z tobą. Tylko z tobą.
Przez chwilę patrzył w bok. Potem wzruszył ramionami.
– No to przecież jesteśmy razem.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Michał, czy my w ogóle jesteśmy razem, czy tylko obok siebie?
Zamilkł. Odłożył telefon. Spuścił wzrok. Nie odpowiedział. A ja... po raz pierwszy poczułam, że jestem tu naprawdę sama.
Zadzwoniłam do przyjaciółki
– Halo? – głos Natalii był zaspany, ale czujny. – Klara? Co się stało?
Zaciągnęłam się powietrzem i wypuściłam je powoli, siedząc na kamiennym murku przy hotelu. Morze szumiało mi w tle, ale nie przynosiło już ukojenia.
– Ja chyba już nie wiem, po co tu przyjechałam – wyszeptałam. – Rozmawiam z nim i czuję się, jakbym mówiła do ściany.
– Klara, kochana... – Natalia westchnęła. – A czego ty się spodziewałaś? Przecież on taki zawsze był. Po prostu teraz nie ma niczego, co by to zakrywało.
– Ale on był inny, kiedyś... Nie pamiętasz? Pisał mi listy, gotował rosół, jak miałam grypę. Był czuły. A teraz? Nawet nie spojrzał mi w oczy przez cały obiad. Jakby mnie nie było.
– On cię nie kocha tak, jak ty jego – powiedziała Natalia bez znieczulenia. – Ty jesteś sercem, a on jest kalkulatorem. Ty marzysz o bajce, a on... jest chłopem, który nie rozumie, o co ci chodzi, kiedy mówisz "przytul mnie, bo źle się czuję".
Zamilkłam. Chciałam zaprzeczyć. Chciałam powiedzieć, że przesadza. Ale w gardle miałam tylko łzy.
– Wiesz, czego się boję? – zapytałam cicho. – Że jak wrócimy, to nie będzie już czego ratować.
– A czy ty naprawdę chcesz to ratować? – odpowiedziała pytaniem. – Czy tylko boisz się, że jak puścisz, to zostaniesz sama?
W tej chwili coś we mnie drgnęło. Może pierwszy raz od dawna zrozumiałam, że sama też przestałam w to wierzyć.
Mąż był nieczuły
– Możemy pogadać? – zapytałam, kiedy zamknęliśmy drzwi od hotelowego pokoju. Michał spojrzał na mnie z niechęcią, jakby spodziewał się, że znowu „będę mieć pretensje”.
– O czym? – rzucił, siadając na łóżku i sięgając po pilot.
– O nas.
Wyłączył telewizor. Odłożył pilot. Usiadł ciężej, z rezygnacją. Zamilkłam na chwilę, zbierając się w sobie.
– Michał, ja cię potrzebuję. Chcę z tobą rozmawiać, być blisko, czuć, że jesteśmy dla siebie ważni. A ja… nie czuję nic.
Westchnął. Długo milczał, zanim powiedział:
– Może po prostu mamy inne potrzeby. Ja nie muszę ciągle rozmawiać, przytulać się, mówić o uczuciach.
– Ale to nie chodzi o jakieś czułości na pokaz – zaczęłam z trudem. – Chodzi o bycie obecnym. O to, żebyś chciał mnie usłyszeć. Zobaczyć. Być.
– Może to ty chcesz zbyt wiele – wypalił nagle. – Ja się staram. Jestem tu przecież. Ale może tobie wiecznie mało.
Zatkało mnie. Poczułam, jakby ktoś mi uderzył pięścią w żołądek.
– Wiesz co jest najgorsze? – wyszeptałam, walcząc z płaczem. – Że nawet teraz nie widzisz, jak bardzo mnie ranisz.
Michał patrzył gdzieś w bok. Nie dotknął mnie, nie próbował nic wyjaśniać. A ja siedziałam na łóżku, trzymając się ramionami jak przed wichurą. I wtedy poczułam, że coś we mnie się zamknęło.
Potrzebowałam takiej rozmowy
– Kali méra – usłyszałam, kiedy tego samego wieczoru zeszłam sama do hotelowego baru. Głos był miękki, ciepły, z lekkim zaśpiewem. Odwróciłam się i zobaczyłam go: Andreas. Wysoki, opalony, z włosami związanymi w luźny kucyk. Uśmiechał się jak ktoś, kto wie, że może poprawić ci humor.
– Dzień dobry – odpowiedziałam z uśmiechem, jakiego nie miałam od kilku dni.
– Sama dziś? – zapytał, nalewając mi kieliszek białego wina. – Twój mąż… nie lubi greckich wieczorów?
– Mój mąż chyba nie lubi mnie – powiedziałam szczerze, zanim zdążyłam się powstrzymać. Andreas tylko kiwnął głową, jakby wszystko zrozumiał.
– Czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć. A może odnaleźć coś zupełnie nowego – powiedział, stawiając kieliszek przede mną.
Rozmawialiśmy. O Grecji, o jego mamie, która robi najlepszą moussakę na wyspie. O tym, że ludzie za dużo myślą, a za mało czują. Nie flirtował nachalnie. Patrzył na mnie tak, jak dawno nikt nie patrzył – z uwagą. Jakby naprawdę widział człowieka.
– Dobrze ci z oczu patrzy, Klara – powiedział cicho. – Nie daj się zgasić.
Wróciłam do pokoju lekko zamroczona winem i jego słowami. Nie pocałował mnie. Nie dotknął. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że jestem kobietą, a nie tylko kimś, kto „chce za dużo”.
Nic z tego nie będzie
– Pójdziemy się przejść? – zapytałam następnego wieczoru, trzymając w dłoni cienką chustę i starając się brzmieć naturalnie. Michał wzruszył ramionami.
– Jeśli chcesz.
Szliśmy cicho wzdłuż plaży, w świetle zachodzącego słońca. Morze było spokojne, niebo przygaszone złotem. Idealne tło do słów, które od kilku dni nosiłam w sobie.
– Michał… ja nie chcę już tak żyć – powiedziałam cicho, patrząc na jego profil. – Nie chcę walczyć o coś, co istnieje tylko po mojej stronie.
Zatrzymał się. Spojrzał na mnie, zaskoczony.
– Co to znaczy?
– Znaczy, że potrzebuję przerwy. Potrzebuję oddychać bez tego napięcia. Bez pytania, czy dziś mnie zauważysz. Czy powiesz coś więcej niż „okej”.
Milczał. Długo. A potem tylko skinął głową.
– Jeśli tak czujesz, ale przecież dopiero wzięliśmy ślub...
– No właśnie, nie wiem po co.
To było wszystko. Żadnej walki. Żadnego „nie odchodź”. Żadnego „spróbujmy jeszcze raz”. I właśnie to bolało najbardziej. Nie jego słowa, ale ich brak. Ta cisza, która potwierdziła wszystko, co już przeczuwałam. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę hotelu. Czułam, że w środku jestem pusta, ale… spokojna. To zdecydowanie nie była bajka.
Klara, 35 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium wpadła mi w oko urocza Halina. Zaczęło się od spacerów w parku, a teraz idziemy wspólnie przez życie”
- „W dniu ślubu uciekłam z fryzjerem na przekór wszystkim. Moje życie jest bardziej pokręcone niż loki na głowie”
- „Nigdy nie chciałam mieć dzieci, ale uległam błaganiom męża. Los sobie ze mnie zakpił, bo zostałam matką trojaczków”

