„Myślałam, że po mężu została mi tylko żałoba. Jednak w tajemniczej kopercie kryło się o wiele więcej”
„Zacisnęłam palce na kartce. Łzy kapały mi na papier, rozmazując atrament. Nie wiedziałam, czy to, co czytałam, koiło mnie czy dobijało od środka. Ale było jego. Jego głosem. Jego bólem. I choć nigdy nie usłyszałam tego wszystkiego na głos – to przynajmniej teraz miałam jego słowa”.

- Redakcja
Zaczęłam biegać po śmierci Piotra. Wcześniej nawet nie miałam porządnych butów sportowych. A teraz? Mam trzy pary, zegarek mierzący tętno i trasę, i aplikację, która informuje mnie, ile spaliłam kalorii. Bieganie stało się moją codziennością. Moją terapią. Moim wszystkim.
Na początku to był tylko sposób na uciszenie myśli. Na zapomnienie. Bo w pustym mieszkaniu nawet cisza potrafi krzyczeć. A łóżko po jego stronie było niepokojąco gładkie każdego ranka. Więc wychodziłam. Biegłam przed siebie, jakby to mogło mnie zbliżyć do niego. Do odpowiedzi. Do ukojenia.
Ludzie mówili, że dobrze sobie radzę
„Taka silna jesteś, Anka”, słyszałam. A ja się tylko uśmiechałam. Ale prawda była inna – miałam wrażenie, że życie mi umyka
– Powinnaś pójść na terapię – powiedziała Magda, moja najbliższa przyjaciółka, a jej głos zabrzmiał jakby przez szybę. – Sama sobie nie poradzisz, Anka.
– Radzę sobie. – Wzruszyłam ramionami i unikałam jej wzroku. – Biegam.
– Bieganie nie leczy duszy.
– A ty jesteś terapeutką?
Zamilkła. Odsunęła filiżankę z kawą, której nawet nie dopiła, i westchnęła cicho. Wiedziałam, że chce mi pomóc, ale w tamtej chwili jej troska tylko mnie drażniła.
Po jej wyjściu długo siedziałam sama. Wpatrywałam się w zdjęcie Piotra, które stało na komodzie. To z naszej wycieczki do Włoch, kiedy jeszcze śmiał się bez napięcia w kącikach ust. Wtedy wydawało mi się, że mamy wszystko. A teraz?
Wyszłam pobiegać. Noc była chłodna, ulice puste. Każdy krok brzmiał jak echo mojego żalu. Coś było nie tak. Nie chodziło już tylko o stratę. Coś we mnie nie dawało mi spokoju – to uczucie jak po źle złożonej układance. Jakby jeden element wciąż nie pasował. Jakby Piotr zabrał ze sobą do grobu tajemnicę, której nie zdążył wyznać.
I coraz częściej łapałam się na tym, że nie tęsknię tylko za nim. Tęsknię za odpowiedziami.
Zatrzymałam się przy grobie Piotra, jak co sobotę. Kupiłam przy cmentarzu świeże kwiaty, wymieniłam z tymi starymi, poprawiałam znicz, odgarniałam liście, jakby w tym geście mogło się zmieścić całe moje poczucie winy i tęsknota. Tym razem coś było inaczej. Na płycie leżała biała koperta.
Rozejrzałam się. Cmentarz był niemal pusty. I wtedy ją zobaczyłam. Stała kilka kroków dalej, niska, młoda, może trzydzieści lat, może mniej. Trzymała torebkę nerwowo przy ciele i wpatrywała się w nagrobek, jakby szukała odwagi.
– Znała go pani? – zapytałam ostrożnie.
Spojrzała na mnie. W oczach miała coś dziwnego – mieszaninę litości i złości.
– Więcej, niż pani sądzi – odpowiedziała cicho. – Nie powinna pani otwierać tego listu… jeszcze nie.
– Kim pani jest?
– Kimś, kto znał Piotra takim, jakim był naprawdę. Nie tym, kogo pani znała.
– Co to ma znaczyć? – W głosie zabrzmiała mi nuta paniki. – To jakiś żart?
– Nie – powiedziała i już odchodziła. – Ale wcześniej czy później i tak się pani dowie.
Zostałam sama. Koperta leżała nieruchomo. Drżały mi dłonie, kiedy ją podnosiłam. Ale nie otworzyłam jej. Jeszcze nie. W domu rzuciłam się do szuflad, do albumów, do rzeczy Piotra. Szukałam... czegokolwiek. Listów, zdjęć, dokumentów. Czegoś, co by pasowało do jej słów. Ale wszystko wydawało się idealne. Zbyt idealne.
A jednak nie mogłam zasnąć
Zbyt długo żyliśmy bez sekretów. Teraz czułam, że być może... nigdy nie żyłam z mężczyzną, którego naprawdę znałam.
– Coś ty taka cicha? – spytała ciotka Basia, dolewając mi herbaty. – Jeszcze się nie pogodziłaś?
– Nie wiem – wymamrotałam. – Chyba nie umiem.
Przyjechałam do rodziny Piotra, bo potrzebowałam bliskości kogoś, kto też za nim tęskni. Przynajmniej tak sobie tłumaczyłam. W rzeczywistości chodziło o coś innego – o podskórny niepokój, który narastał odkąd poznałam tamtą kobietę i odnalazłam kopertę. Leżała wciąż zamknięta w moim nocnym stoliku, jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Wyszłam do kuchni po wodę i wtedy to usłyszałam. Drzwi nie były zamknięte.
– …kiedy ona się w końcu dowie? – padł zduszony głos Tomka, brata Piotra.
– Nie możesz jej powiedzieć – odpowiedziała szeptem jego żona. – To by ją zniszczyło.
– Ale nie była jedyną! – syknął. – I ta Kinga… to się nie skończy dobrze.
Zamarłam. Woda w szklance zadrżała w mojej dłoni. Cofnęłam się bezszelestnie, wróciłam na kanapę i uśmiechnęłam się, jakbym nic nie słyszała. Ale w środku… wszystko się we mnie waliło.
Godzinę później pod byle pretekstem wyszłam z domu. Nie mogłam tego dłużej tłumić. Zadzwoniłam do Tomka, umówiłam się z nim na spotkanie przy starej kawiarni.
– Powiedz mi prawdę – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się rozmyślić. – Co miałeś na myśli? Co znaczy, że nie byłam jedyną?
Tomek spuścił wzrok. W jego oczach pojawiło się coś, co wyglądało jak wstyd.
– Piotr… on… prowadził podwójne życie, Anka. Ty nie byłaś jedyną kobietą, którą kochał. I nie jedyną, której obiecywał wszystko.
To był moment, w którym nie poczułam złości. Tylko głęboką, paraliżującą pustkę. Bez słowa wyszłam i wróciłam do domu. Otworzyłam kopertę, tę, którą znalazłam na cmentarzu. Była duża i całkiem gruba.
W środku były listy
Ręcznie pisane, starannie, jego charakterem pisma, którego nie sposób było pomylić. Niektóre zaczynały się od: „Kochana Aniu…”, inne – „Kingo, nie wiem, co robić…”.
Czytałam jeden po drugim. W jednym przepraszał mnie za kłamstwa, w innym mówił Kindze, że nie umie bez niej oddychać. W kolejnym błagał mnie o wybaczenie, którego nigdy nie poprosił wprost. Pisał, że mnie kocha, że mnie wybiera… ale potem znów wylewał uczucia do tamtej. Był rozdarty. Chciał mieć wszystko. Albo nie potrafił podjąć decyzji. Może bał się, że kogokolwiek skrzywdzi, więc ranił wszystkich.
Jeden list był inny. Krótszy. Tylko kilka zdań.
„Gdybym mógł to naprawić… gdybym miał jeszcze jeden dzień. Powiedziałbym ci prawdę. W całości. Ale boję się, że wtedy stracę ciebie. A ty jesteś tym, co trzyma mnie przy życiu.”
Zacisnęłam palce na kartce. Łzy kapały mi na papier, rozmazując atrament. Nie wiedziałam, czy to, co czytałam, koiło mnie czy zabijało od środka. Ale było jego. Jego głosem. Jego bólem.
I choć nigdy nie usłyszałam tego wszystkiego na głos – to przynajmniej teraz miałam jego słowa.
Znalazłam Kingę dzięki adresowi z koperty. Mieszkała w starej kamienicy z odpadającym tynkiem. Stałam pod drzwiami dłuższą chwilę, zanim odważyłam się zapukać. Otworzyła prawie od razu, jakby wiedziała, że przyjdę.
– W końcu – powiedziała tylko.
Wpuściła mnie do środka, na niewielki metraż wypełniony ciszą i zapachem starego kurzu. Usiadła naprzeciwko mnie z herbatą, nie pytając, czy chcę.
– Byłaś jego żoną. Ale ja... też byłam częścią jego życia – zaczęła bez emocji.
– Kim dla niego byłaś? – spytałam, choć serce już znało odpowiedź.
– Kochanką. I... matką jego dziecka – odpowiedziała cicho. – Córeczka zmarła zaraz po porodzie. Nigdy ci o tym nie powiedział?
Pokręciłam głową, próbując złapać oddech. Czułam się, jakbym spadała w przepaść, której dna nie widać.
Kinga wstała i z komody wyjęła pudełko. Zdjęcia – Piotr z ręką na jej brzuchu, listy, pełne czułości i obietnic. „Z tobą jestem sobą. Tylko przy tobie nie muszę udawać.” „Gdyby nie Anna…”
Ostatnie zdanie rozdarło mnie na pół.
– On planował życie z tobą?
– Nie wiem. Wciąż wracał i znikał. Przysięgał, że ci powie. Że odejdzie.
Wyprostowałam się. Musiałam wyjść. Musiałam biec.
Rzuciłam się na ulicę, ignorując chłód i zmrok. Biegłam przez całe miasto, aż zabrakło mi sił. Czułam, jak tętno rozsadza mi skronie, a oddech urywa się w gardle. Ale bardziej bolała mnie świadomość, że całe moje małżeństwo mogło być kłamstwem. Że może byłam tylko tą, którą łatwiej było nie ranić.
Ale przecież i tak mnie zranił. Nawet z grobu. Nie mogłam spać. Każdy cień na suficie wyglądał jak jego sylwetka. Każdy szelest przypominał jego oddech.
Wróciłam na trasę biegową dopiero tydzień później. Było wcześnie, mgła jeszcze unosiła się nad asfaltową ścieżką. Biegłam wolno. Nie dla wyniku. Nie dla zapomnienia. Biegłam, bo moje ciało tego potrzebowało. Bo potrzebowałam wrócić do siebie.
Piotra już nie było. Zostały wspomnienia, listy, zdjęcia, dotyk jego dłoni na mojej skórze – czasem jeszcze wydawało mi się, że go czuję. Ale był też inny Piotr. Ten z sekretami. Ten, którego nie znałam. Ten, który kochał więcej niż jedną osobę.
I choć nie umiałam pogodzić się z tą podwójną prawdą, zaczynałam rozumieć, że to wszystko mogło współistnieć. Że nie musiał być wyłącznie dobry ani wyłącznie zły. Że mogłam być dla niego ważna, nawet jeśli nie byłam jedyna. Że jego miłość nie musiała być doskonała, żeby była prawdziwa.
Na końcu ścieżki zatrzymałam się i spojrzałam w niebo. Nie prosiłam o znaki. Nie oczekiwałam przebaczenia. Chciałam tylko… iść dalej. Nie zamykać się w pytaniach bez odpowiedzi. Nie budować życia na domysłach. Tym razem nie biegłam przed siebie. Biegłam ze sobą.
Anna, 42 lata
Czytaj także:
- „Mój ślub miał być jak ze snu, ale zmienił się w czarną komedię. To, co zrobiła teściowa przejdzie do historii rodziny”
- „Mam 55 lat i już nie jestem nikomu potrzebna. Dla pracodawców kobieta w tym wieku jest jak przestarzały sprzęt”
- „Synowa pomawia mojego synka o zdrady i romanse. Gdyby miał w domu kobietę, a nie mimozę, nawet nie spojrzałby na inną”

