Reklama

Z Pawłem poznaliśmy się na ślubie mojej kuzynki. On był kolegą pana młodego, a ja świadkową. Od razu mi się spodobał – miał w sobie coś takiego... był elokwentny, wyluzowany, a jednocześnie nie narzucał się. Sam podszedł, zaprosił do tańca, a potem cały wieczór nie schodził z parkietu ani z mojego pola widzenia.

Zaczęliśmy się spotykać niedługo później. Miałam wtedy 30 lat i wydawało mi się, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Paweł był czuły, uważny, potrafił mnie słuchać. Szybko wprowadził się do mnie – wynajmowałam kawalerkę na Pradze, ale czułam, że razem damy radę wszystko. Mówił, że widzi ze mną przyszłość, że myśli o dzieciach. Planowaliśmy, że kiedyś zamieszkamy „u mnie” – czyli w mieszkaniu babci Krystyny.

Babcia mnie wychowywała, bo moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałam osiem lat. Była moją ostoją, zawsze mogłam na nią liczyć. Niestety, ostatnio jej zdrowie bardzo się pogorszyło – demencja, problemy z sercem. Często jeździłam do niej po pracy, robiłam zakupy, pilnowałam leków. Paweł niby rozumiał, wspierał mnie… a przynajmniej tak mi się wydawało.

Czasem rzucał niby mimochodem:

– Już niedługo będzie nam łatwiej, jak nie będziemy płacić za wynajem, co? – mówił, mieszając spaghetti w garnku.

Mówisz o mieszkaniu po babci? – zapytałam ostrożnie.

– Nie, no... – zaśmiał się nerwowo – w naszym mieszkaniu, Justynka. Wiesz, o tym, co kiedyś będzie nasze.

Zdziwiła mnie ta poprawka, ale wtedy wzięłam to za czułość, za troskę. Nie wiedziałam jeszcze, że to był pierwszy sygnał.

To mnie zaniepokoiło

Była sobota. Wyszłam z łazienki z ręcznikiem na głowie, kiedy usłyszałam jego głos. Mówił przez telefon, ale coś w jego tonie sprawiło, że znieruchomiałam.

– Spokojnie, mówię ci, jeszcze chwila... No, nie no, już długo nie pociągnie, lekarz sam powiedział, że... – głos Pawła był ściszony, ale słyszałam wyraźnie każde słowo.

Zamknęłam się w kuchni, serce waliło mi jak młotem. Słyszałam, jak chodzi po mieszkaniu. W końcu podeszłam do niego, udając spokój.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytałam, starając się brzmieć zwyczajnie.

– Z Kubą. – Wzruszył ramionami. – O niczym ważnym.

– Kuba? I mówiliście o... o mojej babci?

Zamilkł na moment, a potem zrobił zatroskaną minę.

– No tak... bo mówiłem mu, że się martwię. Że to wszystko tak się ciągnie, a ona się męczy. Przecież sama mówiłaś, że jej coraz trudniej.

– Ale to brzmiało inaczej. Jakbyś czekał, aż...

– Justyna, błagam cię – przerwał mi, łapiąc mnie za rękę. – Nie zrozumiałaś mnie. Martwię się o ciebie, o nią. Naprawdę. Tylko... ciężko jest o tym mówić, no wiesz.

Wpatrywałam się w niego długo. Chciałam mu wierzyć. Musiałam. Uspokoiłam się, wmówiłam sobie, że może rzeczywiście, źle zrozumiałam. Że był zmęczony. Że nie może być takim człowiekiem. Bo jeśli by był, to znaczyłoby, że cztery lata mojego życia poszły na marne.

– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Po prostu jestem przewrażliwiona.

Uśmiechnął się, przytulił mnie. Pachniał jak zawsze. Znajomo. Bezpiecznie.

A jednak przez cały wieczór coś we mnie zgrzytało. Coś zaczęło pękać.

Przyjaciółka mnie ostrzegała

– Ty naprawdę nie widzisz, że on coś kręci? – Kasia pochyliła się nad filiżanką cappuccino, kręcąc głową. – Justyś, błagam cię, ja go obserwuję od początku. I on za każdym razem, kiedy mówisz o mieszkaniu, ma minę jak dziecko w sklepie z zabawkami.

– Kasia, przestań – westchnęłam. – Znowu zaczynasz.

– Bo mnie to wkurza! – podniosła głos. – Widzę, jak mu się oczy świecą, jak tylko temat mieszkania babci wypływa. A ty? Ty tylko się uśmiechasz, jakbyś nie słyszała.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni na rogu. Miało być miło, jak zawsze – szybka kawa, plotki, trochę śmiechu. Ale Kasia od razu przeszła do rzeczy.

Jesteś pewna, że on cię kocha, a nie twoje mieszkanie? – zapytała prosto z mostu.

Zacisnęłam palce na filiżance. Zrobiło mi się zimno.

– To nie jest fair – powiedziałam w końcu. – Nie znasz go tak jak ja. Paweł... on się troszczy. Pomaga mi z babcią, zawsze przy mnie jest.

– Nie, nie znam go – przyznała Kasia. – Ale znam takich jak on. Miałam już kilku „miłych chłopaków”. Tacy są najbardziej niebezpieczni.

Wróciłam do domu z głową ciężką od jej słów. Paweł był w kuchni, kroił pomidory. Uśmiechnął się do mnie szeroko.

– Hej, kochanie. Zrobiłem twoją ulubioną sałatkę. Z oliwą, którą przywiozłaś z Grecji.

Pocałował mnie w czoło. Ciepło jego ust zderzyło się z chłodem myśli Kasi. W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Pawła, słuchając jego równomiernego oddechu. I po raz pierwszy pomyślałam, że może... może Kasia ma rację.

Tego się nie spodziewałam

Babcia zmarła we wtorek o świcie. Byłam przy niej. Trzymałam ją za rękę, kiedy ostatni raz westchnęła. Powiedziałam, że ją kocham. Nie odpowiedziała – od kilku dni już nie mówiła – ale czułam, że mnie słyszy. Jej dłoń lekko drgnęła, jakby chciała mi powiedzieć „uważaj”.

Wróciłam do mieszkania dopiero po pogrzebie. Wszystko było jak we mgle – kondolencje, kwiaty, trumna, czarna sukienka, zapach chłodu. Paweł trzymał mnie za ramię. Był jak opoka. Tak mi się wydawało. Aż do sobotniego poranka.

Myślałem, że porozmawiamy o przyszłości – rzucił znad laptopa, w którym przeglądał ogłoszenia nieruchomości. – O tym, co zrobimy z mieszkaniem.

– Co znaczy „zrobimy”? – odłożyłam kubek z kawą.

– No wiesz… może warto je sprzedać? Kupić coś większego, nowoczesnego. Z balkonem. Zacząć życie na nowo.

– Życie na nowo? – powtórzyłam jak echo. – Dwa dni temu pochowaliśmy moją babcię. A ty mówisz o inwestowaniu?

– Nie tak to miałem na myśli – Paweł sięgnął po moją dłoń. – Przecież i tak planowaliśmy, że zamieszkamy razem. Chcę tylko, żebyśmy żyli lepiej.

– Żyli lepiej?! – szarpnęłam się. – Paweł… ty nawet nie zapytałeś, jak się czuję. Nie spytałeś, czy w ogóle chcę tu zostać, czy chcę się wyprowadzać. Ty po prostu liczysz metry i złotówki.

Przez chwilę nie odpowiadał. W końcu wzruszył ramionami.

– Chciałem się tylko zabezpieczyć, Justyna. To nie przestępstwo. To mieszkanie i tak miało być twoje.

Spojrzałam na niego. Tego spojrzenia nie zapomnę nigdy.

– Ty nie planowałeś życia ze mną. Ty czekałeś, aż ona umrze.

Milczał. A ja zrozumiałam wszystko. Wyrzuciłam go jeszcze tego samego wieczoru. Nie było krzyku. Nie było scen. Tylko zimny spokój. Taki, który przychodzi, gdy wszystko w środku już pękło.

– Spakuj się – powiedziałam, stając w drzwiach sypialni. – Nie chcę cię tu jutro widzieć.

– Justyna, błagam, nie rób tego. Źle to zabrzmiało. Chciałem dla nas dobrze – próbował. – Wiem, że to był zły moment. Ale nie chciałem cię zranić.

– Za późno – odpowiedziałam, wskazując walizkę, którą sama wyciągnęłam z szafy.

Nie dyskutował. Chyba zrozumiał, że to nie jest szantaż. To koniec. Gdy zamknęły się drzwi, usiadłam na kanapie i rozpłakałam się pierwszy raz od pogrzebu.

Babcia go rozszyfrowała

Następnego dnia poszłam do mieszkania babci. Było cicho, zimno, pachniało starym mydłem i ziołami. Przez chwilę tylko siedziałam na fotelu, w którym zwykle drzemała po obiedzie. Potem otworzyłam szufladę jej komody. Znalazłam listy – ręcznie pisane, nieporadne, ale pełne troski.

„Justynko, nie wiem, czy powinnam to pisać, ale on mi się nie podoba. Ten twój chłopak. Jest grzeczny, ale zbyt uważny na szczegóły, które nie powinny go obchodzić. Na klucze. Na umowę najmu. Na testament. Uważaj, dziecko.”

Płakałam, czytając to. Wiedziała. A ja nie chciałam słuchać. Później zadzwoniłam do Kasi. Przyjechała od razu z paczką lodów i butelką wina.

– To nie twoja wina – powiedziała, przytulając mnie. – Chciałaś być szczęśliwa. Zrobiłaś wszystko, żeby być. On po prostu nie był tego wart.

Byłam dla niego drogą do celu – szepnęłam.

– Teraz już nie jesteś. Teraz jesteś wolna.

Ale wolność wcale nie smakowała dobrze.

Próbował przepraszać

Minęły dwa tygodnie, zanim się odezwał. Najpierw przyszła wiadomość na Messengerze: Justynka, musimy porozmawiać. Proszę, nie odtrącaj mnie. Potem SMS-y. Po pięciu dniach zadzwonił. Nie odebrałam. Ale zostawił nagranie.

– Ja wiem, że schrzaniłem. Ale przecież mieliśmy coś prawdziwego. Nie wyrzucaj tych lat do kosza. Zrobiłem błąd, ale przecież byliśmy szczęśliwi. Pozwól mi się z tobą spotkać. Tylko porozmawiać. Proszę.

Zgodziłam się. Sama nie wiem, dlaczego. Spotkaliśmy się w parku. Przyniósł moje ulubione bułeczki z sezamem z piekarni na rogu. Jakby to miało coś naprawić.

– Justyna, ja cię naprawdę kocham – zaczął. – I może zrobiłem coś głupiego, ale... to nie tak, jak myślisz.

– Nie? – uniosłam brwi. – To nie ty mówiłeś, że „będzie lepiej, jak nie będziemy musieli płacić za wynajem”? To nie ty przeszukiwałeś papiery babci jeszcze przed jej śmiercią?

Chciałem tylko, żebyśmy oboje zyskali – powiedział. – Ty miałaś mieszkanie, ja dawałem ci stabilność, związek, oparcie…

– Ty to serio mówisz? – przerwałam mu. – Mieliśmy układ? Ja ci dam dach nad głową, ty mi emocjonalne minimum?

Patrzył na mnie. Bez cienia wstydu. Bez wyrzutów sumienia. Jakby to wszystko miało sens.

Myślałem, że to uczciwe – powiedział w końcu.

– Uczciwe?! Ja ci ufałam. Myślałam, że mnie kochasz. A ty mnie wykorzystałeś.

Wstałam. Nie mogłam już na niego patrzeć.

– Wiesz, czego żałuję? Że nie posłuchałam babci wcześniej.

– Ale możemy jeszcze…

– Nie – przerwałam mu.

Odeszłam bez odwracania się.

Justyna, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama