Reklama

Zawsze myślałam, że jak kochasz, to nie liczysz pieniędzy. Żyłam w przekonaniu, że wspólny budżet to wyraz zaufania, a nie kontrola. Dzieliliśmy się więc wszystkim: lodówką, rachunkami, marzeniami — tak przynajmniej mówił Piotr, a ja w to wierzyłam.

Oszczędzałam gdzie się da. Wybierałam ubrania z lumpeksu, zakupy robiłam tylko wtedy, gdy były promocje. Ostatni raz u fryzjera byłam chyba przed ślubem. A Piotr? Właśnie zmienił samochód na nowy model. I planował weekendowy wypad z kumplami, żeby „się odstresować”.

— Należy mi się — rzucił, zerkając na nowy smartwatch. — Ty masz więcej luzu. Pół etatu, wolne popołudnia. Ja haruję.

Zacisnęłam zęby, bo nie chciałam robić awantury. W końcu to nasze pieniądze, prawda?

Ale coś mi w tym wszystkim przestało pasować. Anka, moja przyjaciółka, rzuciła kiedyś mimochodem:

— A ty masz w ogóle dostęp do jego konta?

No tak, mieliśmy wspólne konto. Wiedziałam jednak, że ma też swoje. Takie, na które tylko on się logował. Nie wiedziałam nawet, ile dokładnie zarabia. Nie zadawałam pytań i wierzyłam na słowo. Z każdym kolejnym tygodniem czułam się jednak coraz bardziej jak gospodyni z kieszonkowym. Tylko że zamiast dbać o dom z wyboru, robiłam to z lęku. Że on znowu powie: „Przesadzasz, Monika”.

Zrobił się dziwnie nerwowy

— Piotr… — zaczęłam niepewnie, siadając obok niego na kanapie. — Lekarz dał mi zwolnienie. Powiedział, że muszę zwolnić tempo. Ta ciąża… nie wszystko idzie idealnie.

Nie podniósł wzroku znad telefonu, tylko sapnął cicho, jakby właśnie dostał powiadomienie, że mu odcięli internet.

— Zwolnienie? — burknął. — Na jak długo?

— Na razie na miesiąc — odparłam. — Ale to się pewnie przedłuży. Mogą być komplikacje.

W końcu na mnie spojrzał bez śladu troski — dostrzegałam tylko chłodną kalkulację.

— A co z twoją pracą? — zapytał. — Z czego będziemy żyć? Wszystko teraz spadnie na mnie?

— Piotr, ja jestem w ciąży, nie na wakacjach — tłumaczyłam, starając się zachować resztki opanowania. — Wiesz, że nie mogę się przemęczać…

— No ale nie możesz czegoś zdalnie znaleźć? — naciskał. — Chociaż na pół etatu? Skoro masz siedzieć w domu, to może coś się da.

Patrzyłam na niego, nie wierząc w to, co słyszę.

— A nasze oszczędności? — zapytałam cicho. — Przez dwa lata prawie wszystko oddawałam na wspólne. Ty miałeś lepszą pensję, więc odkładaliśmy głównie z twojej, prawda?

Zrobił się dziwnie nerwowy. Złapał za pilota od telewizora i zaczął przeskakiwać z kanału na kanał.

— Monika… To nie tak łatwo — mamrotał. — Kredyt, rachunki, życie. Nie mogę wszystkiego ciągnąć sam.

— A jak zapłaciłeś za nowe auto? — spytałam.

Przez chwilę się nie odzywał.

— Ze swojego — stwierdził wreszcie. — Pracuję, to chyba mogę mieć coś od życia?

Wstałam. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. To był pierwszy raz, kiedy przestałam wierzyć, że jesteśmy drużyną i gramy do tej samej bramki.

Miałam dość udawania

Nie mogłam spać. Leżałam w łóżku z telefonem w dłoni i sercem tłukącym się o żebra. To miało być tylko sprawdzenie salda, ot, żeby się uspokoić. Zalogowałam się na nasze wspólne konto i… zamarłam. 124,77 zł — taki dokładnie był stan naszego konta. W historii transakcji znalazłam tylko wpływy z mojej pracy, wypłaty z bankomatu, płatności za zakupy. Żadnych dużych przelewów, żadnych wpływów od Piotra z ostatnich miesięcy.

Znów zaczęło mnie skręcać w żołądku. Poszłam po ciepłą herbatę, ale ręce tak mi się trzęsły, że ją rozlałam. Wróciłam do sypialni, usiadłam na brzegu łóżka i przez chwilę tylko patrzyłam na Piotra. Spał spokojnie jak ktoś, kto nie ma nic na sumieniu.

Następnego dnia, kiedy był w pracy, zaczęłam grzebać. Nie chciałam, naprawdę, ale musiałam to zrobić. W szufladzie z papierami znalazłam coś, co wyglądało jak wyciąg z konta. Nie był podpisany, ale na górze były dane właściciela: Piotr W. Konto osobiste, a na nim... zakupy elektroniki, płatności w restauracjach, weekend w hotelu SPA w Kazimierzu, płatność za leasing samochodu. Na koncie pozostało nieco ponad 200 zł.

Zadzwoniłam do Anki.

— Anka, on nie ma żadnych oszczędności — wykrztusiłam. — Żadnych. Wszystko przepuścił.

— Ty jaja sobie robisz? — rzuciła z wyraźnym niepokojem.

— Mam przed sobą wyciąg — oświadczyłam, z trudem przełykając ślinę. — To nie są zakupy głowy rodziny, tylko... zachcianki dzieciaka.

— Mówiłaś mu już? — zapytała po dłuższej chwili.

— Nie. — Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, próbując się opanować. — Jeszcze nie. Najpierw chcę zrozumieć, co się tu naprawdę dzieje.

Po odłożeniu telefonu zaczęłam spisywać daty i kwoty. Miałam dość udawania. Teraz to ja postanowiłam prowadzić domową księgowość.

Nie patrzył mi w oczy

Siedziałam przy stole z otwartym laptopem i wydrukami wyciągów konta. Piotr właśnie wrócił z pracy – pachniał drogimi perfumami, które „dostał w prezencie od klienta”. Usiadł rozluźniony i sięgnął po telefon.

— Piotr — zaczęłam rzeczowym tonem. — Możemy pogadać?

— Teraz? — jęknął. — Daj chociaż chwilę na oddech...

— To ważne — podkreśliłam. — Bardzo.

Podsunęłam mu kartkę z zestawieniem transakcji. Kiedy na nią spojrzał, lekko się cofnął. Udawał, że nie wie, o co chodzi.

— Co to za liczby? — burknął.

— Twój wyciąg z konta osobistego — odparłam spokojnie. — Znalazłam go w szufladzie. Dziwne, że z rodzinnego funduszu szło na twoje spa i nowy telefon.

Podrapał się po karku. Nie patrzył mi w oczy.

— Monika… — odezwał się niepewnie. — Nie miałem zamiaru cię oszukiwać. Po prostu… no, czasem trzeba odreagować. Ty masz swoje rzeczy, ja mam swoje.

— Moje rzeczy? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Piotr, ja od roku nie kupiłam sobie nic nowego, nawet stanika. Ty masz nowe auto, weekendy z kolegami i zegarek droższy niż moje buty, płaszcz i torebka razem wzięte!

— Przestań dramatyzować — mruknął.

— Dramatyzować?! — warknęłam. — Przez dwa lata dawałam ci połowę swojej pensji. Myślałam, że oszczędzamy. Że budujemy coś razem. A ty? Przepuściłeś wszystko. Nie został nawet grosz!

Wstał.

— A co ja mam, Monika? — Popatrzył na mnie z wyrzutem. — Ty masz dziecko, przyjaciółki, swój świat. A ja co mam, no?! Pracę i dom. Chciałem coś mieć tylko dla siebie!

Patrzyłam na niego długo.

— Zastanawiam się, czy ty w ogóle chciałeś tego dziecka — powiedziałam cicho.

I wtedy po raz pierwszy nie odpowiedział nic.

Tylko wzruszyła ramionami

Nie chciałam tam iść, naprawdę. Ale kiedy Piotr trzasnął drzwiami i wyszedł bez słowa, zostałam sama w kuchni, z plamą od herbaty na bluzce i głową pełną pytań. Wybrałam się więc do jego matki. Może liczyłam na odrobinę zrozumienia... albo chociaż na jedno słowo pocieszenia.

Teściowa mieszkała trzy przystanki dalej, w tym samym mieszkaniu, w którym Piotr dorastał. Pachniało tam apteką i duszoną cebulą.

— Moniczko! — zawołała z entuzjazmem. – Co się stało?

Usiadłam na kanapie i wzięłam głęboki wdech.

— Pani Tereso… Piotr przepuścił wszystkie pieniądze — powiedziałam powoli. — Zniknęły nasze oszczędności, jego konto jest puste. A ja jestem w ciąży i nie mam pracy. Zostałam z niczym.

Zamiast szoku zobaczyłam obojętność — tylko wzruszyła ramionami.

— Oj, dziecko... — rzuciła jakby zniecierpliwiona. — Mężczyzna też musi mieć czasem coś dla siebie. Zasługuje, nie?

— Ale to miały być nasze pieniądze — nie ustępowałam. — Mieliśmy wspólny budżet.

— Przesadzasz. — Popatrzyła na mnie z politowaniem. — On zawsze był trochę marzycielem, a ty… chyba jesteś zbyt poważna jak na swój wiek. Zawsze taka spięta.

— Bo ktoś musiał być dorosły w tym domu — wymsknęło mi się. — Pani wie, że on mnie okłamywał?

Westchnęła ciężko.

— Monika… on całe życie był moim oczkiem w głowie — przyznała. — Nie było łatwo po tym, jak ojciec odszedł… Chciałam, żeby miał wszystko.

Zmrużyłam oczy.

— Nawet kosztem innych? — spytałam cicho.

Wpatrywała się we mnie dłuższą chwilę, a potem pierwszy raz spuściła wzrok.

Wyszłam stamtąd z pustką. Teraz przynajmniej wiedziałam jedno: Piotr nie był przygotowywany do dorosłego życia, tylko rozpieszczany.

Pachniało normalnością

Stałam nad torbą, w której układałam na nowo swoje życie. Było tam wszystko: bluza, która już się nie zapinała na brzuchu, szczoteczka do zębów, kartka z numerem do ginekologa.

Telefon zadzwonił pierwszy raz, zanim zdążyłam zamknąć zamek. Piotr. Drugi raz – znów on. Potem przesłał wiadomość: „Monika, błagam. Wróć. Pogubiłem się. Naprawdę się pogubiłem”. Włączyłam tryb samolotowy i zadzwoniłam do Anki.

— Mam dość — oznajmiłam. — Nie chcę żyć jak jego matka. Nie będę zbierać za nim skarpet, przyjmować długów i wiecznych wykrętów.

— To dawaj do mnie — rzuciła z miejsca. — Łóżko mam wolne, herbaty też nie zabraknie.

— On będzie błagał, wiesz? — powiedziałam cicho.

No to niech błaga — stwierdziła spokojnie. — Niektórzy tylko to potrafią.

Kilka godzin później siedziałam już u niej na kanapie. Pachniało normalnością. Z kuchni dochodził gwizd czajnika, w radio leciała jakaś francuska piosenka, której nie rozumiałam, ale nagle poczułam się… spokojna.

Piotr dzwonił jeszcze pięć razy. W końcu odebrałam.

— Monika, proszę — jęknął pośpiesznie. — Zrozum, to wszystko mnie przerosło. Nie chciałem cię ranić…

— Racja, nie chciałeś — przyznałam. — Ty po prostu myślisz tylko o sobie.

— Naprawdę się staram — próbował jeszcze.

— Gdybyś się starał, nie musiałabym teraz uciekać.

Zakończyłam połączenie i usiadłam z kubkiem w dłoniach. Spojrzałam przez okno i pierwszy raz od dawna nie myślałam o tym, co powiedzieć, żeby nie wywołać kłótni. Zdawało mi się, że właśnie zaczynam odzyskiwać siebie.

Jestem zmęczona byciem słabą

Siedziałam na wersalce w pokoju Anki, otulona kocem, w dłoni ściskałam kubek z melisą. Za oknem robiło się ciemno. Miasto oddychało cicho, a ja… pierwszy raz od miesięcy nie miałam mdłości ze stresu. Byłam zmęczona, obolała, skołowana, ale spokojna. Nie tęskniłam za nim. Prędzej za tą wersją siebie, która wierzyła, że miłość to partnerstwo, a nie nieustanne tłumaczenie się, dlaczego kupiłam chleb drożej, skoro był taniej w innym sklepie.

Piotr nie dzwonił od wczoraj. Może zrozumiał, a może szukał nowej okazji... albo nowego auta. Spojrzałam na zdjęcie z USG przypięte magnesem do lodówki Anki. Ten mały cień – moje dziecko to była moja przyszłość. Mój wybór — bo już na pewno nie „nasz”. Zawsze myślałam, że największym ryzykiem w miłości jest zdrada. Teraz wiedziałam, że gorsze są obojętność i egoizm.

Wstałam i położyłam się powoli na boku. Poczułam, jak maleńki kopniak musnął mnie od środka. Uśmiechnęłam się przez łzy.

— Hej, maleńki. —szepnęłam. — Już jesteśmy tylko we dwoje, co?

Nigdy nie byłam silna, ale jestem zmęczona byciem słabą. I to, na ten moment, w zupełności wystarczy.

Monika, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama