„Myślałam, że mój wnuczek to złoty chłopiec, a on okazał się niezłym cwaniaczkiem. Musiałam dać mu ostrą nauczkę”
„Zamurowało mnie. Nigdy wcześniej nie odezwał się do mnie w taki sposób. Patrzyłam na niego zdziwiona, jakby nagle nie był tym samym chłopcem, który jeszcze wczoraj śmiał się ze mną z obrazków w telefonie. Co się stało?”.

- Redakcja
Kiedy człowiek dożywa moich lat, zaczyna przyzwyczajać się do ciszy. Czasem ta cisza jest błogosławieństwem, bo można spokojnie napić się kawy i patrzeć przez okno na drzewa, które znam od czterdziestu lat. Ale częściej jest ciężarem, takim, który wciska się do serca i przypomina, że dawniej w tym mieszkaniu było głośno – radio grało, dzieci biegały, mąż coś majstrował w garażu. A teraz… jestem tylko ja i moje myśli.
Na szczęście mam Maćka. Mój wnuczek jest dla mnie jak promyk słońca. Po szkole wpada do mnie, rzuca plecak w przedpokoju i od razu zaczyna opowiadać, co się wydarzyło.
– Babciu, a wiesz, że dzisiaj nauczycielka pomyliła się przy tablicy? – śmieje się, a ja czuję, że serce mi się rozgrzewa.
Pomaga mi w zakupach, wnosi ciężkie siaty, ustawia słoiki na najwyższej półce, a nawet instaluje aplikacje w telefonie, żebym mogła zadzwonić do kuzynki na wideorozmowę.
– Ty to jesteś mój złoty chłopiec – powtarzam mu często. I naprawdę wierzę, że taki właśnie jest: dobry, mądry i troskliwy.
Kiedy zamyka za sobą drzwi, a ja zostaję sama, to już nie czuję się taka samotna. Myślę sobie wtedy: mam dla kogo żyć, mam komu ugotować ulubione naleśniki, mam komu kupić nową czapkę na zimę. To daje siłę. Być może bez Maćka ta cisza, która mnie otacza, dawno by mnie połknęła. A tak – wciąż czuję się potrzebna.
Jego prośba mnie zaskoczyła
Tego dnia zrobiłam jego ulubione naleśniki z serem i malinami. Wiedziałam, że wróci głodny po lekcjach, a ja lubię widzieć, jak wcina z apetytem i mruczy pod nosem: „Babciu, twoje są najlepsze na świecie”.
– Babciu, dasz mi dwie dychy? – zapytał, gdy tylko skończył jeść. – Chciałem kupić sobie coś w kiosku.
– Dwie dychy? – uniosłam brwi. – A co takiego chcesz kupić?
– No… coś tam. Batona, napój… – zaczął kręcić, nie patrząc mi w oczy.
– Maćku, przecież przed chwilą zjadłeś trzy naleśniki. Baton nie jest ci teraz potrzebny – uśmiechnęłam się, starając się być stanowcza, ale ciepła.
Chłopak westchnął głośno i nagle zrobił obrażoną minę.
– No jasne, zawsze musisz się czepiać! Mama to by mi dała.
– Kochanie, nie chodzi o czepianie się – próbowałam go uspokoić. – Po prostu nie chcę, żebyś wydawał pieniądze na głupoty.
– Głupoty?! – żachnął się. – Babciu, to tylko dwie dychy! Ty masz emeryturę, to co to dla ciebie?!
Zamurowało mnie. Nigdy wcześniej nie odezwał się do mnie w taki sposób. Patrzyłam na niego zdziwiona, jakby nagle nie był tym samym chłopcem, który jeszcze wczoraj śmiał się ze mną z obrazków w telefonie.
– Maćku… – powiedziałam cicho, czując, jak ściska mnie w gardle. – Nie mów tak do mnie.
Spojrzał na mnie, jakby coś chciał odpowiedzieć, ale machnął ręką.
– Dobra, nieważne – burknął i schował telefon do kieszeni.
Reszta popołudnia minęła w ciszy, której nie znałam w jego towarzystwie. A ja zaczęłam się zastanawiać: czy to tylko humory nastolatka? Czy może… coś we mnie się zmieniło i zaczynam dostrzegać rysy na tym złotym obrazie wnuczka?
Próbował innej metody
Kilka dni później Maciek znowu pojawił się u mnie po szkole. Był wyjątkowo rozmowny, od progu chwalił mój nowy sweter, głaskał mnie po ramieniu i uśmiechał się szeroko.
– Babciu, ty to jesteś naprawdę młoda duchem – pocałował mnie w policzek. – Wiesz, że wszyscy kumple zazdroszczą mi takiej babci?
Zarumieniłam się, bo miło było to usłyszeć. Ale zaraz potem padło pytanie:
– A dasz mi trochę kasy? Idziemy z chłopakami do kina na nowy film. Mama nie zdążyła mi dać, a dziś ostatni seans.
Zawahałam się. Kino brzmiało rozsądniej niż baton z kiosku. Wyciągnęłam z portfela trzydzieści złotych i podałam mu.
– Oddam ci, obiecuję – rzucił szybko i schował pieniądze.
Następnego dnia pojawił się znów.
– Babciu, musisz mi pomóc. Nauczyciel kazał kupić jakieś dodatkowe książki, a mama zapomniała. Dasz radę? – spojrzał na mnie wielkimi oczami.
Nie chciałam, żeby miał problemy w szkole, więc dałam mu kolejne czterdzieści złotych.
Ale już w piątek przyszedł znowu.
– Wiesz, babciu, koledzy idą później na pizzę, a ja nie chcę siedzieć jak biedak przy pustym talerzu. Dasz chociaż dyszkę?
Patrzyłam na niego coraz uważniej. Coś mi zaczynało nie pasować.
– Maćku, a twoja mama wie, że ciągle bierzesz ode mnie pieniądze? – zapytałam ostrożnie.
– Oj babciu, mama jest taka zakręcona… Zresztą ona ma swoje wydatki – wzruszył ramionami i dodał z uśmiechem: – Ty mnie rozumiesz najlepiej.
Wieczorem zadzwoniłam do córki.
– Aniu, Maciek mówił mi ostatnio, że potrzebuje pieniędzy na książki do szkoły.
– Jakie książki? – zdziwiła się córka. – On wszystko ma.
Zrobiło mi się zimno. W głowie zapaliła się czerwona lampka, ale serce wciąż broniło wnuka. „Może się pomylił, może źle zrozumiał…” – tłumaczyłam sobie. A jednak niepokój nie dawał mi spokoju.
Chwalił się kolegom
Była sobota, piękne słońce, więc wyszłam przed blok posiedzieć na ławce. Wtedy podeszła do mnie sąsiadka Zofia.
– Elu, widziałam twojego Maćka ostatnio – zaczęła od razu, bez zbędnych wstępów. – Taki rozbawiony z kolegami. Ale śmiali się, że „babcia znowu mu dała kasę”.
Zamarłam.
– Co takiego? – spytałam cicho, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– No, mówił, że babcia nie szczędzi grosza i że zawsze można coś wyciągnąć – Zofia spojrzała na mnie współczująco. – Nie chciałam ci tego mówić, ale… pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.
Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. To było jak policzek. Czyli jednak nie przesłyszałam się, kiedy czułam, że coś jest nie tak. On naprawdę mnie wykorzystuje?
– Zosiu, może się mylisz? – próbowałam jeszcze ratować wizerunek mojego „złotego chłopca”. – Może żartowali…
– Elu, ja słuch mam jeszcze dobry – odparła spokojnie sąsiadka. – Sama słyszałam.
Wieczorem siedziałam w fotelu i nie mogłam uspokoić myśli. Przypominałam sobie jego słowa: „Babciu, ty mnie rozumiesz najlepiej”, „Mama zapomniała”… Wszystko układało się w jedną całość. A w tej całości ja byłam naiwną staruszką, która dawała się omotać własnemu wnukowi.
Łzy same napływały do oczu. Jak on mógł? Przecież ja zawsze byłam po jego stronie, zawsze chciałam dla niego dobrze. Czy naprawdę wychowałam małego cwaniaka?
Kiedy Maciek wpadł następnego dnia jak zwykle po szkole, patrzyłam na niego już inaczej. Nie jak na niewinnego chłopca, który mnie odwiedza, tylko jak na kogoś, kto świadomie mnie oszukał. W sercu narastała mieszanka złości, żalu i rozczarowania. Wiedziałam, że nie mogę już dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
Wcale tego nie żałował
Kiedy tylko wszedł, odłożył plecak w korytarzu i już miał coś powiedzieć, ale zatrzymałam go gestem dłoni.
– Maćku, usiądź. Chcę z tobą porozmawiać.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co się stało, babciu? Wyglądasz, jakbyś miała zaraz krzyczeć.
– A powinnam? – zapytałam chłodno. – Wczoraj widziała cię pani Zofia z sąsiedztwa. Podobno chwaliłeś się kolegom, że babcia zawsze da pieniądze.
Zbladł i od razu spuścił wzrok.
– To nie tak… – zaczął mamrotać. – Oni żartowali, a ja tylko… no, wiesz…
– Wiem aż za dobrze! – przerwałam mu ostro. – O książkach, których nie było. O kinie, na które mama ci dała. O pizzy, na którą podobno musiałeś iść, żeby nie siedzieć jak biedak. Wszystko to kłamstwa!
Milczał przez chwilę, a potem uniósł głowę.
– Dobra, może trochę przesadziłem. Ale babciu, ja muszę jakoś pasować do chłopaków. Jak nie mam kasy, to patrzą na mnie jak na dziwaka!
– Czyli dla ciebie ja jestem bankomat, żebyś mógł zaimponować kolegom? – poczułam, że głos mi drży. – Tak to wygląda?
– Oj, babciu, już nie przesadzaj – uśmiechnął się nerwowo. – Ty masz emeryturę, przecież to dla ciebie nic wielkiego. A ja… ja nie chcę być pośmiewiskiem.
– I dlatego kłamiesz? I dlatego wykorzystujesz własną babcię? – zapytałam, a w oczach zaszkliły mi się łzy.
Wzruszył ramionami, jakby to, co powiedziałam, nie miało znaczenia.
– Może trochę… Ale każdy czasem kombinuje.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż wszystkie jego wcześniejsze prośby i kłamstwa. Wiedziałam już, że to nie chwilowy wybryk. To była postawa. I że nie mogę mu tego tak zostawić.
Musiałam dać mu nauczkę
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i wciąż słyszałam w głowie jego słowa: „Każdy czasem kombinuje”. Jakby to było coś normalnego, coś, czym można się usprawiedliwić. A przecież ja chciałam, żeby wyrósł na dobrego człowieka. Serce bolało, ale w głowie kiełkowała myśl, że muszę coś zrobić.
Następnego dnia poszłam do Zofii. Usiadłyśmy przy herbacie, a ja zwierzyłam się jej ze wszystkiego.
– Chyba nie powiem Ani. Ona i tak ma tyle na głowie. Sama muszę sobie z tym poradzić – westchnęłam ciężko.
– I co zamierzasz? – zapytała z niepokojem.
– Chcę dać mu nauczkę – w moim głosie pojawiła się stanowczość, której dawno u siebie nie słyszałam. – Skoro tak lubi kłamać i chwalić się przed kolegami, to ja sprawię, że sam się skompromituje.
– Elu, nie boisz się, że on się od ciebie odwróci? – Zofia zmrużyła oczy.
– Już się odwrócił – uśmiechnęłam się smutno. – Ale jeśli mam jeszcze jakąś szansę go czegoś nauczyć, to właśnie teraz.
Plan był prosty. Wiedziałam, że prędzej czy później znowu poprosi o pieniądze. Tym razem zamierzałam mu je dać… ale w taki sposób, by wyszło na jaw, że mnie oszukuje.
W drodze powrotnej do domu wciąż powtarzałam sobie w myślach: „To dla jego dobra. To nie zemsta, to lekcja”. Ale serce bolało mnie na samą myśl, że będę musiała wystawić własnego wnuka na próbę.
Wieczorem, leżąc w łóżku, miałam łzy w oczach. Nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie taki dzień, w którym będę musiała walczyć z własnym wnukiem. A jednak wiedziałam – jeśli teraz odpuszczę, on nauczy się, że można ludzi wykorzystywać bezkarnie.
To bolało mnie bardziej niż jego
Plan zrealizowałam podczas niedzielnego obiadu rodzinnego. Anna przyszła z Maćkiem, a ja już od rana byłam spięta jak struna. Na stole pachniał rosół, pieczeń skwierczała w piekarniku, a serce waliło mi jak młot.
W trakcie wizyty, gdy zostaliśmy na chwilę sami, Maciek szepnął do mnie:
– Babciu, dasz mi trochę kasy na wycieczkę klasową? Mama zapomniała, a trzeba zapłacić.
– Potrzebujesz pieniędzy na wycieczkę? – dopytałam głośno i wyraźnie.
Córka wtedy weszła do pokoju.
– Jaką wycieczkę? – zapytała zaskoczona. – Przecież ja już wszystko opłaciłam w szkole.
Zapadła cisza, a ja spojrzałam prosto w oczy wnuka.
– No właśnie, Maćku. Ile razy jeszcze zamierzasz nas oszukiwać?
Chłopak zaczerwienił się po uszy.
– Babciu, ja tylko… – zaczął, ale głos mu się załamał.
– Tylko kłamałeś, żeby wyciągać ode mnie pieniądze – przerwałam mu stanowczo. – A potem chwaliłeś się kolegom, że babcia daje na wszystko.
Ania spojrzała na syna z niedowierzaniem.
– To prawda?! – jej głos drżał ze złości.
Maciek zerwał się od stołu, krzesło zaskrzypiało.
– Wy nic nie rozumiecie! – krzyknął i wybiegł, trzaskając drzwiami.
Zapanowała ciężka cisza. Córka była blada, ja miałam łzy w oczach.
– Może za ostro… – szepnęła Anna.
– Nie – odparłam, czując jednocześnie ulgę i ból. – Lepiej teraz, niż gdyby nauczył się, że można ludzi wykorzystywać bez końca.
Kiedy zostałam sama wieczorem, długo siedziałam w fotelu. Czułam się, jakbym przegrała najważniejszą bitwę – straciłam w oczach wnuka. A jednak wiedziałam, że zrobiłam, co trzeba. Bo prawdziwa miłość nie polega na tym, by dawać bez końca, lecz by uczyć odpowiedzialności.
Tylko jedno pytanie nie dawało mi spokoju: czy Maciek zrozumie, czy pójdzie jeszcze dalej w swoje cwaniactwo?
Elżbieta, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że wnuczek potrzebuje pomocy, a to był zwykły oszust. Straciłam coś więcej niż wszystkie oszczędności”
- „Mam 3 kochanych wnucząt i ani jednej synowej. Mój synek woli zabawę niż prawdziwe życie. Nie tak go wychowałam”
- „Po śmierci żony myślałem, że już nigdy nie zaznam bliskości. Nie mogę znieść, że syn poucza mnie jak nastolatka”

